search
REKLAMA
Nowości kinowe

MAD MAX: NA DRODZE GNIEWU. Wgniata w fotel!

Filip Jalowski

14 maja 2015

REKLAMA

Mimo stosunkowo dużej liczby rozpoznawalnych nazwisk w konkursie głównym, tegoroczna edycja festiwalu w Cannes została medialnie zdominowana przez kolejną odsłonę Mad Maxa. Krążąc po ulicach francuskiego miasta nie sposób nie natknąć się na plakaty przedstawiające Toma Hardy’ego i Charlize Theron. Ich ucharakteryzowane twarze witają turystów chociażby z fasad najbardziej okazałego hotelu w mieście. Koszt takiej powierzchni reklamowej prawdopodobnie zamyka budżet kilku polskich superprodukcji. Nie do końca wiadomo czy za marketingowym szałem stoi sama marka, w końcu Miller odkopuje jednego z absolutnych kultowców, czy też rozsądne działanie speców od promocji.

To wszystko przestaje być jednak ważne w obliczu samego filmu, ponieważ Mad Max: Fury Road po prostu wgniata w fotel, dokonując transfuzji krwi na wysokooktanową benzynę.

tumblr_nekv9qf0RX1ts6gi0o3_1280

W przypadku filmu Millera w zasadzie nie ma potrzeby rozwodzenia się nad fabułą. Historia jest dziecinnie prosta, a jej tło zna każdy, kto spotkał się wcześniej z wyczynami Mela Gibsona. Na świecie źle się podziało. Eksplozje, radioaktywne opady oraz starcia pomiędzy kolejnymi dzikimi bandami doprowadziły do przemiany Ziemi w zabójczą pustynię. Nowymi Bogami stały się stal oraz paliwo. Aby przetrwać trzeba mieć przy boku solidnego gnata i pospawany ze znalezionych na swojej drodze odpadków samochód. Możliwie najmocniejszy, rzecz jasna. Właśnie w takim świecie żyje tytułowy Max, typowy okaz bohatera znikąd. Facet, który po prostu chce przeżyć.

Życie Maxa to nieustanny pościg. Za jego plecami wciąż wzbija się fala kurzu tworzona przez koła pojazdów wojowników działających na usługach Immortan Joego, samozwańczego mesjasza, który szafuje ludzkim życiem dzięki dostępowi do wody pitnej. Po kolejnym pojmaniu droga Maxa przecina się ze ścieżką, którą podąża Imperatorka Furiosa. Kobieta buntuje się przeciwko okrutnemu władcy i postanawia odnaleźć zieloną oazę, którą pamięta jeszcze z lat dziecięcych. Immortan Joe rozpoczyna pościg.

maxresdefault

Nie jest to jednak pościg, który da opisać się w kategoriach obecnych w kinie do tej pory. Przy nowej wizji Millera stare Mad Maxy wyglądają jak niewinna zabawa resorakami, a wszystkie twory pokroju Szybkich i wściekłych zostają sprowadzone do poziomu przedszkola. Fury Road to w zasadzie jedna, wielka, widowiskowa i wyśmienicie, zaznaczam to jeszcze raz i piszę dużymi literami, WYŚMIENICIE zmontowana obława na ogromną ciężarówkę Maxa i Furiosy. Dialogi ograniczone są tu do minimum, służą jedynie przedstawieniu specyfiki świata i zrozumieniu motywacji bohaterów. Prawdziwym centrum filmu są jednak rozgrzane do czerwoności silniki, dźwięk niszczonych ton metalu oraz eksplodujące hektolitry paliwa.

Rytm i montaż sprawiają, że dwugodzinna gonitwa przeradzająca się z czasem w strategiczną rozgrywkę pomiędzy ekipą Maxa i wojskiem Immortan Joego nie nudzi widza nawet przez chwilę. W trakcie seansu cała sala kilkukrotnie klaskała i wiwatowała w momencie zakończenia kolejnych szalonych sekwencji, które przedstawiają pustynną destrukcję z iście zegarmistrzowską precyzją. Entuzjastyczne reakcje są jak najbardziej uzasadnione. Doskonała strona wizualna, w parze z dosadną, ale dobrze oddającą klimat wojny na kule oraz konie mechaniczne muzyką Junkie XL niejednokrotnie przyśpiesza puls i przyprawia widza o dreszcze.

Pod kątem filmowego warsztatu oraz umiejętności kreacji widowiska, Fury Road wyznacza nowe standardy. Ciężko będzie to przebić.

image

W końcu, warto wspomnieć coś o samym Maksie. Hardy nie jest wybitny, to nie ta sama moc, co młody Gibson, ale nie ma najmniejszych powodów do tego, aby go z tej przyczyny krytykować. Ciężko mierzyć się z kultowcami, rzadko kiedy udaje się stworzyć kreację, która przyćmi oryginał. Hardy nie przejdzie tą rolą do historii, ale z całą pewnością jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Nie wyobrażam sobie dla niego zastępstwa. Ponadto, pomiędzy nim a Theron da wyczuć się pewną aktorską chemię, co zdała na zdecydowaną korzyść widowiska.

Zostawcie te wszystkie Ultrony i inne pstrokate blockbustery dzieciakom. Kluczyki w dłoń, gaz do dechy i pędzić do kin na Mad Maxa. To jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza, reanimacja kultowej serii w historii kina.

REKLAMA