search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

No wsiada pan czy nie? Okrętu się pan spodziewałeś? O WINDZIE w FILMACH

Rafał Donica

25 marca 2020

REKLAMA

Kozacką akcję w szybie windy możemy też oglądać w RoboCopie 2. Irvin Kershner, odpowiedzialny za najmroczniejszą część starej trylogii Gwiezdnych wojen, także w drugiej odsłonie Supergliny skręca w bardzo ponure rejony. Cain – nowy RoboCop sklecony z ciała cyborga i mózgu psychopatycznego mordercy narkomana (co za hat trick!), zabudowany blachą i pozbawiony oczu do dziś pozostaje dla mnie postacią znacznie bardziej przerażającą niż Buka z Muminków. Masakra na dawnych wspólnikach, której dokonuje, gdy jeszcze kamera nie pokazuje go w całości, za sprawą sprawnego montażu i odpowiednio posępnej muzyce długo spędzała mi sen z powiek. Nawet teraz, pisząc te słowa, nie mogę zasnąć. Sekwencja w windzie tylko to poczucie strachu przed Cainem potęgowała. Dzielny Alex Murphy początkowo przechytrza potężnego oponenta, chwytając się liny trzymającej windę, a ją samą spuszczając w dół szybu wraz z nieogarniętym Cainem. Będącemu na narkotykowym głodzie RoboĆpunowi dobrą chwilę zajmuje połapanie się, dlaczego on leci w dół, a Murphy poleciał do góry. W końcu ogarnia, że przydałoby się wyhamować, i trze stalowymi odnóżami o ściany szybu, sypiąc przy tym iskry jak na filmach Michaela Baya. Następnie wykorzystuje swoje długie kończyny, by samemu zamienić się w jednoosobową windę. W przyprawiającym o ciarki ujęciu z góry szybu widzimy, jak w szybkim tempie, machając odnóżami jak jakiś cyberpająk z piekła rodem, pokonuje kolejne piętra, zabierając po drodze Alexa Murphy’ego.

W ramach przerywnika zajrzymy na chwilę do kuchni filmowej. Otóż Paul Verhoeven w Nagim instynkcie (1992) pokazał (o czym dowiadujemy się z materiałów z planu) sztuczkę operatorską, dzięki której, nie mając windy pod ręką, można symulować jazdę nią. Robi się to przy pomocy pomieszczenia udającego windę: wpuszczamy do środka aktorów, po czym wystarczy bujnąć kamerą w bok (co udaje start windy) i po kilkunastu sekundach znów lekko drgnąć kamerą (koniec jazdy), następnie wypuścić aktorów na zewnątrz, gdzie w ciągu kilkunastu sekund wystrój wnętrza został zmieniony na niby inne piętro – tadam!

A teraz już wracamy do śmierci w windzie od kul, a tak właśnie kończy Michael Madsen w remake’u Ucieczki z gangstera (1994); lufa shotguna Aleca Baldwina zdążyła bowiem przed zamknięciem suwanych drzwi zajrzeć do środka, prosto w Madsena. No i konfrontacja DiCaprio z Damonem w Infiltracji (2006), z zaskakująco-szokująco-wstrząsającym finałem, którego areną była winda właśnie. Można śmiało powiedzieć, że automatycznie otwierające się drzwi, zza których nie można było ostrożnie się wychylić, przyczyniły się do takiego, a nie innego zakończenia – pozostał tylko smutek i żal.

Mistrz suspensu nie byłby sobą, gdyby także nie wykorzystał dramaturgicznego potencjału tkwiącego w windzie. W jednej ze scen filmu Północ–północny zachód z 1959 roku (swoją drogą to mój ulubiony tytuł tego twórcy), zlokalizowanej w wiadomym środku komunikacji, Alfred Hitchcock w mistrzowski sposób połączył thrillerowe emocje z… abstrakcyjnym humorem. W zatłoczonej windzie, oprócz przypadkowych osób znajduje się niesłusznie ścigany Roger Tornhill (Cary Grant), jego matka, która nie wierzy w sensacyjną opowieść syna, oraz dwóch szemranych typów czyhających na jego życie. Groza i napięcie nieoczekiwanie pękają jak balonik, gdy matka Rogera zwraca się wprost do dwóch typów z rozbrajającym pytaniem: “Czy panowie naprawdę chcą zabić mojego syna?”. Po chwili konsternacji niedoszli zabójcy wybuchają śmiechem, a dołączają do nich pasażerowie i matka Rogera. Gdyby opisać to w liście do “Chwili dla Ciebie”, brzmiałoby to mniej więcej tak: “Spojrzeliśmy na siebie, a śmiechom nie było końca”. I tylko jednemu Rogerowi, patrząc na jego przerażoną twarz, nie było do żartów.

Najlepszy moment w Jokerze? Krótka, minimalistyczna scenka w windzie będąca znakomitą ilustracją punktu zwrotnego w życiu Artura Flecka i jego finalnej przemiany w tytułowe alter ego. Arthur/Joker wsiada do windy (w tle rozkręca się utwór Rock ‘n’ Roll, Part 2), odwraca się w stronę widzów, a na jego twarzy zaczyna rysować się uśmiech zadowolenia. Nie dane jest nam zobaczyć, czy przerodzi się w uśmiech szelmowski, czy szaleńczy, taki pełną gębą, bo drzwi windy zamykają się nam przed nosem. To krótkie ujęcie z oszczędną mimiką Joaquina Phoenixa jak dla mnie mówi o postaci Jokera znacznie więcej od nieco przehajpowanej sceny tańca na schodach.

Kreatywnością wykazano się też w pierwszym Matriksie (1999), gdy Neo i Trinity wykorzystują windę jako środek transportu na dach. No ale to Matrix, więc nie można po prostu wcisnąć guzika i wjechać na górę, trzeba to zrobić z przytupem i w zwolnionym tempie; dobrze, że na co dzień windy tak nie działają. Neo i Trinity stoją więc na dachu windy zatrzymanej na 41. piętrze, po czym łapią jedną linę, odstrzeliwują drugą, a opadająca winda… winduje (?) ich na dach. Spektakularną scenę kończy upadek kabiny, wielka eksplozja i drzwi lecące w slow motion. Do dziś zastanawiam się, po cholerę oni wysadzili w powietrze ten szyb, drzwi i cały hol, w którym zostały tylko zwłoki, zamiast normalnie pojechać windą na ostatnie piętro. Błąd Matrixa?

Prawdziwego blue screena mogło wywalić widzom w trakcie seansu Drive (2011). W słynnej scenie w windzie dostaliśmy bowiem nieoczekiwaną i dla niektórych nieco ciężkostrawną mieszankę romantyzmu, na którego widok nawet Kot ze Shreka zrobiłby jeszcze bardziej maślane oczy, i – jak to mawiał Alex w Mechanicznej pomarańczy – ultraprzemocy w najmocniejszym wydaniu. Mała przestrzeń staje się w przeciągu dosłownie kilku chwil scenerią romantycznego pocałunku jak z bajki o księciu i księżniczce (klimatyczne oświetlenie, zwolnione tempo, te sprawy), po czym czar pryska, następuje brutalny powrót do rzeczywistości i szybkie łubudubu butem po głowie domniemanego killera, z krwią tryskającą we wszystkie strony. Prawdziwy emocjonalny rollercoaster, który cholera wie jakim cudem zmieścił się w tej małej, niepozornej windzie.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA