NAJDZIWNIEJSZE sceny SEKSU w filmach SCIENCE FICTION
„Fajny film wczoraj widziałem”. „Momenty były?” Ach! Któż z nas, oglądając film, nie wyczekuje tych „momentów”, o które tak sugestywnie pytał Marian Kociniak w słynnym cyklu satyrycznym Para-męt Pikczers, czyli kulisy srebrnego ekranu. Sceny erotyczne w filmach mogą spowodować, że nasza wyobraźnia nabrzmieje, a zmysły rozpalą się do czerwoności. Zdarza się jednak, że obiecująca ekranowa gra wstępna doprowadza do co najmniej dziwnego seksualnego aktu. Nie chodzi tu jednak o ewidentną niezręczność i nieudolność, która czasami towarzyszy „momentom” podczas realizacji, a następnie widać ją w trakcie seansu. Są w historii kinematografii rzeczy dziwniejsze w tej sferze. Znaleźć można je przede wszystkim w kinie SF. Nic w tym zresztą nadzwyczajnego. Science fiction to przecież gatunek, który ukazuje przeróżne ścieżki ewolucji i rewolucji właściwie każdego aspektu ludzkiego życia, czyli również seksu.
Podobnewpisy
Poniższe zestawienie skupia się na scenach erotycznych w filmach SF, które zazwyczaj zamiast podniecenia budzą zdziwienie, odrazę lub niezrozumienie. Oczywiście tego typu „momentów” najłatwiej szukać w kinie klasy B. Jednak nie ono mnie tutaj interesuje. Nie znajdziecie tu także scen gwałtu, które same w sobie są odrażające i uważam, że nie zasługują na zestawienie ich z sekwencjami dobrowolnego seksu (na przykład tę z filmu Tetsuo – człowiek z żelaza Shin’yi Tsukamoto). Mainstreamowe filmy fantastycznonaukowe okazują się być wystarczającym źródłem dziwacznych scen erotycznych. Kosmiczne maszyny wywołujące mordercze orgazmy? Seks ze świecącym przybyszem z innej planety? Uprawianie miłości w specjalnych kaskach? Jeśli macie ochotę na powyższe i jeszcze więcej, zapraszam do czytania. Jednocześnie wszystkim, którzy w trakcie lektury poczują przesadne podniecenie, zalecam wizytę u lekarza.
Barbarella (1968)
W przypadku Barbarelli o podniecenie nietrudno. Każdy, kto widział otwierającą kampowy klasyk Rogera Vadima scenę striptizu w stanie nieważkości w wykonaniu olśniewającej Jane Fondy, wie, o czym piszę. Barbarella to najlepszy przykład frywolnego i seksownego science fiction. Krzywdzącym byłoby jednak nie wspomnienie o tym, że film Vadima stanowi również świadectwo czasów, w których powstawał. Wpisuje się bowiem idealnie w okres apogeum młodzieżowej kontestacji przypadającym na 1968 rok. Wszystko to jest niezwykle interesujące, a zdejmującą kolejne elementy kombinezonu Jane Fondę można oglądać w nieskończoność, tylko że ja tu nie w tej sprawie.
Barbarella znajduje się w tym zestawieniu przede wszystkim ze względu na słynną scenę ukazującą działanie nikczemnej maszyny rozkoszy Duranda Duranda (Milo O’Shea). To przy jej pomocy czarny charakter filmu próbuje zabić główną bohaterkę, poddając ją ekstremalnej stymulacji seksualnej. Okazuje się jednak, że jego osobliwy sprzęt przypominający pianino przegrywa z nienasyconą Barbarellą – ostatecznie urządzenie przegrzewa się i staje w płomieniach. Maszyna Duranda Duranda była najprawdopodobniej luźno wzorowana na akumulatorze orgonowym Wilhelma Reicha. Choć może była próbą obśmiania tego pomysłu? Wynalazek austriackiego psychiatry i psychoanalityka miał przecież pomagać w leczeniu chorób i zapobieganiu wojen, a nie zabijać człowieka orgazmem.
Gwiezdny przybysz (1984)
Gwiezdny przybysz Johna Carpentera jest filmem science fiction wyłącznie na swoim początku i końcu. Wszystko to, co znajduje się pośrodku, stanowi natomiast połączenie kina drogi i romansu. Starman mógł się okazać dziełem głupim i śmiesznym, jednak realizacja i przede wszystkim aktorstwo uczyniło zeń film niezwykle ciepły i sympatyczny. Oto przecież Człowiek z Gwiazd (Jeff Bridges) przyjmuje postać zmarłego męża Jenny (Karen Allen). Chociaż musi najpierw opanować ludzkie ciało, przez co jego sposób poruszania się przypomina z początku ruchy gołębia-robota, a Jenny jest całym tym klonem co najmniej przerażona, to już wkrótce – podczas ucieczki przed rządowymi urzędnikami – pomiędzy tą dwójką nawiąże się romans. W ten sposób dochodzimy do sceny aktu miłosnego pomiędzy głównymi bohaterami. Ma ona miejsce w pociągu i jest raczej subtelna oraz dobrze wpasowuje się w klimat filmu. Dziwny jest jednak jej kontekst. Jenny zdaje sobie przecież sprawę, że jej mąż nie żyje, a ten gość ubrany w skórę utraconego ukochanego jest przybyszem z gwiazd. Cała sytuacja cuchnie więc jakąś kosmiczną nekrofilią, z której na dodatek powstanie dziecko. Nie zmienia to jednak faktu, że Gwiezdny przybysz to naprawdę udana i dogłębnie poruszająca historia miłosna.
Kokon (1985)
Klasyfikując przybyszów z kosmosu na podstawie kryterium możliwości odbycia stosunku można wyróżnić dwa rodzaje ufoludków. Jedni kosmici, przyjmujący ludzką postać, stają się więc jednocześnie zdolni do uprawiania miłości, a u drugich ten fizyczny akt jest niemożliwy do zrealizowania. Z tym ostatnim rodzajem obcych mamy do czynienia w filmie Kokon Rona Howarda. Można zatem odrobinę współczuć człowiekowi – Jackowi Bonnerowi (Steve Guttenberg), zauroczonemu w kosmicznej istocie o powłoce pięknej Tahnee Welch, chociaż z drugiej strony przeżył on intensywny antaryjski proces wnikania zastępujący ziemski seks. Działa to w ten sposób, że istota spoza naszej planety (na szczęście bez konieczności zdejmowania skóry) dostarcza swojemu partnerowi rozkosz za pomocą myśli. Wirują one wówczas niczym kule ognia po pomieszczeniu, w którym znajdują się zakochani, żeby ostatecznie znaleźć tę drugą osobę i w nią wniknąć. Po minie Jacka można wywnioskować, że antaryjski seks jest super. Nie do końca jednak wiemy, czy ukazano całość, czy tylko część miłosnego aktu kosmitów z Kokonu. Bonner chyba też tego nie wie, ponieważ po wszystkim stwierdza jedynie: “jeśli to tylko gra wstępna, już po mnie”.