Postaci, które ZGINĘŁY przed wydarzeniami z sequela (lub tak się wydawało)
Sytuacja z ginącymi postaciami w ramach serii, cykli oraz nawet całych uniwersów jest niełatwa. Niektóre giną ze względu na projekt fabuły, niektóre, bo aktorom znudziło się je grać albo dostali za małe gaże, albo – co gorsza – umarli, więc trzeba szybko zmodyfikować scenariusz, żeby jakoś z sytuacji wybrnąć bez zbytniej szkody dla sequela. Zdarzają się jeszcze i inne sytuacje, gdy postaci umierają tylko na chwilę, a widzowie dowiadują się o tym, że jednak przeżyły w jednej z kolejnych części serii. Taki twist dobrze zrobiony jest naprawdę cenny dla wartości artystycznej kina. Problem w tym, że nieraz trudno go ukryć, bo zawsze pojawi się jakaś plotka z planu albo – co gorsza – film jest adaptacją, więc czytelnicy doskonale wiedzą, że to specjalny zabieg, żeby zwiększyć dramatyzm. Tak więc generalnie rzadko się usuwa z serii kury znoszące złote jajka, jeśli nie pojawią się czynniki zewnętrzne, które producentów do tego zmuszą.
Newt („Obcy – decydujące starcie”, 1986, reż. James Cameron, „Obcy 3”, 1992, reż. David Fincher)
Newt jak na tak poważną wymowę serii ma zaskakująco dużą rolę i świetnie poprowadzoną postać, nie tylko przez Jamesa Camerona, ale i Davida Finchera, paradoksalnie jednak po śmierci. Fincher wykorzystał pamięć o niej, żeby ustawić wiele ważnych elementów fabuły, w tym suspens. Pamiętna scena sekcji na długo pozostaje w pamięci. O jednej z udziałem dziewczynki pisałem w ramach niewykorzystanych koncepcji scen w całym uniwersum. Twórcy uznali, że ochronią jednak widza przed unaocznianiem cierpienia dziecka. To i tak dzieje się w wyobraźni, wystarcza, żeby poczuć wzruszenie, bo Newt jak mało kto w całym uniwersum nie zasłużyła na taki koniec.
Daniel Cleaver („Bridget Jones: W pogoni za rozumem”, 2004, reż. Beeban Kidron, „Bridget Jones 3”, 2016, reż. Sharon Maguire)
Nigdy nie byłem fanem serii, ale ogląda się ją dobrze. Są wciąż nawet śmieszne. Daniel Cleaver był jednym z kluczowych charakterów i jego nagła śmierć w wypadku lotniczym zdeterminowała fabułę Bridget Jones 3. Wprowadziła również nowego bohatera. Przykład Cleavera jest specyficzny, bo jego śmierć rozwiązuje się na końcu trzeciej części. Śmierć ta jest faktyczna dla widza, lecz nieprawdziwa. Przypomnijcie sobie artykuł w gazecie, który kamera pokazuje w ostatniej scenie. W jakimś sensie więc małżeństwo Bridget i Darcy’ego przez ten tekst stanęło pod znakiem zapytania.
Egon Spengler („Pogromcy duchów II”, 1989, reż. Ivan Reitman, „Pogromcy duchów. Dziedzictwo”, 2021, reż. Jason Reitman)
Harold Ramis, gdyby tylko żył, z pewnością pojawiłby się w kolejnych częściach. Był sercem tej serii, niestety prawdziwa śmierć zabrała go widzom. Zbyt długo zwlekano z nakręceniem trzeciej części. Niemniej myślę, że wielu fanom sprawiło przyjemność zobaczenie na ekranie Ramisa w wersji bardziej uduchowionej. Ja mam mieszane uczucia. Takie żerowanie na sentymencie, bez głębszego uzasadnienia, nic nie wnosi, a zajmuje tylko ekranowy czas. Z pola widzenia ucieka akcja, a Pogromcy duchów zawsze byli jej pełni. Na tle Dziedzictwa więc jakże ciekawe wypada wersja kobieca serii z 2016 w reżyserii Paula Feiga.
Kapitan Steven Hiller („Dzień Niepodległości”, 1996, reż. Roland Emmerich, „Dzień Niepodległości: Odrodzenie”, 2016, reż. Roland Emmerich)
Tego, że Will Smith pojawi się w sequelu, spodziewali się chyba wszyscy. Ilekroć ktoś z nas pomyśli o Dniu Niepodległości, klasycznym science fiction z 1996 roku, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Will Smith będzie pierwszym, który przyjdzie mu do głowy. Jeff Goldblum przecież wrócił. Sequel bez Smitha wiele stracił. Postać kapitana była twardzielem. Według reżysera Smith był po prostu zbyt drogi, żeby ponownie go zatrudnić. Smith jednak twierdził coś innego – podobno musiał odmówić, gdyż kręcił Legion Samobójców. Brak Hillera wyjaśniony jest w filmie w ten sposób: Twardziel dał radę kosmitom, ale przegrał z techniką. Zmarł dziewięć lat przed rozpoczęciem fabuły Odrodzenia podczas lotu testowego na prototypie myśliwca zbudowanego przy użyciu technologii obcych.
