Najbardziej ROZRYWKOWE filmy SCIENCE FICTION XXI wieku
Gwiezdne jaja: Zemsta świrów (2004), reż. Michael Herbig
Podobne wpisy
Jak pogodzić fanów Gwiezdnych wojen i Star Treka? Imperatora Palpatine’a wysłać na Marsa, a kapitana Kirka zmienić w geja dowodzącego statkiem Apollo w kształcie penisa z wielką główką i dorodnymi silnikami. Oczywiście w załodze są kobiety (Bora Bora jako odpowiednik Nyoty Uhury), lecz nie przykuwają wielkiej uwagi Spocka, Kirka i Scotty’ego (w filmie Korka, Spucka i Schrotty’ego). Cytując jedną z piosenek z filmu, „aj, aj, aj, bez jaj”, stosowany przez Niemców humor ma jaja na każdym kroku, tyle że widz musi być uodporniony na homonawiązania. Niemieckie wydanie żartów z brodą niewiele ma wspólnego z poprawnością polityczną, seksualną, religijną i jakąkolwiek inną. Ilość użytych w produkcji motywów wziętych z innych fantastycznych światów jest niezliczona. Poza sagami Georga Lucasa i Gene’a Roddenberry’ego zobaczymy taksówkarza rodem z Piątego elementu (w tej roli rewelacyjny Til Schweiger), podróże w czasie jak w serii Powrót do przyszłości, zmagania rycerzy przeniesione żywcem z Obłędnego rycerza, bijatyki na Dzikim Zachodzie przypominające starcia z kosmicznymi najeźdźcami jak w Kowbojach i obcych i wiele, wiele innych analogii. Dla każdego miłośnika gatunku film reżysera Lissi na lodzie powinien być bezkompromisowym odprężeniem.
Pluto Nash (2002), reż. Ron Underwood
Zatwardziali fani czystego ideologicznie science fiction próbującego niestrudzenie rozwikłać zagadkę początku wszechświata nie odnajdą się w tej komedii. Film Rona Underwooda jest hołdem złożonym stylistyce fantastyki z lat 60. widzianej z perspektywy XXI wieku. To obraz kompletny pod względem formy wizualnej, z mnóstwem kolorowych, nieco tandetnych planów, z Johnem Cleese’em jako wirtualnym kierowcą taksówki, przygłupim robotem, który aż tak głupi naprawdę nie jest, oraz świetną rolą Eddiego Murphy’ego jako właściciela baru na Księżycu. Historia nie jest skomplikowana, ale przecież nie musi być. Najważniejsze, że zachowano w niej wartką akcję i nieco klimatu z filmów Nowej Przygody, co przykuwa do ekranu na cały seans. Pluto Nash niewątpliwie jest nakręcony w kiczowatej konwencji i nie aspiruje do miana wielkiego dzieła artystycznego. Wszystko jest lekkie i niezobowiązujące jak przyciąganie na Księżycu, czyli w sam raz na chwilę spędzoną z dziećmi i mądre wprowadzenie ich w podstawy gatunku science fiction z uśmiechem na ustach. Oczywiście, jeśli ktoś się bardzo napnie, może zacząć od Odysei kosmicznej, jednak chyba nie warto popadać aż w taką górnolotność filmoznawczą.
Kowboje i obcy (2011), reż. Jon Favreau
Najbardziej rozrywkowe jest zestawienie świata Dzikiego Zachodu z obcymi. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby taka mieszanka tematyczna w świecie przedstawionym częściej występowała w szeroko pojętej kinematografii, a tak nie jest. Kowboje i obcy są więc zadziwiająco udanym eksperymentem filmowym, w którym Jon Favreau udowodnił, że wcale aż takiego stylistycznego zgrzytu nie ma, gdy aktorzy przebrani w kowbojskie wdzianka uciekają na koniach przed chcącymi oderwać im głowy najeźdźcami z kosmosu. Najdziwniej może jednak widz odbierać aktora, którego obsadzono w głównej roli. Daniel Craig przecież już na stałe zapisał się w naszej świadomości jako James Bond. Kowbojów i obcych realizował między Quantum of Solace a Skyfall. Bondowatość więc mocno odbiła się na roli kowboja z amnezją, czyniąc tę postać niekiedy zbyt sztywną, by do końca wpasowała się w to pozornie sprzeczne zestawienie gatunku science fiction, kina akcji i westernu. Może Kowboje i obcy nie są z krwi i kości komedią fantastyczną, ale mimo to zapewniają sporo śmiechu, gdy świat niewyobrażalnej w XIX wieku techniki spotyka się ludźmi, którzy myją się, jak dobrze pójdzie, raz na tydzień i których głównym zajęciem jest wypasanie krów, picie w lokalnym saloonie i od święta pójście do kościoła lub na dziwki.
G.O.R.A. (2004), reż. Ömer Faruk Sorak
Zupełnie nie dziwi mnie podejście tureckich filmowców do kina science fiction. Turcja leży na krańcach Europy i ciągle nie może się zdecydować, czy wejść na stałe do kultury Zachodu, czy zachować własną osmańską tożsamość. Co ciekawe, w dzisiejszych czasach rządzący tym krajem mają o wiele więcej wątpliwości niż za czasów Mustafy Kemala Atatürka. Owo niezdecydowanie odbija się na tureckim kinie fantastycznym, ponieważ Turcy chcą za wszelką cenę zrobić coś, czego inni nie powtórzą. W dużej mierze im się to udało za sprawą produkcji G.O.R.A. Kogo więc mieli porwać obcy w filmie z gatunku tureckiej Nowej Przygody? Oczywiście, że Turka, i to przesadnie wygadanego sprzedawcę dywanów. Jak na komedię, pomysł wydaje się znakomity. Jego realizacja zaś jest przesiąknięta tandetą do tego stopnia, że można się jeszcze tylko bardziej roześmiać. Statki kosmiczne przypominają styropianowe makiety. Pomieszczenia są ciasne, jak to na niskobudżetowych międzygwiezdnych frachtowcach, ale i kolorowe jak u Almodóvara. Mało tego, dwaj główni antagoniści uwielbiają oglądać hologramy z nagimi mężczyznami. Rzecz jasna, skrzętnie to ukrywają, bo przecież wstyd być kosmicznym gejem. A w ogóle cały ten międzygalaktyczny konflikt zaczął się dawno, dawno temu. Dziadek jednego z czarnych charakterów przybył na Ziemię, a tam jakiś wyposzczony turecki wieśniak zgwałcił mu ukochanego robota. Ta zniewaga wymagała krwi. Rozpoczęła się więc wojna w obronie seksualnej wolności androidów. Co powiecie na taką komedię science fiction?