JA JESTEM GROOT. Marvel z pozycją dla małych dzieci
Groot w swojej inkarnacji znanej jako Baby Groot zadebiutował w finale pierwszych Strażników Galaktyki (czyli aż osiem lat temu), aby w pełni rozbłysnąć w sequelu filmu Jamesa Gunna. Potem przekształcił się już w nastoletniego Groota, a dzisiaj powraca w serii krótkometrażówek Disneya pod wspólnym tytułem Ja jestem Groot (nawiązującym do słynnej, bo jedynej frazy kosmicznego stworzonka).
[maxbutton id=”1″ ]
Całość liczy zaledwie pięć króciutkich (bo liczących około pięć, sześć minut każda) odsłon i z jakiegoś powodu dostępna jest na Disney+ nie jako miniserial, ale pięć oddzielnych pozycji (w tym jedna otrzymała polski tytuł z błędem, bo niepoprawnie użytym apostrofem, ot, taka ciekawostka).
Na platformie streamingowej zobaczyć możemy zatem kolejno takie tytuły jak:
Pierwsza kroki Groot’a (ten błąd to tutaj, to tu!), w którym bohater tytułowy wydostaje się z doniczki, w której pożegnaliśmy go w finale pierwszych Strażników Galaktyki, i przyjmuje swoją humanoidalną formę.
Robaczywe szczęście, w którym Groot na jakiejś planecie tworzy dla siebie domek i zderza się przy okazji z cywilizacją miniżyjątek.
Roztańczeni, w którym Groot mierzy się z obcą formą życia w tanecznym pojedynku (nawiązanie do słynnej sceny ze Star-Lordem?).
Groot w kąpieli, w którym Groot jest… w kąpieli. I wchodzi w konflikt z lokalną fauną i florą.
Arcydzieło, w którym Groot tworzy portret wszystkich Strażników Galaktyki.
Czy warto?
Wszystko to jest tak samo sympatyczne, co absolutnie zbyteczne. A na pewno dla widza dorosłego i nawet wielkiego fana Kinowego Uniwersum Marvela. To zbiór shortów, które z pewnością mogą być atrakcją dla dzieci, i to takich naprawdę małych, a przy tym atrakcją niezmiernie pustą, bo nieprzynoszącą żadnego morału czy lekcji.
Jeśli miałbym doszukiwać się zasadniczych plusów najnowszej produkcji Marvel Studios, to wskazałbym na zabawną wariację na temat otwierającego każdy tytuł studia openingu, całkiem udaną zabawę konwencją horroru (!) w kilku pierwszych minutach Roztańczonych, po prostu rozczulające cameo w Arcydziele i – już bardzo ogólnie – jakąś sympatyczną nutkę w fakcie, że Groot doczekał się formatu kojarzącego się z najstarszymi animacjami Walta Disneya.
No i animacja sama w sobie jest naprawdę ładna (chociaż półzłośliwie wypada spytać, czy Kevin Feige nie mógłby zachować energii speców od efektów specjalnych na bardziej potrzebne studiu projekty, że tak pozwolę sobie nawiązać do ostatnich doniesień zza oceanu).
Po 25 minutach Ja jestem Groot wzruszyłem ramionami i wróciłem do swoich codziennych obowiązków. Jeśli nie macie pod ręką niczego, co będzie wam towarzyszyć przy jedzeniu kolacji (chociaż oczywiście jedzenie przed telewizorem jest błędem!), to możecie po ten tytuł sięgnąć i chwilę go oczami pożuć. Nawet najbardziej oddani fani uniwersum Marvela nic nie stracą, omijając tę pozycję, bo – uwaga, spoiler! – jedyną puentą serialu jest fakt, że Baby Groot jest słodki. A wiemy to przecież niemal od dekady.
Jeśli zaś tęsknicie bardzo za Strażnikami Galaktyki, to nie zapominajcie, że w kinach wciąż grany jest Thor: Miłość i grom, w którym zespół jest obecny, na końcówkę roku zapowiedziany został świąteczny special poświęcony drużynie, który przy okazji ma być – jak twierdzi James Gunn – epilogiem czwartej fazy budowania Kinowego Uniwersum Marvela, a grupa powróci w pełnowymiarowym filmie już w 2023 roku, który z kolei ma być zwieńczeniem jej losów. No i wszystkie ich wcześniejsze przygody znajdziecie na Disney+.
Ach, w Arcydziele, shorcie wieńczącym tę animowaną antologię, jest sekundowa scenka po napisach. Tylko chyba, żeby podtrzymać tradycję Marvel Studios, ale jest! Tak że mówię.