Seriale z LAT 2000, które NAJLEPIEJ przetrwały PRÓBĘ CZASU
Być może to faktycznie za krótko, żeby z całą pewnością stwierdzić, że dany tytuł przeszedł próbę czasu, ale przynajmniej dotrwał z dobrymi recenzjami do lat 20. XXI wieku. Dalej może być różnie. Niektóre ze wspomnianych tu produkcji wciąż mają szansę na kolejne sezony, czyli minęły całe lata od czasu ich premier. Sprawdziły się zatem jako produkty z jednej strony przynoszące wystarczający zysk, a z drugiej interesujące widownię na tyle, że chce kolejnych. To niewątpliwy sukces. Może za kilka lub kilkanaście lat jakiś polski serial dorobi się miana niezatapialnego w czasie, jak niektóre nasze filmy sprzed 1989 roku, kręcone w poprzednim systemie.
„The Office” US (2005–2013)
Ktokolwiek pracował w biurze, a zwłaszcza w agencji reklamowej, czy miał styczność z działem marketingu lub sprzedaży w większej firmie, ten może z powodzeniem stwierdzić, że Biuro jest bardzo autentycznym przedstawieniem biurowych relacji w dzisiejszych firmach. Może i forma czasami jest nazbyt komediowa, lecz ludzie faktycznie tak się zachowują, a my się z tego śmiejemy, nie dostrzegając w czasie seansu podobieństwa. Wersja amerykańska serialu oczywiście nie była pierwsza, ale nie jest gorszym remakiem. W sumie można powiedzieć, że jest świetna, chociaż warto znać tę brytyjską, nieco pod względem humoru jednak bardziej wysublimowaną.
„The Office” UK (2001–2003)
Kiedy myślę o wersji angielskiej, pojawia się w mojej głowie wersja polska serialu. Nie twierdzę tym samym, że polski humor jest podobny do angielskiego, bo z pewnością nie jest. Klimat polskiej wersji jest jednak bardziej ascetyczny, mniej emocjonalny niż tej amerykańskiej. Amerykańska jednak wyparła ze świadomości polskiego widza tę angielską. W ogóle się o niej nie mówi, nie pisze, a ona istnieje jako świetny wzorzec dla współczesnych seriali komediowych o nieco większych aspiracjach niż Przyjaciele. W wersji angielskiej spotkamy tak barwne postaci angielskiego kina jak: Ricky Gervais, Mackenzie Crook, Lucie Davis, Martin Freeman czy np. Ralph Ineson, specjalista od mrocznych postaci.
„Teoria wielkiego podrywu” (2007–2019)
Przydałby się kolejny sezon nakręcony w dzisiejszych czasach z jednej strony tak wolnościowych, że aż budzi to sprzeciw, a z drugiej tak konserwatywnych, że też budzi to sprzeciw. Co wybrać? Sheldon zapewne by wiedział. Serial wciąż jest obecny w telewizji. Zbiera kolejnych fanów. Starzy natomiast zastanawiają się, jak dopisać historię na kolejny sezon i powiązać ją z finałem. Z perspektywy czasu to widać. Teoria wielkiego podrywu to trochę skamielina, taki trylobit, dlatego zapewne wśród niektórych fanów przetrwała. Z perspektywy czasu widać tę bezpieczną formę sitcomu, który w nadzwyczaj konserwatywny sposób postrzegał relacje damsko-męskie.
„Mad Men” (2007–2015)
Trochę lat spędziłem w agencjach reklamowych, ale w XXI wieku, nie w latach 60. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniły, mimo że zmienił się styl, technologia, oczekiwania odbiorców oraz produkt. Nie zmieniły się mechanizmy kreacji, a także rozumienie bytu agencji kreatywnej, chociaż polska myśl pod tym względem jest jednak nieco zacofana, ale to dobrze. Mad Men pod tym względem się nigdy nie zestarzeje. Będzie wiernym zapisem historii pracy agencji dawniej i za oceanem, co jest bezcenne dla każdego, kto się tą branżą chce zajmować. A poza tym, gdzie znajdziemy tak znakomicie odwzorowane lata 60. w kinie, i to w serialu?
„Deadwood” (2004–2006)
Western i to serial, a na dodatek ze znanymi aktorami i z wysokim budżetem. To się nie zdarza. A poza tym bez ogródek prezentujący tzw. Dziki Zachód. Początek jednak może nie być zbyt obiecujący. Trzeba przetrzymać zawiązywanie się akcji, prezentację bohaterów i otoczenia. Trzeba słuchać dialogów, co przyda się na dalszych etapach. Trzeba dać serialowi szansę, bo może nie jest w oczach wielu widzów zbyt kultowy, chociaż popularny, ale ma może się jeszcze stać produkcją klasyczną dla gatunku. Nie zestarzeje się szybko. A role Timothy’ego Olyphanta oraz Iana McShane’a trzeba uznać za wybitne.