TAJEMNICE LOS ANGELES. Rasowe kino noir
Mówi się, że prawdziwe czarne kino skończyło się na “Chinatown” Polańskiego, a krwiści bohaterowie odeszli wraz z Humphreyem Bogartem, Jamesem Cagneyem i Edwardem G. Robinsonem. Faktem jest, że na przestrzeni ostatnich lat trudno doszukać się prawdziwego przedstawiciela tego gatunku. Z tym większą przyjemnością po raz kolejny wróciłem do “Tajemnic Los Angeles” Curtisa Hansona, które w latach 90. były bodaj jedynym wartym uwagi przykładem na to, że film noir dzięki twórczej inwencji reżysera i koronkowej intrydze wciąż może wywoływać emocje, i to nie byle jakie.
“L.A. Confidential” jako swego rodzaju wskrzeszenie czarnego kryminału oprócz tego, że prezentuje nam całą galerię archetypicznych bohaterów, daje również odczuć pewien rodzaj nostalgii za złotym okresem tego rodzaju kina i tym okresem w historii Ameryki w ogóle. Rzecz nie bez powodu dzieje się właśnie w Mieście Aniołów, gdzie co i rusz pojawiają się nazwiska megagwiazd ówczesnego okresu: Lana Turner, Veronica Lake, Rita Hayworth, Marylin Monroe. Nazwałbym to nawet swego rodzaju filmem w filmie.
Świat wykreowany przez Jamesa Ellroya, na podstawie którego książki scenariusz napisali Brian Helgeland i Curtis Hanson, przeciwstawia powierzchowne wyobrażenia o świetności Hollywood – korupcji, finansowym machlojkom, handlowi narkotykami, prostytucji, ciemnej stronie miasta chciałoby się powiedzieć. Mimo tego trudno nie odczuć jakiegoś rodzaju sympatii dla tamtych czasów, gdzie wszystko było prostsze – dobrzy byli dobrzy, a źli – źli. W zaiste przewrotny sposób odwołuje się Hanson do amerykańskich sentymentów – wieku bezpowrotnie utraconej niewinności. Ta czarno biała rzeczywistość, jakkolwiek złudna i nieprawdziwa by nie była z perspektywy lat, kolejnych skandali i przestępczych układów, wydaje się czymś na kształt utraconego raju. Reżyser, decydując się na opowiedzenie poważnej kryminalnej historii, nie przesadził jednak z sentymentalnymi akcentami, dzięki czemu “Tajemnice …” nie zostały przygniecione zbędnym balastem utrudniającym odbiór, szczególnie widzom spoza Stanów. Co równie istotne, nie zrezygnował również z niezwykle istotnego elementu, jakim jest poczucie humoru. Wprowadzając postać właściciela i redaktora naczelnego plotkarskiego brukowca “Hush, Hush” (Danny DeVito) dał widzowi oddech niezbędny przy raczej ciężkim klimacie filmu.
Los Angeles, lata pięćdziesiąte. Młody bezkompromisowy policjant Ed Exley (Guy Pearce) po incydencie na posterunku, na którym pełnił obowiązki dyżurnego w dzień Wigilii, decyduje się zeznawać przeciwko swoim kolegom. Dzięki temu zapewnia sobie szybki awans, ale również nieprzychylność współpracowników. Pewnego wieczoru odbiera telefon ze zgłoszeniem wielokrotnego zabójstwa. Traktując to jak szansę na udowodnienie swoich kompetencji i szybkie zdobycie pozycji, udaje się na miejsce, gdzie jednym z zastrzelonych okazuje się ex policjant usunięty ze służby po wigilijnym incydencie. Exley nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, że to jedynie szczyt góry lodowej.
Hanson rozciąga przed oczami widza krajobraz Miasta Aniołów po bitwie, w której wyeliminowani zostali najważniejsi gracze narkobiznesu.
W przestępczym światku panuje bezhołowie, a ten, kto wywalczy sobie tron, zdobędzie wpływy i pieniądze z całego Los Angeles. Na tym malowniczym tle rozgrywa się akcja filmu. Ed Exley – ambitny funkcjonariusz, syn znanego z doskonalej służby ojca, młodzik z niebezpiecznym instynktem polityka w białych rękawiczkach. Jack Vicennes (Kevin Spacey) – doświadczony i inteligentny cynik gładko ślizgający się po falach układów i koterii. Wendell “Bud” White (Russell Crowe) – z pozoru porywczy, tępy osiłek, a w rzeczywistości najbardziej niewinny, ukrywający swoją wrażliwość pod zwałami mięśni. W tym trójkącie rozegra się dramat.
Paradoksem jest, że Exley – ten, który wydaje się najbardziej prawy i bezkompromisowy, wzbudza jednocześnie najbardziej negatywne uczucia. Jego intencjom wierzymy tak, jak wierzy się zapewnieniom polityków – ostrożnie. Exley to arogancki karierowicz, gotów poświęcić wiele, by osiągnąć swój cel, a jego zachowanie jest zbyt wykalkulowane, by mogło być szczere. Wydaje się, że zasady, którym hołduje, to zbiór pustych frazesów skrojony na miarę dla nieopierzonego rekruta z przerostem ambicji. Pustych, bo wynikających z nieznajomości realiów, w których przyszło mu działać. Na drugim biegunie jest Bud White, któremu wierzymy bez zastrzeżeń, mimo że nie zawsze działa w zgodzie z regułami, które powszechnie uważamy za zgodne z kanonem. Jego prostolinijność decyduje o tym, że nie wątpimy w szczerość jego intencji. Gdzieś pośrodku jest Jack Vincennes – zepsuty pragmatyk, dla którego liczy się tylko on sam.
Pod wpływem splotu wydarzeń każdy z tej trójki przejdzie metamorfozę. Exley utraci niewinność żółtodzioba, przekona się, że czasem trzeba poświęcić swoje zasady, by osiągnąć wyższy cel, ugnie się i nabierze cynizmu. Bud White zaskoczy wrażliwością i inteligencją, a w cyniku Vincennesie obudzą się wyrzuty sumienia. Ktoś się poświęci, ktoś zdobędzie świat, a jeszcze kto inny piękną kobietę. Jak w życiu, bo w świecie twardych mężczyzn nie mogło oczywiście zabraknąć również prawdziwej femme fatale (nagrodzona Oscarem za rolę drugoplanową Kim Basinger).
Łącząc w jedno cechy trzech głównych bohaterów “Tajemnic Los Angeles” otrzymamy postać do złudzenia przypominającą te z klasycznych kryminałów Hammetta czy Chandlera: Philipa Marlowa, Sama Spade’a czy wzorowanego na nich Harry’ego Angela. To przecież pragmatyczny, rozczarowany życiem cynik, nie stroniący od alkoholu i kobiet brutal, który w krytycznych momentach potrafi wykazać się niezłomnym charakterem, hartem ducha i zasadami ze stali. To skąpany w kłębach papierosowego dymu wrażliwiec o złotym sercu, ukryty pod maską twardego faceta. To po prostu detektyw w najbardziej romantycznym wyobrażeniu, jakie znamy. Film Hansona jak żaden w ostatniej dekadzie odwołuje się do owego archetypicznego wizerunku, wskrzeszając powoli odchodzący w zapomnienie obraz postaci na zawsze już kojarzonej z twarzą Humphreya Bogarta.
Tekst z archiwum film.org.pl.