search
REKLAMA
Ranking

NAJNUDNIEJSZE filmy ostatniej dekady

Które filmy w ostatniej dekadzie wynudziły nas najbardziej?

REDAKCJA

25 sierpnia 2024

REKLAMA

Gdy siadamy do seansu filmu, mamy nadzieję, że porwie nas akcją czy zaangażuje relacjami między bohaterami. Bywa jednak i tak, że podczas oglądania czujemy znużenie – w nowej Szybkiej piątce piszemy o tym, które filmy w ostatniej dekadzie wynudziły nas najbardziej.

Tomasz Raczkowski

  1. Niewybrane drogi – Sally Potter od ładnych paru lat nie jest w dobrej formie twórczej, ale nie spodziewałem się po tej – jakby nie patrzeć zdolnej i zasłużonej reżyserce – takiego flaka jak Niewybrane drogi z 2020 roku. Egzystencjalno-obyczajowy dramat z Javierem Bardemem, Elle Fanning i Salmą Hayek na papierze zapowiadał się wręcz oscarowo, w praktyce – niebardzo wiadomo, po co powstał i o czym opowiadał. Każdy zalążek znaczeń w filmie Potter rozmywa się w nijakich kadrach i pozbawionych śladów dramaturgii scenach. Niemoc zdobycia uwagi widza jest tu niemal absurdalna, a gdyby nie filmowe bazy danych, można by z powodzeniem zapomnieć, że taki film w ogóle powstał.
  2. Dreamin’ Wild – podobnie jak Niewybrane drogi, muzyczny dramat z Caseyem Affleckiem i Zooey Deschanel o odkrytych na nowo złotych chłopcach folk rocka, miał papiery na solidny biopic. Niestety scenariusz zupełnie mija się z jakąkolwiek treścią, lepiąc opowieść o braciach z bezsmakowej waty fabularnej, dopiero po połowie metrażu przypominając sobie, że należałoby wprowadzić jakiś konflikt, wokół którego zorganizowałaby się narracja. Ponieważ jednak na trzy kwadranse nie ma sensu się spalać, jest on zaaranżowany na pół gwizdka, a do napisów końcowych dalej prowadzą nas nijakie scenki rodzajowe. Film trwa niecałe 110 minut, a dłuży się bardziej niż Szatańskie tango.
  3. Nostalgia – to nie tak, że film Maria Martonego jest zły. Nostalgia to całkiem ciekawa opowieść o pracy pamięci, niemożliwej do ukojenia tęsknocie i długich cieniach przeszłości. Cóż z tego, jeśli snuje się niemiłosiernie, w dwie godziny męcząc jak 4-, 5-godzinne slow cinema. Początkowo uwodzące senne tempo staje się szybko kołysanką, a każdy kolejny punkt fabularny jest coraz bardziej sztampowy, dodatkowo obniżając atrakcyjność narracji.
  4. Napoleon – czy ze spektakularnej biografii żołnierza, który w kilka lat został dyktatorem europejskiego imperium, a potem równie szybko spadł z piedestału, można zrobić nieciekawą czytankę, od której więcej akcji ma encyklopedyczna notka? Jeszcze jak. Udowodnił to Ridley Scott całkowicie poronioną biografią Napoleona, w której nawet zazwyczaj rzetelny Joaquin Phoenix odstawia taką chałturę, że oczy bolą. Ogląda się to autentycznie jak ekranizację pobieżnego artykułu z Wikipedii, z błędnie rozpoznanymi fundamentami narracyjnymi i całkowitym brakiem zainteresowania epoką historyczną. W obliczu nudy, jaką przeżywa widz w trakcie seansu Napoleona, wygnanie tegoż na Wyspie Świętej Heleny wydaje się ekscytującym przeżyciem.
  5. Rebel Moon – Część 1 – Zack Snyder zawsze miał tendencję do rozwlekłych epistoł, ale Rebel Moon jest naprawdę jego magnum opus. W części pierwszej nie dzieje się prawie nic, a mimo tego pełno tu slow motion, długich dialogów i monologów oraz ekspozycji, pod której naporem ugięłyby się nawet najdłuższe sagi prozaików. Niewiele w ostatnich latach było równie nużących filmów, a męczarnie Rebel Moon były tym większe, że film obiecywał spektakularną rozrywkę space opery.

Maciej Kujawski

 

