Ranking WSZYSTKICH produkcji czwartej fazy KINOWEGO UNIWERSUM MARVELA
Na dobre i na złe zakończyła się tzw. czwarta faza budowania Kinowego Uniwersum Marvela, a pierwsza składająca się na zapowiedzianą w tym roku Multiverse Sagę. Piszę „na dobre i na złe”, bo sukcesy artystyczne i komercyjne przeplatały się tutaj z wpadkami. Łatwo wskazać np. trzeciego Spider-Mana, którego pokochał niemal cały świat, co widać chociażby w znakomitych wynikach finansowych produkcji, ale też zmiażdżonych przez krytyków Eternals, czy bardzo słabo zarabiającą Czarną Wdowę, która jako jedyny film tej marki został wprowadzony do dystrybucji hybrydowo w ramach platformy streamingowej i pokazów kinowych.
Była to faza, która upłynęła pod znakiem pandemii. Była też tą, która wyszła poza kino i zaczęła marsz Marvel Studios po sukcesy streamingowe. Przez Kevina Feige’ego nazwana skupiającą się na „nowych początkach” i rzeczywiście wprowadzająca do tego uniwersum rekordową liczbę nowych superbohaterów, ale też pozwalająca tym już poznanym wcześniej na ponowne, świeże otwarcie. Niespodziewanie włączono tu bohaterów znanych z starszych filmów Marvela nietworzonych przez Disneya, a to oczywiście za sprawą flagowej koncepcji multiwersum.
W końcu była to faza, która w zaledwie dwa lata dała nam osiemnaście (!) produkcji. Co pozwala na przygotowanie dość imponującego rankingu, do którego poznania serdecznie zapraszam, a jednocześnie podkreślam, że są to moje subiektywne przemyślenia, niepodparte żadnymi obiektywizującymi je przesłankami (jak średnie z IMDb czy procenty z Rotten Tomatoes).
Miejsce 18. „Ja jestem Groot”
Trudno mi znaleźć mniej potrzebny element Kinowego Uniwersum Marvela niż ten zbiór animowanych krótkometrażówek o Groocie. Oczywiście Baby Groot to postać urocza i kradnąca serca widzów już od finału pierwszych Strażników Galaktyki, ale produkcja ta pozbawiona jest ciekawych pomysłów czy chociażby cienia morału. Mimo tego z pewnością ucieszy kilkuletnich widzów, ale ja, stary koń, wciąż nie mogę doszukać się jej zasadności.
Miejsce 17. „Loki” (sezon 1)
Z kronikarskiego obowiązku dopisałem informację o tym, który sezon oceniam, bo Loki okazał się, póki co, jedynym serialem aktorskim Marvela, który doczeka się kontynuacji. Nie jest to jednak według mnie dobra decyzja, bo sezon pierwszy całkowicie mnie rozczarował. Wiem przy tym, że narażam się tutaj dużej części fandomu zachwyconej tą produkcją, ale ja wciąż nie mogę pozbierać się po tym, jak żenujący koncept, według którego tak ciekawie rozwijaną postać twórcy cofnęli do okresu z finału pierwszych Avengers i postanowili lepić na nowo, napędzał ten serial. Z marnym niestety skutkiem, smutnie autopilotowym Tomem Hiddlestonem i nieciekawie przedstawionym konceptem multiświatów.
Miejsce 16. „A gdyby…?” (sezon 1)
Pierwszy serial animowany Kinowego Uniwersum Marvela to przeniesienie na ekran idei stojącej za serią komiksów o tej samej nazwie, czyli alternatywnych historii znanych nam bohaterów, z których np. dowiemy się, co by się stało, gdyby to T’Challa został liderem Strażników Galaktyki. Sympatyczna animacja łączy się tutaj z raczej mało kreatywnym podejściem do konceptu, gdzie na cały sezon przypadają dosłownie jeden czy dwa udane odcinki. Prawdziwą perełką pozostaje ten o Doktorze Strange’u. Oby w zapowiedzianym drugim sezonie znalazło się ich więcej.
