search
REKLAMA
Zestawienie

Śmiertelnie GŁUPIE filmowe ZGONY

Jacek Lubiński

1 listopada 2019

REKLAMA

Kaskader Mike (Grindhouse: Death Proof)

Nie wiemy, czy Mike naprawdę miał brata, i jak, jeśli w ogóle, Kaskader Bob zginął. Wiemy za to, jak zginął Mike i nie można przejść obok tego obojętnie. Choć Mike ginie zasłużenie i film musi skończyć się jego śmiercią, gdyż to, co robił w czasie wolnym, zasługuje na najwyższą karę, to jego śmierć jest mimo wszystko dobitnym pokazem głupoty. Mike może nie jest twardzielem czy prawdziwym macho, ale to człek wprawiony i doświadczony oraz, co ważne, opanowany – bo tego wszak wymaga jego igrający ze śmiercią zawód. I tenże człowiek, który przeżył wiele katastrof i zniósł sporo bólu, nagle zaczyna płakać jak małe dziecko z powodu niewielkiej rany, następnie daje się dopaść i mocno poturbować swoim ofiarom (w międzyczasie piskliwym głosem błagając o litość), a na końcu zostaje zabity… strzałem z obcasa. Nazwijcie to solidarnością plemników, wspólnotą nieogolonych czy braterstwem wilków, ale żaden facet nie powinien wydawać ostatniego tchnienia, spoglądając na zbliżający się kobiecy obcas, który za chwilę zmieni jego twarz w depresję, jakiej Holandia by się nie powstydziła. Śmierć Mike’a jest bezsensowna, ponieważ odbiera mężczyźnie tę jedną jedyną rzecz, której nic na świecie odbierać nie powinno, nie wnikając już w kwestie moralnych zasług. Tarantino dobrze o tym wiedział i dlatego właśnie tak zakończył swój film. No cóż, może i zabawa w kinie przednia, ale rzeczywistość boli – nie tylko wszelkich fanów polowań „na laski”.

Darth Maul (Gwiezdne wojny: Mroczne widmo)

George Lucas lubuje się w wymyślaniu nowych, niesamowitych postaci. Niestety potrafi on także całkowicie schrzanić to, co stworzył, poprzez ukazanie ich śmierci. Z tego powodu zatrzymamy się na chwilę przy ostatnich chwilach Dartha Maula. Ten Zabrak to jedna z wyżyn wyobraźni Lucasa – śmiertelnie niebezpieczny Sith o iście diabelskim wyglądzie, do tego maestro w posługiwaniu się mieczem świetlnym o podwójnym ostrzu. Oczywiście od samego początku wiemy, że jest to jedynie pionek w znacznie większej grze. Zagadką pozostaje jedynie moment jego zejścia. Rozpoczyna się on wspaniale – Maul pojawia się po raz pierwszy w całej swojej okazałości i prezentuje szeroką gamę umiejętności w niesamowitym pojedynku z Obi-Wanem i Qui-Gon Jinnem (ich dwóch, a on tylko jeden – wstyd, Jedi, wstyd!). I przez cały czas gapimy się na to jak sroka w kość, próbując jednocześnie wymacać szczękę leżącą na podłodze. Znajdujemy ją dokładnie w momencie, kiedy na Sitha przychodzi czas. Po dynamicznej walce, w której pokonuje mistrza, następuje szybki zestaw jakichś cyrkowych piruetów oraz łut szczęścia – bo przecież nie Moc – niewykwalifikowanego jeszcze Obi-Wana. Wszystko trwa tak szybko, że nawet sam Maul jest zdziwiony rozwojem wydarzeń i już po chwili widzimy, jak przełamany (i załamany) spada bezwładnie w dół. No cóż, nawet Zemsta Sithów nie przyniosła ukojenia jego zdradzonej duszy.

Niemiecki żołnierz (Indiana Jones i Poszukiwacze zaginionej Arki)

Wielu ich w tym filmie, to prawda, a i większość ginie w sposób co najmniej dwuznaczny, sugerujący głupotę danej sytuacji, własnego postępowania lub sposobu odejścia. Ale tylko jeden wart jest nieco większej uwagi z naszej strony. Los chciał, że jest to też ten najbardziej waleczny Niemiec, któremu to niemal udało się pokonać Jonesa juniora. Gdy jego kompani polegli, on dzielnie wlazł na dach ciężarówki (przy prędkości dobrze przekraczającej normy polskich autostrad, a już na pewno zapyziałych egipskich dróg), z której następnie zsunął się do kabiny kierowcy i spuścił Indianie niezłe manto, po czym wywalił go za okno. Ale Indy zachował się jak bumerang i wrócił – zaskoczony naziol nie dostał żadnych szans, choć zginąć nie musiał, gdyż Jones postąpił z nim dokładnie w ten sam sposób. Tyle że tym razem ciężarówka, zamiast nieść pomoc, okazała się skutecznym narzędziem (samo)zagłady. I tu jest owczarek niemiecki pogrzebany – ów naziol padł bowiem ofiarą nie tyle samego Jonesa, co własnego kraju, ze szczególnym uwzględnieniem przemysłu motoryzacyjnego. To ironiczne, że człowiek, który wcześniej się tyle nasłuchał o wyższości swej rasy i niezniszczalności niemieckiej machiny wojennej, ostatecznego ciosu zaznał od… Mercedesa. Scheisse!

