Produkcyjne PIEKŁO. Filmy, które NIE MIAŁY PRAWA się udać
Ryk lwa
Jak stracić nieswoje miliony dolarów, rozwalić własną rodzinę i nieodwracalnie zaszkodzić swojej karierze? Wystarczy nakręcić Ryk lwa. Czego by jednak nie mówić, to prawdziwy cud, że nikt nie zginął na planie tego filmu. Jest tak, ponieważ reżyser, scenarzysta, producent i główny gwiazdor tej produkcji, Noel Marshall wymyślił, że nakręci ją wykorzystując ponad setkę dzikich zwierząt, głównie lwów i tygrysów. Jakby tego było mało, filmowiec zatrudnił także swoją żonę i córkę – tym sposobem ekranowa rodzina rzeczywiście była rodziną. Nietrudno sobie wyobrazić chaos, jaki musiał panować na planie, na którym było więcej potencjalnie agresywnych zwierząt niż ludzi. Sam proces oswajania dzikich kotów i przyzwyczajania ich do siebie okazał się niezwykle pracochłonny, podobnie jak budowa fikcyjnego rezerwatu. Produkcja filmu pochłonęła budżet o połowę większy od budżetu Gwiezdnych wojen (!), zajęła 11 lat (!!!) i poskutkowała jakąś formą obrażeń u każdego członka ekipy, włącznie z rodziną reżysera. Żona Marshalla została ugryziona w gardło przez lwa, operatorowi prawie odgryziono głowę, a córka ambitnego filmowca otrzymała ranę twarzy, która wymagała pięćdziesięciu szwów. Piętnaście lwów uciekło na wolność i trzy z nich (w tym główna gwiazda) musiały zostać zastrzelone. Całe to piekło nie przełożyło się jednak na sukces; Ryk lwa zebrał dość przeciętne recenzje, a widzowie najzwyczajniej w świecie go olali. Małżeństwo reżysera rozpadło się niedługo po premierze, a głównym powodem były naturalnie doświadczenia związane z kręceniem filmu.
47 roninów
Podobne wpisy
W ostatnich latach popularnym trendem w Hollywood było zatrudnianie obiecujących, ale niedoświadczonych reżyserów i powierzanie im wysokobudżetowych blockbusterów. Czasem z większym sukcesem (Jurassic World, Godzilla), czasem z nieco mniejszym (Kong: Wyspa czaszki), a innym razem owocując katastrofą na miarę Fantastycznej Czwórki, czy właśnie 47 roninów. Carl Rinsch nie miał na swoim koncie żadnego filmu fabularnego, ale jego pomysły okazały się wystarczająco przekonujące dla Universal. Włodarze studia posadzili go na stołku reżyserskim pełnego rozmachu widowiska z Keanu Reevesem w roli głównej i budżetem opiewającym na 175 milionami dolarów (budżet zwiększyła decyzja o kręceniu filmu w drogiej technologii 3D). Ryzykownym wyborem było postawienie na japońskich aktorów, kompletnie nierozpoznawalnych dla przeciętnego widza spoza Japonii. Rinsch nie chciał nakręcić banalnego hollywoodzkiego widowiska przyprawionego azjatycką estetyką, a zakorzenienie dzieła w kulturze Japonii stało się jednym z jego priorytetów. Była to ambitna i niezwykle kosztowna wizja; kostiumy i scenografia pochłonęły dużą część budżetu, podobnie jak pomysł, by nakręcić materiał najpierw w natywnym języku japońskich aktorów, a dopiero potem po angielsku. Masa kosztownych dokrętek, mozolna postprodukcja i zastępy montażystów próbujących złożyć coś sensownego zwiększyły koszta produkcji do 225 milionów dolarów. W międzyczasie Rinsch został odsunięty od projektu przez studio, a ostateczny kształt filmu zmieniał się wielokrotnie, co widać chociażby po zwiastunach. Pół miliarda dolarów wpływów z kin nie wystarczyłoby, żeby studio wyszło na zero, 47 roninów zarobiło natomiast smutne 150 milionów, mniej niż pierwotny budżet produkcji. Krytycy byli bezwzględni, Japończycy uważali, że dzieła ich kultury zostały podeptane, a reszta świata po prostu nie była zainteresowana tym całym cyrkiem.