Miejsce 15. „Moon Knight”
Koncertowe zmarnowanie pomysłu wyjściowego oraz głównego duetu w postaci Oscara Isaaca i Ethana Hawke’a. Wprowadzający do uniwersum postać tytułową serial okazał się potężnym niewypałem, w którym ogólna kreskówkowość niezgrabnie mieszała się z elementami psychoterapeutycznymi. A fakt, że serial stoi tak mocno na poboczu reszty uniwersum, mógł co prawda stanowić zaletę, ale w tym przypadku potęguje tylko jego zbyteczność. Urocza May Calamawy na plus.
Miejsce 14. „Czarna Wdowa”
Chociaż zadebiutowała już w Iron Manie 2 i była członkinią oryginalnych Avengers Natasha Romanoff na swój solowy film musiała czekać ponad dekadę. Ten pokracznie został umiejscowiony na linii czasu uniwersum bezpośrednio po Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów, a w harmonogramie premier studia już po śmierci tytułowej bohaterki. Pomijając jednak ten dysonans poznawczy, sam film okazał się generycznym połączeniem typowych standardów Marvel Studios i zapożyczeń z kina szpiegowskiego. Widziałem Czarną Wdowę już dwa razy, a wciąż pamiętam z niego jedynie udaną rolę Florence Pugh.
Miejsce 13. „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
Jako kontynuacji rewelacyjnej Czarnej Pantery i filmu, który mógł stanowić piękne epitafium dla przedwcześnie zmarłego Chadwicka Bosemana, oczekiwałem po najnowszym tytule Ryana Cooglera czegoś naprawdę wyjątkowego. Niestety, dostałem przepisany na szybko scenariusz wyrzucający z niego postać króla T’Challi, a za to pozbawiony nowego protagonisty z prawdziwego zdarzenia. Wakanda w moim sercu żongluje wątkami, pomysłami i postaciami, ale robi to na tyle pokracznie, że całość trudno nazwać inaczej niż nieznośnym bałaganem.
Miejsce 12. „Falcon i Zimowy Żołnierz”
Chociaż twórcom serialu o przyjaciołach Steve’a Rogersa dość sprawnie udało się oddać polityczno-szpiegowski klimat dwóch ostatnich filmów o Kapitanie Ameryce, to niestety bez Rogersa w centrum uwagi całość okazała się nieco nużąca, a przede wszystkim pozbawiona charyzmatycznego głównego bohatera. Obaj tytułowi bohaterowie serialu nie unieśli ciężaru ról pierwszoplanowych, a opowiedziana w serialu historia sprawia wrażenie zwykłej zapchajdziury przed czwartym, zapowiedzianym już, Kapitanem. Nie jest to jednak produkcja nieudana, a po prostu mało angażująca.
Miejsce 11. „Strażnicy Galaktyki: Coraz bliżej święta”
Zamykająca czwartą fazę produkcja wpisuje się doskonale w jeden z jej motywów przewodnich: siłę rodziny. Poza tym jest sympatyczną opowiastką w duchu twórczości Jamesa Gunna, ale niestety też sprawia wrażenie robionej na szybko i bez większego przemyślenia. To niewiele więcej niż ciekawostka aktualizująca obecną sytuację u tytułowej drużyny. Z pewnością można było z tego wycisnąć więcej.
Miejsce 10. „Wilkołak nocą”
Pierwszy z tzw. speciali Marvela, czyli średniometrażowych produkcji związanych (przynajmniej póki co) z kolejnymi świętami. Ten premierę miał w okolicach Halloween i zaprosił nas do czarno-białego świata grozy zamieszkałego przez potwory i tychże łowców. Z resztą Kinowego Uniwersum Marvela produkcja łączy się dość umownie, ale nie przeszkadza to jej być udaną, niezobowiązującą rozrywką, która z pewnością bawić będzie każdego miłośnika horrorów.