Sarah Connor („Terminator 2: Dzień sądu”, 1991, reż. James Cameron, „Terminator 3: Bunt maszyn”, 2003, reż. Jonathan Mostow)
Wśród rozlicznych perypetii czasowych serii, w której wydzielać można podgrupy związanych ze sobą części, Sarah Connor została uśmiercona, by następnie pojawić się w zupełnie innej postaci. Spełnia jednak warunek, że między 2. i 3. częścią – w miarę jeszcze koherentnych filmów – umarła, i to nie na oczach widza. Było to spowodowane, nie tyle fabułą, co wspominanymi przeze mnie czynnikami zewnętrznymi. Na początku XXI wieku Linda Hamilton nie była zainteresowana występem. Twórcy więc zdecydowali się ją zabić. Sarah zmarła na ostrą białaczkę szpikową, ale wcześniej pozostawiła trumnę wypełnioną bronią, z której mogli skorzystać John i jego Terminator. Terminator: Mroczne przeznaczenie z kolei wskrzesił ją, aby zapewnić aktorce właściwe zakończenie jej kariery w roli Sarah Connor.
Maximus („Gladiator”, 2000, reż. Ridley Scott, „Gladiator 2”, 2024, reż. Ridley Scott)
Na razie trudno mi się wypowiedzieć, jak blisko będzie Gladiator 2 oryginału, którego kult wciąż jest silny wśród fanów tego typu kręconego pod publiczkę kina historycznego. Niewątpliwie Maximus już nie odżyje, ale jego duch będzie się unosił nad nową produkcją. I to jest ten przykład śmierci głównego bohaterka, która w umysłach fanów właściwie likwiduje możliwość powstania jakiejkolwiek kontynuacji, a jednak już niedługo ją zobaczymy. W świecie filmu niczego nie powinno się wykluczać. Czy jednak bez Maximusa i skoro filmy dzieli tak wiele lat, a nawet antagonista nie żyje, można mówić o jakichkolwiek częściach?
Terminator (np. „Terminator”, 1984, reż. James Cameron i „Terminator 2: Dzień sądu”, 1991, reż. James Cameron)
I to jest przykład serii, w której główny bohater (jeśli uznamy za niego Terminatora) umiera właściwie z zasady, żeby inni mogli przeżyć. Cały wic jednak w tym, że wersji tego samego charakteru jest sporo, a że gra je ten sam aktor, więc nie ma z tym żadnego problemu, jeśli chodzi o emocje widzów. Serię Terminator można pod tym względem nazwać unikalną, bo za każdym razem, gdy Terminator kończył życie, widzom jest go szkoda, a potem znów się pojawia, więc widzowie się cieszą. Ponowne jednak pojawienia się Terminatora różnią się między sobą, bo filmy się różnią, a na dodatek Arnold Schwarzenegger się starzeje, co jeszcze przydaje całości uroku oraz autentyzmu. Zmienność śmierci, można rzec.
Galahad („Kingsman: Tajne służby”, 2014, reż. Matthew Vaughn, „Kingsman: Złoty krąg”, 2017, reż. Matthew Vaughn)
W ogóle zobaczyć w takiej roli Colina Firtha, a zwłaszcza w scenie w kościele, było niemałym zaskoczeniem, które mogło być potraktowane jako jednorazowy eksperyment. Nie spodziewałem się więc, że Firth wróci do niej w kontynuacji, bo zginął w sposób nieodwołalny, postrzelony w głowę z bliskiej odległości. Nikt by tego nie mógł przeżyć, a nawet jeśli już w jakiś cudowny sposób, to uszkodzenia wyeliminowałyby go z zawodu agenta. W świecie filmu jednak zdecydowano się wrócić do Galahada, który faktycznie wzorowo asystował Eggsy’emu. Stracił jedynie oko i przez pewien czas miał amnezję.
M („Skyfall”, 2012, reż. Sam Mendes, „Spectre”, 2015, reż. Sam Mendes)
Śmierć M z rąk jej byłego wychowanka, a dokładnie – o ile mnie pamięć nie myli – któregoś z jego siepaczy, kończy w serii o Jamesie Bondzie pewną epokę. Spectre i finał w postaci Nie czas umierać rezygnują – sądzę, że na długo – z wielu Bondowskich motywów, dążąc do opowiedzenia historii Agenta 007 nareszcie kompletnie, z zakończeniem. Jaka będzie przyszłość pod rządami nowego M? Tego nie wiemy, ale trudno oczekiwać, że nastąpi kolejny restart serii. Byłby to zabieg marnujący ostatnie 20 lat historii tego cyklu.
Superman („Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, 2016, reż. Zack Snyder, „Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera”, 2021, reż. Zack Snyder)
Jest to chyba najbardziej udawana śmierć. Superman został zabity, ale seria nadal trwała. Śmierć superbohatera była trochę przedwczesna, ponieważ sądzę, że większość fanów wiedziała, że Superman powróci w następnym roku. Wtedy miała mieć premierę Liga Sprawiedliwości. Mam jednak nadzieję, że w ramach różnorakich prób ratowania DCEU, może ktoś kiedyś powróci do uśmiercenia Kal Ela, gdyż jego nieśmiertelność nie pozostawia przestrzeni dla innych superbohaterów. Superman ich tłamsi, nie tyle specjalnie, co naturalnie. Jedynym wyjściem z tego impasu jest jego usunięcie się.