Wodny świat
Mad Max na morzu ma swoich zwolenników, ale nie bez powodu jest on znany jako produkcyjny koszmar i niemała klapa (przynajmniej biorąc pod uwagę jego ambicje). To być może ostatni film, który polegał praktycznie wyłącznie na kosmicznie kosztownej i równie imponującej scenografii. Kręcenie na wodzie okazało się jednak prawdziwym piekłem; słona woda regularnie wykańczała sprzęt, nieprzewidywalność środowiska niesłychanie utrudniała sprawną pracę, członkowie ekipy ulegali wypadkom, nawet Kevin Costner zgubił się ekipie i dryfował razem ze swoim dublerem przez jakiś czas. Gwiazdor produkcji zmagał się wówczas z rozwodem, co w połączeniu z bardzo trudną produkcją i obsesją na punkcie forsowania własnej wizji uczyniło go chodzącym koszmarem. Prawdziwą katastrofą był jednak morski żywioł, który zatopił ważącą tysiąc ton fortecę – ta musiała być odbudowana, co dołożyło kolejne miliony do budżetu. Sam scenariusz również miał szereg problemów, co nie pomogło filmowi. Burzliwa produkcja i liczne kontrowersje sprawiły, że Wodny świat zyskał kiepską prasę jeszcze na długo przed premierą, co w połączeniu z przeciętnymi recenzjami przełożyło się na rozczarowujące wyniki finansowe, czyniąc go klapą. Swego czasu film określano jedną z największych finansowych porażek w historii Hollywood, ale z biegiem lat produkcji udało się wyjść na zero i zacząć zarabiać na siebie (za sprawą rynku domowego, licencji telewizyjnych, itp).
Mroczna wieża
Tutaj obyło się bez dramatów na miarę gwiazdy produkcji zgubionej na morzu, ale to wciąż długa historia pełna problemów i fatalnych w skutkach decyzji, których efekt niestety był jaki był. Pracę nad adaptacją kultowej już sagi Stephena Kinga zaczęły się już w 2007 roku; J.J. Abrams przez trzy lata kombinował jak przenieść książkowy świat na wielki ekran. Reżyser Przebudzenia Mocy porzucił ten projekt, a na scenę wkroczył Universal planujący trylogię i serial telewizyjny osadzone w uniwersum prozy Kinga. Jakiś czas później nastąpiły duże zmiany – produkcja przeszła do Warnera i ostatecznie wylądowała w studiu Sony, gubiąc po drodze Javiera Bardema, którego pierwotnie zatrudnił Universal. Rona Howarda na stołku reżyserskim zastąpił Nikolaj Arcel, a w głównej roli obsadzono Idrisa Elbę. Pokazy testowe zostały jednak kiepsko przyjęte, czego efektem były dokrętki, których celem było rozbudowanie postaci protagonisty (lepiej późno niż wcale?).
Zmontowana finalna wersja filmu trwała raptem 90 minut, z czego spora część miała miejsce w prawdziwym świecie, co całkiem słusznie rozzłościło miłośników literackiego pierwowzoru. Ten rozgrywał się głównie w fikcyjnej krainie łączącej estetykę fantasy z elementami westernu i właśnie to było jego podstawowym atutem. Film nie okazał się wierny materiałowi źródłowemu, a chaotyczny scenariusz próbujący zmieścić wątki godne całej trylogii w 90 minutach czasu ekranowego, uczynił całość niezrozumiałą dla wielu widzów. Płaskie postaci, problemy z tempem i strukturą i spłycenie treści zawartych w książkach – to najczęstsze zarzuty, które pojawiały się w bardzo negatywnych recenzjach; Mroczna wieża nie była w stanie zwrócić 66 milionów dolarów budżetu i stanowi dobitny przykład niewybaczalnego zmarnowania ogromnego potencjału.