search
REKLAMA
Nowości kinowe

SPECTRE

Maciej Niedźwiedzki

3 listopada 2015

REKLAMA

Skyfall podniosło poprzeczkę jeśli chodzi o poziom realizacji. Jeśli do czegoś przyczepić się nie mogłem to do obłędnych zdjęć, które wydają się po prostu zbyt dobre jak na film o Bondzie. Fabularne wolty i miejscami karkołomna logika zdarzeń toną w niespotykanej plastyce obrazu i barwach nadanych obrazowi przez magika Rogera Deakinsa. W Spectre w otwierającej film sekwencji, rozgrywającej się podczas święta zmarłych w Meksyku, Hoyte Van Hoytema osiąga równie wiele. Utrzymana jest ona w ciepłej palecie barw, z ekranu unosi się wręcz kurz wzbity w powietrze przez tańczący tłum a skwar sprawia, że człowiek zaczyna się pocić siedząc wygodnie w kinowym fotelu. Kamera przemieszcza się wśród wszystkich zgromadzonych i skupia uwagę na jednej parze, która zmierza w nieco innym kierunku.

Bond przebrany za kościotrupa wchodzi z atrakcyjną partnerką do hotelu, potem oczywiście do sypialni, wymieniają między sobą pocałunki, następnie Bond ściąga kostium, chwyta za broń i wychodzi przez okno, by idąc po dachach dotrzeć do swojego kolejnego celu. Wszystko to w jednym ujęciu, w jednym genialnym, wgniatającym w fotel ujęciu, przypominającym początkowe sekwencje Dotyku zła Wellesa czy spacer po dachach poprzedzający zabójstwo Don Fanucciego w Ojcu Chrzestnym II.

c

Początek Spectre to absolutne mistrzostwo świata.

Drugi film Sama Mendesa o Jamesie Bondzie ma znacznie prostszą strukturę niż jego poprzednik, dzięki czemu prowokuje zdecydowanie mniej wątpliwości odnośnie prawdopodobieństwa kolejności zdarzeń. Bohater cyklu na własną rękę prowadzi śledztwo. Zgodnie z poleceniem poprzedniej M (Judi Dench), która w ostatnim swoim nagraniu zleciła Bondowi zabicie jeszcze jednej osoby. Fabuła filmu w głównej mierze sprowadza się do śledztwa, konsekwentnie i sprawnie rozwijanego, prowadzonego oczywiście przez Bonda, który chce dotrzeć do osoby bezpośrednio odpowiedzialnej za wszystkie zamachy terrorystyczne na świecie. Tak trafia na organizację Spectre.

W pobocznym wątku ważną rolę pełni nowy przełożony Bonda grany przez Ralpha Fiennesa. MI6 znajduje się bowiem w fatalnej sytuacji, wszystko wskazuje na to, że zbliża się ostateczny zmierzch brytyjskich służb specjalnych i działania agentów w terenie. Licencja na zabijanie nieuchronnie ma stracić ważność, ma stać się przeżytkiem minionej epoki. Kontrolę mają przejąć drony i rozbudowane systemy globalnej infiltracji.

b

Oba te plany są ze sobą sprawnie związane i bezpośrednio na siebie wpływają, budując faktyczne napięcie. Do tej klasycznej gatunkowej sensacji sporo humoru dodaje postać Q (Ben Whishaw), a erotyzmu, obecna niestety jedynie w dwóch scenach, Monica Bellucci.  Jej wątek dość szybko zostaje urwany. Ciekawe czy to przez brak pomysłów scenarzystów Spectre czy winni są montażyści zmuszeni przez producentów do skracania filmu. I tak metrażowo najdłuższego w historii całej serii. Na korzyść Spectre przemawia natomiast to, że wątek smutnej przeszłości Bonda pozostał na dalszym planie. Nie zdominowała ona, wypchanej po brzegi doskonale zainscenizowanymi scenami akcji, fabuły.

Spectre to Bond dobrze  dramaturgicznie wyważony, odpowiednio zmieszany i wstrząśnięty. Pozbawiony nudy.

Najnowszy Bond nie jest filmem bez wad. Z jednej strony Mendes rozwija intrygę pomału dodając kolejne części układanki, a z drugiej trochę na siłę spaja trzy poprzedni części w nie bardzo przekonującą całość. Zbyt często spogląda wstecz, chcąc powiązać ze sobą wątki Le Chiffre’a, Raula Silvy i pana White’a. Niepotrzebnie, tym bardziej że wiele na tym traci główny złoczyńca filmu – Franz Oberhauser (Christoph Waltz). Na jego wizerunek składają się tak naprawdę przestępstwa popełnione przez kolejnych rywali Bonda w Casino Royale, Quantum of Solace i Skyfall. Oberhauserowi poświęcono za mało uwagi, w jego portrecie psychologicznym jest za dużo skrótów, a wypowiadane przez niego słowa „James, to ja jestem odpowiedzialny za to wszystko” nie mogą być do końca satysfakcjonujące.

e

Liczyłem, że Bond tym razem będzie w prawdziwych tarapatach. Oberhauser nie gwarantuje ich w stopniu jakim bym chciał.

W Spectre trafiło się również kilka banalnych, pełnych truizmów dialogów. Wyjątkowo topornie napisana jest rozmowa między Madelaine (Lea Seydoux) i Bondem rozgrywająca się w pociągu. Zbudowana jest z absolutnie wyeksploatowanych zwrotów i fraz, pozbawionych choćby promila oryginalności. Madelaine pyta się głównego bohatera o to: „jak żyje mu się w ciągłym cieniu i ukryciu, nieustannie szukając kogoś i będąc szukanym”. Nie spodziewałem się, że tak ceniony przeze mnie reżyser kina dramatycznego, zbudowanego właśnie na dialogach, nie zauważy wtórności tej sceny. Na szczęście jest ona zwieńczona wspaniałą rozróbą w restauracyjnych przedziałach pociągu. Coś za coś.

Spectre to po Casino Royale drugi najlepszy Bond w Craigiem w roli głównej. Chyba trudno uwierzyć, że ten aktor wróci jeszcze do tej postaci. Sugeruje to również zakończenie, Bond Daniela Craiga wydaje się, że pokonał swoje demony z przeszłości i chyba definitywnie odchodzi na emeryturę. Zostawia otwarty jeden poważny wątek. Nie pociąga za spust, tym samym budując fundamenty pod kontynuację. Ale raczej nie z nim w roli głównej.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA