search
REKLAMA
Nowości kinowe

STAR TREK: W NIEZNANE. NIEZBYT ODKRYWCZO

Jan Dąbrowski

22 lipca 2016

REKLAMA

Kapitan James T. Kirk (Chris Pine) wraz z załogą USS Enterprise kontynuuje pięcioletnią misję kosmiczną. I choć odkrywanie nowych światów i zawieranie kolejnych sojuszy dla Federacji to ciekawe zajęcie, codzienność wypełniona procedurami i tymi samymi twarzami podwładnych staje się uciążliwie monotonna.

Perspektywa spędzenia reszty życia w taki sposób zaczyna doskwierać Kirkowi, który rozważa objęcie innego stanowiska, już nie na pokładzie statku. Rutynę misji przerywa niespodziewany atak, który zmusza załogę do ewakuacji i lądowanie na obcej planecie. Tam zostają rozdzieleni i każdy z nich będzie musiał walczyć o przetrwanie. Zagrożeniem dla kapitana i jego ludzi jest tajemniczy Krall (Idris Elba), który szuka pewnego artefaktu i morduje wszystkich, którzy stają mu na drodze.

Tak w skrócie prezentuje się zarys fabuły najnowszego Star Treka, który w Polsce zyskał podtytuł W nieznane. Trudno o bardziej nietrafione dookreślenie filmu korzystającego z tak banalnych i zużytych schematów, jak najnowsza produkcja Justina Lina – reżysera ostatnich czterech części Szybkich i wściekłych. Ma ona też sporo plusów, ale w efekcie powstało dzieło bardzo nierówne, jakby tworzone przez człowieka z rozdwojeniem jaźni. A jak się to wszystko ogląda?

MV5BMjMxMDI0ODE3Ml5BMl5BanBnXkFtZTgwODg1NDQ0OTE@._V1_SY1000_CR0,0,1502,1000_AL_

Nowy Star Trek jest przepiękny. Albo inaczej. To, co widać, wygląda przepięknie. Wnętrze Enterprise, planeta, na której lądują, kosmiczne plenery – wszystko jest wizualnie dopieszczone, a ujęcia pozwalają nacieszyć tym oko. Perłą w startrekowej koronie jest tu Yorktown, galaktyczna baza, pełniąca rolę wielokulturowego centrum Federacji, w którym bohaterowie pojawiają się podczas filmu. Jest to w gruncie rzeczy sztuczna planeta, której widok zwala z nóg. Rozbudowana, pełna szczegółów stacja kosmiczna – jej centrum opasane jest szerokimi ulicami, a te wypełnione są smukłymi wieżowcami, klombami i deptakami. Za projekt i wykonanie tak efektownej lokalizacji twórcom należy się uznanie i wyróżnienie. Szkoda tylko, że Yorktown jest w nowym Star Treku obecne raptem kilkanaście minut. Znacznie więcej scen rozgrywa się na nieznanej, skalistej planecie, która nie tylko jest znacznie mniej interesująca, lecz także znacznie mniej rzeczy można tam zobaczyć. Dosłownie – twórcy przenoszą niektóre sceny do podziemi, co ma znikome uzasadnienie w fabule, na dodatek w kinie bardzo irytuje, ponieważ chwilami prawie nic nie widać na ekranie.

Nie wykorzystano możliwości obcej planety, która (poza nieciekawymi podziemiami) w filmie ogranicza się do dwóch lokacji.

Jedną z nich jest kryjówka białoskórej Jaylah (Sophia Boutella), postać podobna do Rey z ostatnich Gwiezdnych wojen – samotna młoda kobieta-majsterkowicz, która szuka swojego miejsca we wszechświecie. Drugim widocznym w filmie miejscem na planecie jest siedziba Kralla, która oszałamiającego wrażenia nie robi. Jest dużo pomysłowo zaprojektowanych obiektów, ale przeznaczenie większości z nich pozostanie nieznane.

sofia-boutella-in-star-trek-beyond-wide

Sam Krall jest mocnym pretendentem do tytułu najmniej oryginalnego antagonisty dekady. Po przeciętnym Nero z pierwszego Star Treka i niezłym Khanie z drugiego przyszła kolej na trzeciego wroga Federacji – tym razem beznadziejnego. Swoją drogą naprawdę trzeba mieć talent, by tak zdolnego aktora (jakim Idris Elba niewątpliwie jest) schować pod grubą warstwą charakteryzacji i dać mu do zagrania postać nieciekawą i banalną do bólu. Krall mówi, że Federacja jest niedobra, zła i w ogóle, ale niestety jego przekonania są zupełnie niewiarygodne, ponieważ do samego końca widz nie ma pojęcia, czym kieruje się ta postać. Dochodzi do tego jakaś tajemnicza/starożytna broń, która jest tak groźna, że aż strach (ale de facto na jej temat też niewiele wiadomo).

Najsłabsze w filmie Star Trek: W nieznane są – paradoksalnie – gwiezdne potyczki.

Z założenia najbardziej efektowny element tego wysokobudżetowego science fiction okazał się komputerową masą bez ładu i składu. Prowadzenie kamery i akcji w tych scenach zrealizowano ewidentnie pod seanse 3D i być może na nich wygląda to dobrze. Przy tradycyjnych dwóch wymiarach trzęsąca się kamera, ciemne kadry, szybkie (i wściekłe) cięcia montażowe oraz zalew komputerowych efektów składają się na męczący i nudny obrazek.

Poza przepięknym Yorktown największym atutem nowego Star Treka są sceny z rozdzielonymi załogantami USS Enterprise. Oglądanie ich zmagań z trudną sytuacją i wzajemnych relacji stanowi najbardziej angażujący element filmu (choć dialogi do najlepszych nie należą). Dla miłośników wskrzeszonej niedawno serii produkcja Justina Lina będzie po prostu kolejnym pełnometrażowym odcinkiem, nie najlepszym, ale dodającym od siebie cegiełkę do odmłodzonego uniwersum. Wszyscy inni mogą bawić się dobrze w dwóch przypadkach. Albo podejdą do filmu bezkrytycznie i z dużą dozą tolerancji na niedociągnięcia, albo zagłuszą dialogi popcornem, a oczy zasłonią okularami 3D.

MV5BMTQ3MjIyNDg2OF5BMl5BanBnXkFtZTgwNTc1NDQ0OTE@._V1_SY1000_CR0,0,1631,1000_AL_

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA