Ranking filmów science fiction w reżyserii STEVENA SPIELBERGA. Wybór czytelników

W zeszłym tygodniu zaprosiliśmy was do głosowania na najlepsze filmy science fiction w reżyserii Stevena Spielberga. On sam za swój film idealny uznaje E.T. – czy wasze głosy pokryły się z decyzją twórcy? Sprawdźcie w rankingu poniżej.
8. Zaginiony świat: Jurassic Park (1997)
Mam nawet niejako wrażenie, że dla Spielberga był to film będący swego rodzaju pragnieniem ukazania jeszcze szerszego kontekstu zainicjowanej w 1993 roku historii. Daje tu po prostu upust swym realizacyjnym możliwościom, bawi się scenami akcji, a nawet, mam wrażenie, trochę się nimi przed widownią popisuje. To jednak doprowadziło mnie do wniosku, że Zaginiony świat, pomimo czytelnego nawiązania w tytule do słynnej powieści Arthura Conana Doyle’a, jest jednocześnie filmem wyjątkowo miałkim w treści. Szczerze powiedziawszy, nadal nie jestem do końca przekonany, dlaczego sam Hammond postanawia wysłać ekipę na jeszcze bardziej niebezpieczną wyspę Isla Sorna. Jest to dla mnie kwestia wybitnie pretekstowa. W Zaginionym świecie aż za bardzo da się odczuć, że wszystko, co widzimy na ekranie, dzieje się tylko dla efektu, dzieje się tylko po to, byśmy mogli popatrzeć na dinozaury, wśród których ulubieniec widowni został nawet zduplikowany. [Jakub Piwoński, fragment rankingu]
7. Player One (2018)
Całkiem udana adaptacja bardzo przyjemnej, eskapistycznej powieści science fiction Ernesta Cline’a. Choć porównanie z książką (zdecydowanie bardziej rozbudowaną, popkulturowo bogatszą i zwyczajnie ciekawszą) wypada na niekorzyść filmu, to jako autonomiczne dzieło Player One sprawdza się nieźle, zwłaszcza jeżeli zestawi się go z raczej mdłą Czwartą władzą – poprzednim projektem Spielberga, który trafił na duże ekrany zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Film dostarcza sporo frajdy, polegającej w dużej mierze na wyłapywaniu kolejnych intertekstualnych nawiązań – pozwala zanurzyć się w świecie z jednej strony nowym, obcym, z drugiej zaś swojskim, dobrze nam wszystkim znanym, bo zbudowanym z elementów konstytuujących kulturę popularną naszych czasów. [Jan Brzozowski]
6. A.I. Sztuczna inteligencja (2001)
Nie byłoby przesadą twierdzić, że AI to najbardziej spielbergowski film ze wszystkich Spielbergowskich filmów. Legendarny innowator kina nie tylko wyreżyserował projekt, ale współtworzył jego scenariusz, co zdarza mu się niezwykle rzadko. I chyba wiadomo dlaczego. Z filmu przebija wszystko, za co można krytykować twórcę: nadmierna sentymentalność, tkliwość, czułostkowość. Z dobrego tekstu Spielberg potrafi zrobić fenomenalny film (Szczęki, Poszukiwacze zaginionej Arki, Lista Schindlera), ale tekst AI nie należy do najlepszych – jest przesadnie sentymentalny, uszyty grubymi nićmi, niezbyt zniuansowany. A jednak, w rękach innego reżysera Sztuczna Inteligencja miałaby szansę stać się nachalnym wyciskaczem łez, w rękach Spielberga natomiast stała się zjawiskową, ekscytującą, cudaczną, pokrętną opowieścią, która wciąga od samego początku i za sprawą niesamowitej (ale naprawdę, niesamowitej) oprawy wizualnej i dźwiękowej pozwala widzowi przeżyć jedną z najciekawszych i jednocześnie najsmutniejszych kinowych przygód. Nie można nie wspomnieć, że na swoich drobnych barkach film dźwiga zjawiskowy aktor dziecięcy, Haley Joel Osment. AI to niezapomniany seans, którego wady nie mają znaczenia wobec jego rozmachu i szczerej, autentycznej miłości reżysera do opowiadania wzruszających historii. [Szymon Skowroński]
5. E.T. (1982)
Na liście moich ulubionych filmów jest dużo pozycji w reżyserii Spielberga – każdą z tych produkcji, bardzo zresztą różnorodnych, doceniam za inne aspekty, ale E.T. zajmuje wśród nich szczególne miejsce. Być może działa tu sentyment, bo był to jeden z tych tytułów, które oglądałem jako dziecko, będąc w podobnym wieku, jak główny bohater. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy odbył się ten seans, w jakich okolicznościach, i tak dalej, ale kwestia “E.T. dzwonić dom” oraz scena z rowerem latającym na tle księżyca wryła mi się w pamięć na zawsze. Oglądając film teraz, po tylu latach, najbardziej poruszały mnie dokładnie te same momenty. Jestem pewien, że nie chodzi tu jedynie o nostalgię. Spielbergowi po prostu udało się stworzyć historię uniwersalną i chwytającą za serce. Rozrywkową, owszem, ale też z duszą. [Karol Barzowski]
