Filmy SCIENCE FICTION, które MUSISZ znać, jeśli jesteś fanem FANTASTYKI
Istnieje co najmniej kilka powodów, dla których cenimy fantastykę naukową. Realizuje ona potrzebę codziennego eskapizmu, dając odbiorcy możliwość ucieczki do innych, niezwykłych światów. Potrafi też przewidywać kolejne kroki ludzkości, dostarczając wizji przyszłych rozwiązań cywilizacyjnych. Bawi, przeraża, ale też uczy. Ten gatunek można lubić, ale jeśli chce się go kochać, trzeba włożyć w to wysiłek. By stać się fanem, ważne jest podążanie ścieżkami przetartymi przez najlepszych. SF to pojemny wór – jest w nim miejsce dla ambitnych arcydzieł, ale też dla kina klasy B. Co z tego wora winien wybrać fan gatunku? Jakie filmy są na tyle ważne, że powinno się je bezwzględnie znać? To bardzo trudne pytanie, ale jestem zdania, że da się na nie odpowiedzieć przy udziale obiektywnie mierzonej wiedzy. Popatrzyłem więc na dokonania w obrębie SF i na to, co zdołano osiągnąć poszczególnymi obrazami, by ocenić, w którym momencie doszło do przełomu. I przefiltrowałem to przez własną wrażliwość. Zapoznajcie się z moją dwudziestką najważniejszych filmów SF, które każdy fan znać powinien. Jeśli czegoś waszym zdaniem zabrakło, nie krępujcie się i napiszcie o tym w komentarzu.
Krok w kosmos
Georges Méliès, Podróż na księżyc (1902)
Historia kinowego SF to historia wielkich wizjonerów. Nic dziwnego, że swego czasu Martin Scorsese postanowił poświęcić film postaci Georgesa Mélièsa. Facet w dziedzinie kinowego pionierstwa nie miał sobie równych. Jego Podróż na księżyc dziś wygląda może nieporadnie, groteskowo, ale wciąż stanowi pozycję obowiązkową dla każdego fana gatunku. Jest bowiem swego rodzaju świadectwem wielkich marzeń, jakie przyświecały dorastającemu w epoce wiktoriańskiej twórcy. Méliès jest w tym wypadku reprezentantem ludzkości w odwiecznej ambicji sięgnięcia gwiazd. Science fiction to bowiem nic innego jak dumanie w obłokach przy jednoczesnym staniu nogami na ziemi, czyli wizjonerstwo oparte o możliwości nauki. Méliès rozumiał to doskonale, dzięki czemu zmienił kino, pokazując – przy udziale pionierskich efektów specjalnych – coś, co trudno było sobie w tamtych czasach nawet wyobrazić. Dlatego nie mogłem zacząć tego artykułu od przytoczenia innego nazwiska.
Fritz Lang, Metropolis (1927)
Podobne wpisy
Minęło kilkanaście lat od premiery trikowej Podróży na księżyc. Kino się zmieniło. Społeczeństwo się zmieniło. Twórcy zaczęli nie tylko kręcić dłuższe filmy, ale także podejmować znacznie odważniejsze tematy. Metropolis to znak tej właśnie odwagi, co ciekawe, również z Europy. Niemiecki twórca Fritz Lang jako jeden z pierwszych postanowił zaszczepić w widowni negatywną wizję przyszłości. Według niego zmiany społeczne nie przyniosą nic dobrego, ludzie podzielą się na dwie kasty, z których jedna będzie bardziej uprzywilejowana od tej drugiej. Bogatsi będą wyzyskiwać biednych, a technologia i puchnąca urbanistyka pogłębią uczucie osamotnienia. Dziś brzmi to jak komunał, ale kiedyś było czymś odkrywczym. Na skutek tego jednak, że Lang wybrał drogę patosu, nie każdemu ówczesnemu krytykowi spodobała się jego wizja. Nie ma to jednak dziś większego znaczenia. Bo nie ma drugiego tak wielkiego filmu SF z lat 20., który jednocześnie odcisnąłby tak silne piętno na gatunku. Wielu do dnia dzisiejszego czerpie inspiracje od słynnego przedstawiciela niemieckiego ekspresjonizmu, co jeszcze bardziej świadczy o jego wyjątkowości.
