Najlepsze filmy SCIENCE FICTION, których akcja dzieje się wyłącznie NA ZIEMI
„Incepcja”, 2010, reż. Christopher Nolan
Zaraz będzie o Tenecie, ale teraz o wcześniejszym filmie Nolana bardzo do niego podobnym. Z powodzeniem filmy te mogłyby tworzyć jakąś luźną trylogię, jeśli reżyser zdecyduje się nakręcić kolejną produkcję o manipulacji czasem i wszczepianiu ludziom pewnych modeli reakcji, żeby w końcu uświadomili sobie, że te wszczepki zaaplikowali sami sobie. Pokręcone, ale logiczne. Incepcję jednak różni od Teneta poziom skomplikowania narracji. Nolan jednak znalazł taki sposób prezentacji wydarzeń, że widz jest w stanie zrozumieć sen we śnie śniony w kolejnym śnie. To zwykła dialektyka, w Tenecie zaś sprawa już taka prosta nie jest. Niemniej oba te filmy powinny być traktowane jako klasyki kina SF.
„Tenet”, 2020, reż. Christopher Nolan
Nie daje mi spokoju ten film, a im dalej czasowo od seansu jestem, tym większe mam poczucie, że Christopher Nolan nakręcił jednak dobre kino. Modelowo niejasne, przegadane, z denerwującą muzyką, ale mimo to wciągające, tyle że z opóźnieniem. Oczywiście to nie znaczy, że nadal nie myślę o tej dziurawej koncepcji entropii, która dotyczy wybranych zjawisk fizycznych. Z Tenetem jest trochę tak jak z serem pleśniowym. On nie smakuje za pierwszym razem, kiedy język jeszcze nie dorósł do smaku marynowanych śledzi, ale gdy wreszcie dorośnie, to już nie można się obyć bez tego charakterystycznego aromatu. Bez Teneta podobnie, nie można się obyć już w kinie science fiction.
„Ucieczka z Nowego Jorku”, 1981, reż. John Carpenter
Na szczęście rok 1997 mamy już dawno za sobą i nic z przewidywań Johna Carpentera w Ucieczce z Nowego Jorku się nie sprawdziło. Przyszłość jednak ma jeszcze szansę, a dystopijna fantazja w filmie jest już lokalnie realizowana w najbiedniejszych krajach świata. Nie wiemy o tym jednak na szerszą skalę i w sumie nas to nawet nie interesuje. Na tym zasadza się w sumie nasz ludzki interes, żeby się nie mieszać, tylko dbać o swoją społeczność. W tym sensie Ucieczka Nowego Jorku jest produkcją z zakresu social fiction bardziej niż science fiction. Warto ją w tej perspektywie intepretować i dzięki temu być bardziej wyczulonym na ewolucję większych ludzkich społeczności, które również są dotknięte czymś takim jak entropia.
„Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, 1977, reż. Steven Spielberg
Nie za bardzo potrafię domyślić się, co miał na myśli Andrzej Pągowski, kiedy malował tego zielonego stwora. Film Stevena Spielberga przecież aż tak bajkowy nie jest, ba, jest on miejscami nawet straszny, a ten kosmita z plakatu bardziej nadaje się do komiksu o przygodach pana Kleksa niż do poważnego filmu fantastycznonaukowego. O wiele lepszy jest plakat oryginalny, chociaż piszę to z bólem, gdyż twórczość Andrzeja Pągowskiego jest znakomita. W tym przypadku jednak coś nie zagrało stylistycznie i nie pasuje do snutej przez Spielberga opowieści. Bliskie spotkania trzeciego stopnia są jednym z lepszych filmów SF w kinie, właśnie przez swój charakterystyczny układ scenariusza. Nie pokazują skomplikowanej historii z udziałem kosmitów, ale w dojrzały sposób prezentują wpływ tej nadchodzącej obecności na ludzi. To swego rodzaju odmiana dla kina SF, rzadziej stosowana dzisiaj. Niestety, film ten, podobnie jak Skanerzy popada w coraz większe zapomnienie.
„Skanerzy”, 1981, reż. David Cronenberg
I faktycznie nastał ten czas, kiedy z gorzką radością mogę stwierdzić, że moje przewidywania sprzed już prawie 30 lat się sprawdziły. Skanerów dorwałem w wypożyczalni VHS-ów między spożywczakiem i osiedlowym mięsnym. Tak na marginesie dzisiaj brakuje w Krakowie dobrych mięsnych. Była to kaseta wydana strasznie podle w porównaniu z innymi. Mniejsze pudełko, gruba folia, a nie taka cieniutka, kalandrowana, no i brak kolorowej, pełnowymiarowej i dobrze zaprojektowanej typograficznie naklejki na kasecie. Od razu się wiedziało, że ten film będzie kosztował mniej za wypożyczenie, a często będzie i gorszy, bo osadzony w kategorii B. Stało się jednak inaczej. Odstawał rzecz jasna od ówczesnych hitów, ale wciągał. A co do moich przewidywań, to nawet jako tytuł w ramach portfolio Davida Cronenberga stał się filmem i kultowym, i jednocześnie coraz mniej znanym młodszym pokoleniom. Wszyscy pamiętają tylko tę wybuchającą głowę, a co z resztą fabuły? Właśnie wtedy tak pomyślałem, lata temu, najpierw wybierając tę kasetę z dolnej półki, gdzie było taniej i gorzej, a potem wkładając ją do magnetowidu sharp i przewijając, bo z początku taśma była nieco pomarszczona.