4. Raport mniejszości (2002)
Jeśli szukacie filmu, który jest tak samo wciągający jak wtedy, gdy pojawił się na ekranach, letniego hitu, który nadal można oglądać z dużym poziomem ekscytacji, mimo że fabuła wcale nie wydaje się nieprzewidywalna, koniecznie musicie sięgnąć po Raport mniejszości. Tym, co sprawia, że produkcja mimo upływu czasu dalej jest tak dobra, nie jest fakt, że twórcom udało się przewidzieć kilka aspektów z przyszłości Anno Domini 2021. To też nie rewolucyjne podejście do debaty pomiędzy zwolennikami wolnej woli a tymi, którzy są przekonani, że czynom należy zapobiegać, zanim się wydarzą. Produkcja jest świetna, bo stanowi połączenie akcji, ekscytacji i intelektu. Koniec kropka. Do tego dodajmy genialną obsadę wówczas młodych zdolnych (Tom Cruise, Colin Farrell) i starszych, czyli Maxa von Sydowa. [Gracja Grzegorczyk-Tokarska]
3. Wojna światów (2005)
Wojna światów bez cienia wątpliwości pozostaje świetnym kinem rozrywkowym, obarczonym niestety bagażem moralizatorskiego zacięcia Stevena Spielberga, któremu w swoim zapale zdarza się zapominać o inteligencji widza. Nie jest to moralizatorstwo “wojujące”, jak u Olivera Stone’a, niemniej jednak nie pierwszy raz nieznacznie, ale jednak przeszkadza w odbiorze jego obrazów. Ekranizacja H.G. Wellsa w jego interpretacji nie wywoła gęsiej skórki ani masowej histerii, jak się to już raz zdarzyło poza kinowym ekranem w wykonaniu Orsona Wellesa, ale przynajmniej każdy z nas otrzyma szansę dowiedzenia się, jak szczęśliwie może skończyć się Apokalipsa. [Edward Kelley, fragment recenzji]
2. Bliskie spotkania trzeciego stopnia (1977)
To po prostu wspaniałe widowisko, które w oparciu o stosunkowo prosty, acz konsekwentnie prowadzący widza za rękę scenariusz odkrywa przed publiką nowe możliwości realizatorskie, ukazując niespotykany od czasu Kubrickowskiej Odysei kunszt efektów specjalnych. Może i tradycja kinowej fantastyki kontaktowej jest długa i szeroka, może i w latach 70. idea UFO nie robiła już na nikim wrażenia. Może. Ale dopiero za sprawą Bliskich spotkań trzeciego stopnia widzowie otrzymali to, na co przez lata zasługiwali – pełną rozmachu przygodę opartą na tajemnicy, ukazaną w sposób absolutnie spektakularny, wizjonerski, słowem – adekwatny do kinowego doświadczenia. Dodajmy do tego jeden jakże kluczowy fakt, wedle którego Spielberg odważył się zmienić oczekiwania widowni i jako jeden z pierwszych zaprezentował pozytywny finał spotkania z Obcymi (do czego skrzętnie powrócił w E.T.). Dlaczego tak zrobił? Bo nikt nie powiedział, że inne istoty zamieszkujące kosmos muszą chcieć nas unicestwić, to tylko nasze lęki kreowały przez lata taki obraz kosmitów. [Jakub Piwoński, fragment zestawienia]
1. Park Jurajski (1993)
Pamiętam, że lata temu chciałem stworzyć zestawienie filmów opowiadających o pradawnych gadach, ale uznałem to za zbyteczne, gdyż według mnie istnieje tylko Park Jurajski i poniżej niego cała masa różnych filmów, klasy B i innego rodzaju, które nie zdołały dobić do magii kina, uskutecznionej w 1993. Spielberg dał światu najlepszy film o rekinach, mitologizując niejaką tę rybę i wprowadzając ją do annałów popkultury. I to samo po latach uczynił z dinozaurami. One są twardo stąpającymi po świecie symbolami. Tego właśnie, że człowiek jest we wszechświecie mrówką, która w swej ignorancji i pysze zapomniała, że istnieją siły, które z łatwością mogą ją rozdeptać. Kłaniam się nisko w pas w obliczu wielkości tego filmu, to jeden z najważniejszych tytułów mojego życia. Nauczałem się dzięki niemu między innymi tego, że dobre kino rozrywkowe to takie kino, które wciąga, trzyma w napięciu, zachwyca rozmachem, ale przy tym wszystkim zachęca też do refleksji. Pobudza myślenie – o nas, o świecie, w którym żyjemy, i o etyce, którą sobie narzuciliśmy. Stach przed czymś większym od nas może dać nam lekcję pokory, której nigdy nie jest za wiele. [Jakub Piwoński, fragment rankingu]