James Whale, Frankenstein (1931)
Trudno powiedzieć, czy dla gatunku science fiction w ujęciu całościowym ważniejsza okazała się książka Mary Shelley, czy też jej słynna filmowa adaptacja. Prawdą jest jednak, że film z 1931 zdołał spopularyzować w kinie kulturowy mit leżący u podstaw książki, skrycie podejmujący zagadnienie relacji zachodzącej między twórcą a tworem. Innymi słowy, Frankenstein to opowieść o tym, jak wielka może być nauka, ale także jak wielki może być upadek człowieka w momencie, gdy nie będzie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swych działań. Mary Shelley, a za nią James Whale, dali bowiem do zrozumienia, jakoby zabawa w Boga miała prowadzić wprost w nicość. Frankenstein jest filmem kluczowym dla fantastyki naukowej, z tego względu, że właśnie na jego micie wyrosła idea sztucznej inteligencji i zagrożeń, jakie ucieleśnia. Popularne androidy niemogące sprostać ciężarowi swej tożsamości i samoświadomości nawiązują do dylematów potwora Frankensteina, który – ulepiony z gliny niczym archetypiczny golem – uosabiał esencjonalne pytanie: czy twór powstały z rąk człowieka może mieć duszę? To pytanie wraca w SF bardzo często, a jego echa słychać także w niektórych filmach z tej listy.
Merian C. Cooper, King Kong (1933)
Może wydawać się wam kontrowersyjne to, że na liście filmów SF ważnych dla gatunku umieszczam film, który przez wielu nie jest rozpatrywany w kategorii SF. Widzi się w nim bowiem głównie przygodę oraz wczesne symptomy kina grozy, a przede wszystkim inteligentną baśniową trawestację mitu Pięknej i Bestii, co nijak ma się do fantastyki naukowej. Rzecz w tym jednak, że u podstaw science fiction zawsze leżała chęć odkrywania tajemnic świata. SF to gatunek, który zrodził się w epoce wiktoriańskiej, okresie wielkich odkryć naukowych oraz kolonializmu. Wówczas właśnie na potęgę zaczęto eksplorować odległe zakątki świata, badać nieznane gatunki zwierząt i dokonywać wielkich odkryć archeologicznych. W tym duchu właśnie powstał słynny Zaginiony świat Artura Conana Doyle’a, który z jednej strony daje wyraz potędze przygody; z drugiej jednak jest także pochwałą nauki, która jako wyodrębniony z myśli człowieka środek poznania świata już zawsze pozostanie kategorią ułomną względem tego świata potęgi. Do tego w końcu nawiązuje King Kong. Wielka małpa to nic innego jak metafora niespożytych, nieodgadnionych sił natury, wraz z tajemnicą, jaką ta przed człowiekiem skrywa.
Robert Wise, Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia (1951)
Lata 50. to rozkwit SF skierowanego ku kosmosowi. To też moment, gdy powrócono do idei zapoczątkowanej przez H.G. Wellsa w Wojnie światów, mówiącej o zagrożeniu, jakie kryje się poza granicami naszej planety. Demonizowanie przybyszów z kosmosu utrwaliło lęk przed UFO, który tkwi w naszej kulturze do dzisiaj. Ale to także wówczas przybysze z kosmosu zaczęli po raz pierwszy pełnić rolę nośników ponadczasowych przesłań. Przypomnijmy – w słynnym Dniu, w którym zatrzymała się Ziemia tajemniczy kosmita pełni rolę pacyfisty zaniepokojonego ludzką agresją. Stawia Ziemianom ultimatum – albo stłumią wrogie, bratobójcze zapędy, albo… przejdą do historii wszechświata. Cenić ten film wypada zatem za pełnienie roli niezwykle dosadnego manifestu pokoju, który w czasach zimnej wojny był ludzkości bardzo potrzebny. Najważniejsze jednak, że pamiętny obraz Roberta Wise’a może i zatrzymał Ziemię na dużym ekranie, ale poza nim na dobre rozkręcił cały nurt filmowej fantastyki kontaktowej, czym właśnie zapisał się w annałach historii gatunku. Filmy o UFO przestały jedynie siać grozę, ale poczęły być też najzwyczajniej bardzo mądre.