Joe Black (Joe Black)

Ten moment pamiętam dobrze, gdyż ujrzałem go, na długo zanim zdołałem obejrzeć właściwy film. Scena wesoło krążyła po sieci (i pewnie krąży nadal) i jedyne, czego jej brakowało, to jakiś trafny napis edukacyjny. Brad Black Pitt – ku rozpaczy wielu nastolatek – ginie w niej w dość drastyczny sposób: potrącony przez dwa auta jadące z dużą szybkością, od których w dodatku odbija się niczym piłeczka pingpongowa. Powód oficjalny: śmierć potrzebowała ciała, aby zrobić sobie wakacje i zasmakować w maśle orzechowym oraz w ciele panny Forlani (dziwne, że nie wpadł na pomysł, aby to połączyć). Prawdziwa przyczyna zgonu: Pitt zatrzymał się na czerwonym, na samym środku jezdni, aby popatrzeć sobie jeszcze raz na oddalającą się właśnie Claire. Wnioski wyciągnijcie sami, a potem porównajcie to z tym instruktażem, który Joe najwyraźniej przegapił w dzieciństwie:

Budd (Kill Bill vol. 2)

Chrzanić Pannę Młodą, walić Billa i do diabła z Elle! To Budd jest najlepszą postacią drugiego woluminu QT o zemście! To właśnie do niego czujemy nieuzasadnioną sympatię (ujmujący swą prostotą Michael Madsen to tylko połowiczne wyjaśnienie tego fenomenu) i to jemu po cichu kibicujemy, gdy uzyskuje przewagę. Niestety to także on ginie w sposób głupi i niegodny. Gość, którego wszyscy (łącznie z bratem) uważali za przegranego kmiotka, okazał się tym, który jako jedyny zdołał poradzić sobie z Beatrix. I gdyby umarł z jej ręki, wtedy byłaby to śmierć przynajmniej zasłużona i honorowa („That woman deserves her revenge, and we deserve to die”). Ale Budd dał się podejść Elle jak małe dziecko, w rezultacie zginął w nieludzkich męczarniach, ukąszony przez prawdziwą czarną mambę. Fakt, sposób to sprawdzony i skuteczny („Death Incarnate”), ale i niesprawiedliwy. Na pocieszenie pozostaje nam jedynie to, że w chwilę potem Budd pośmiertnie rehabilituje się w naszych oczach dzięki małemu kłamstwu („To my brother Budd, the only man I ever loved, Bill”), a Elle otrzymuje coś gorszego niż śmierć („Bitch, you don’t have a future”). Ale i tak prawda w oczy kole – przynajmniej tych, którzy wciąż je mają.

Mufasa (Król Lew)

I tak doszliśmy do jedynej animowanej postaci w tym zestawieniu. I już widzę głosy oburzenia, matki zasłaniające oczy dzieciom i zbierający się wokół moherowy krąg prawości. Dlatego wyjaśniam – Mufasa zginął głupio, bo głupie są wszystkie fakty dotyczące okoliczności zdarzenia. Czemu bowiem Simba zdołał przetrwać sam w wąwozie tyle czasu (pomijając już to, że mógł schować się za występem skalnym, na którym leżał przed sekundą, a który z pewnością by go ochronił)? Czemu stado antylop nagle zamienia się w wodospad Niagara, skoro widać wyraźnie, że na górze pasło się ich najwyżej z dwieście sztuk? Czemu żadna z nich nie przystanęła na widok szalejącego Mufasy – w końcu to ich przywódca. Czemu Mufasa spadł z wysokości metrów co najmniej kilkunastu, choć wcześniej zdołał skoczyć jedynie na kilka? Czemu zginął, spadając na stado, mimo iż przed chwilą sam w nie skoczył z równie dużym impetem, powalając przy okazji kilka sztuk? Czemu nie spadł na cztery łapy, jak na kota przystało? I w końcu czemu stado „skończyło się” tuż po tym, jak spadł? Jak widać pytań całe mnóstwo, a odpowiedzi brak. Ja wiem, że to film animowany, że to, śmo, owo. I możecie mnie nazwać nieczułym kutafonem, ale… tak nie ginie król! Tym bardziej Król Lew.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA