Najlepsze NIEANGLOJĘZYCZNE filmy SCIENCE FICTION XXI wieku

2046 (2004)
Podobne wpisy
Pierwsza część zestawienia nieanglojęzycznych SF XX wieku wymieniła kilka znaczących nazwisk w historii nie tylko kina science fiction, ale kinematografii w ogóle. W XXI wieku fantastycznonaukowy gatunek wciąż przyciąga największych i najbardziej uznanych filmowców. Jednym z nich jest Wong Kar-wai, który wykorzystując elementy kina SF, w 2046 rozwija (odbija) historię ze Spragnionych miłości (2000), ale także w różny sposób przywołuje inne swoje dzieła. Film Wonga z 2004 roku należy więc rozpatrywać jako zamknięcie rozdziału jego twórczości dotyczącej tematu niespełnionej miłości. Tym, co pozwala pisać o 2046 w kontekście gatunku SF, jest przyszłość, w którą zabiera ludzi tajemniczy pociąg z powieści Chowa. W roku 2046, do którego wspomniany pojazd przewozi człowieka, ten może odzyskać utracone wspomnienia. Futurystyczne wstawki idealnie komponują się u Wonga z Hong Kongiem lat 60. XX wieku, tworząc doskonałą i spójną wizualną całość.
Paprika (2006)
Po aktorskim wstępie czas na anime. Długo zastanawiałem się, którą z japońskich animacji umieścić w tym zestawieniu. Wybór padł na Paprikę. Dlaczego? Ano dlatego, że w mojej opinii produkcja Satoshiego Kona jest pod wieloma względami wyjątkowa. Dzieło Japończyka zainspirowało przecież samego Christophera Nolana, który w kilku scenach Incepcji jawnie do Papriki nawiązuje. Surrealistyczna wizja wchodzenia do ludzkich snów za pomocą urządzenia DC Mini i niepokojącego zlewania się jawy oraz fantazji tętni życiem, jest kolorowa, olśniewająca. Gdy dodamy do tego hipnotyzującą muzykę Hirasawy, w której przeważają elektroniczne brzmienia, otrzymamy twór prawie idealny. Prawie, ponieważ dla niektórych odbiorców omawiane anime Kona może okazać się albo nazbyt filozofujące, albo nazbyt uproszczone. Jak dla mnie jednak proporcje dobrane są tu właściwie. Wystarczy tylko odrzucić wszelkie rozpraszacze i na półtorej godziny dać się porwać szalonej wizji japońskich twórców. Gwarantuję, że sceny z ręką pod skórą nie zapomnicie do końca życia.
The Host: Potwór (2006)
Bong Joon-ho prawdopodobnie nie trzeba już dziś nikomu przedstawiać. W razie czego jednak przypomnę, że to ten jegomość, który zgarnął najważniejsze nagrody na ostatniej gali rozdania Oscarów za film Parasite. Moja przygoda z Bongiem (jakkolwiek to brzmi) rozpoczęła się natomiast od tytułu The Host: Potwór z 2006 roku. The Host to gatunkowa mieszanka, na którą składają się elementy horroru, dramatu, kina akcji oraz science fiction. Ta jedna z najbardziej kasowych południowokoreańskich produkcji koncentruje się na losach rodziny Park, która wraz z innymi mieszkańcami Seulu musi stawić czoła potworowi powstałemu w wyniku nieodpowiedzialnego zachowania naukowców wylewających do rzeki Han toksyczną ciecz. Już właściwie w tym filmie ujawniły się prawie wszystkie tematy, które koreański reżyser będzie poruszać w swojej późniejszej twórczości. Pojawiają się zatem m.in. motywy rodziny, nierówności społecznych oraz ochrony środowiska, których przedstawieniu służą charakterystyczne skoki po gatunkach, satyra oraz slapstick. The Host: Potwór to najprawdopodobniej jeden z najinteligentniejszych monster movies w ogóle. Monstrum Bonga jawi się tu bowiem z jednej strony jako pokryty śluzem MacGuffin, który autor wykorzystuje do opowiedzenia mrocznej komedii o dziwnej, dysfunkcyjnej rodzinie, a z drugiej strony stanowi skomplikowany komentarz polityczny.