  1. Wyspa fantazji – Jeff Wadlow to reżyser, który na koncie prawdopodobnie nie ma ani jednego udanego filmu. Jednak jakkolwiek jego Prawda czy wyzwanie jeszcze może dawać widzowi swego rodzaju grzeszną przyjemność i element zaskakującej rozrywki, tak Wyspa fantazji jest horrorem tak nijakim, pozbawionym jakiegokolwiek napięcia i niepokoju, że rozczarowanie nim potęguje się z minuty na minutę seansu i prowadzi do poczucia ospałości. Nie oglądajcie, jeśli nie musicie, chyba że macie problemy z bezsennością albo lubicie tracić czas.
  2. Mroczna wieża – osiem tomów epickiej sagi fantasy, łączącej western z elementami horroru zostało zamienione w półtoragodzinną realizację, której oglądanie nie boli, ale jak najbardziej zachęca do spania. Przecież był tutaj materiał na jedyne w swoim rodzaju epickie, uderzające rozmachem widowisko z ciekawymi postaciami i konfliktami. W miejsce tego powstało coś taniego, miałkiego i niezrozumiałego dla zwykłego odbiorcy. Spłycono oryginał książkowy i sprowadzono do nudnej podróży bez cienia poczucia przygody czy nawet grozy. Zupełna pomyłka. Jest to o tyle zadziwiające, że reżyser tegoż przedsięwzięcia Nikolaj Arcel potrafi tworzyć dobre, nastrojowe kino, co udowodnił jego ostatni Bękart z Madsem Mikkelsenem.
  3. 65 Adam Driver kontra Dinozaury? Brzmi jak rozrywka idealna? No niestety, ale pomimo naprawdę unikatowego, nieposkromionego talentu do ról dramatycznych aktor ten nie do końca odnajduje się w lekkim kinie blockbusterowym, zwłaszcza gdy ma się wcielać w role herosów kina akcji. Brak pomysłów w 65  pojawia się na etapie wyjściowym. Historia nie wyróżnia się absolutnie niczym, jest dojmująco powtarzalna, a potwory obecne w filmie to bodaj najleniwiej wymyślone kreatury w historii kina, które prezentują się absolutnie paskudnie. Czym dalej w las, tym problemy się mnożą: sceny akcji są wyreżyserowane po amatorsku i skłaniają widzów do ziewania, a półtorej godziny metrażu wydaje się wiecznością i skazaniem na udrękę.
  4. Horyzont. Rozdział 1 Oto Horyzont. Rozdział 1, projekt marzeń Kevina Costnera, z którym gwiazdor przez wiele lat chodził po najróżniejszych studiach, by go zrealizować, ale bezskutecznie. W końcu jednak się udało i… efekt nie robi wrażenia, delikatnie mówiąc. Dawno nieporuszane w kinie tematy osadnictwa i walki z Indianami wydają się w teorii interesujące, ale reżyser traktuje je w sposób beznamiętny i po omacku. W brzydkiej, jakby telewizyjnej formie prezentuje film kompletnie pozbawiony dynamicznej akcji, wyrazistych postaci i czegokolwiek co zaangażowałoby widza. Zapewne tak westerny wyobrażają sobie ludzie, którzy są do nich uprzedzeni. Jakkolwiek premiera drugiej części tej bezpłciowej sagi jest już raczej pewna, tak pozostałe dwie najpewniej trafią do kosza – nikt nie będzie chciał oglądać tak zacofanego, obraźliwie mdłego kina.
  5. Czerwona nota 200 milionów dolarów budżetu, wielkie gwiazdy w obsadzie – Dwayne Johnson, Ryan Reynolds i Gal Gadot – i pewnie oni wszyscy najchętniej by o tym filmie zapomnieli. W moim przekonaniu najgorsze do oglądania wcale nie jest nieumiejętne slow cinema czy pretensjonalne kino athouse’owe, które ciągnie godzinami, a właśnie zwykłe realizacje rozrywkowe. Gdy te nie dostarczają dobrej zabawy, to mogą znacząco pogorszyć humor. Jestem pewien, że ktokolwiek kto obejrzał kiedyś Czerwoną notę, teraz zupełnie nic z niej nie pamięta. W trakcie oglądania dzieło to dostarcza bólu. Seansowi towarzyszy wielka chęć permanentnego zerkania na zegarek, a nawet wyłączenia tego produktu filmopodobnego celem zrobienia w tym czasie czegoś ciekawszego – na przykład popatrzenia przez dwie godziny na pustą ścianę.

Agnieszka Stasiowska

  1. Czas krwawego księżyca – zdaję sobie sprawę, że z książki Davida Granna niewiele da się wyciągnąć twardych informacji. Temat jednak jest ciekawy, szokujący, można było przepięknie pojechać na emocjach. Niestety, widz otrzymuje kolejny w karierze Scorsesego liniowy snuj z przerysowaną rolą Leonardo DiCaprio. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, kto jeszcze – poza koneserami – jest w stanie wytrzymać łopatologiczne, niemożliwie ciągnące się dzieła tego reżysera. Żal zmarnowanej historii.
  2. Horyzont. Rozdział 1 – przy całej mojej sympatii dla Kevina Costnera przyznać muszę, że rozumiem, dlaczego część pierwsza Horyzontu okazała się taką wtopą. Jak napisał kolega wcześniej – właśnie tak wyglądają westerny, których się nie znosi. Panienki w pełnych makijażach, bohaterscy traperzy i źli Indianie, a to wszystko upchane w oklepane aranżacje. Wyjątkowo trudno było mi wytrzymać do końca seansu kinowego.
  3. Ostatni pojedynek – Ridley Scott ma na koncie sporo udanych filmów, jednak Ostatni pojedynek był dla mnie dużym rozczarowaniem. Pokazanie jednej historii z perspektywy trzech jej bohaterów to rzecz nienowa, ale wydawałoby się, że nieodmiennie intrygująca. Nie w tym wykonaniu. Miałam wrażenie, że Scott miał za dużo taśmy filmowej jak na prezentowaną treść, więc powtórzył ją trzy razy, usiłując wmówić widzom, że czymś się różnią. No nie bardzo.
  4. Furiosa: Saga Mad Max – kiedy okazało się, że Charlize Theron swoją kreacją w Fury Road przyćmiła nie tylko Toma Hardy’ego, ale w ogóle cały film, George Miller postanowił podebrać kurze jeszcze trochę złotych jajec. Niestety dorobienie świetnej postaci genezy na jej poziomie mocno go przerosło. Wyszła produkcja nudna, przewidywalna, pełna błędów logicznych. I kolorki tu już nie pomogą.
  5. John Wick 3 – nie jestem przeciwniczką serii jako takiej, Keanu Reevesa, mimo że jego umiejętności aktorskich nie cenię zbyt wysoko, bardzo lubię. Ale nawet mnie pokonał absolutny brak treści części trzeciej. Popularne „zabili go i uciekł” w wersji „zabili go i wstał”, czyli do Wicka strzelają, biją go i kopią, a on wstaje, poprawia krawat i idzie dalej i tak przez cały czas trwania seansu, bez sensownej chwili przerwy. Ziew.
REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA