search
REKLAMA
Zestawienie

Najbardziej NIEDOCENIONE filmy SCIENCE FICTION ostatniej dekady

Odys Korczyński

14 kwietnia 2020

REKLAMA

Teoria wszystkiego (2013), reż. Terry Gilliam

Nawet w ramach samej filmografii Terry’ego Gilliama Teoria wszystkiego funkcjonuje gdzieś w tle. Nawet w portfolio samego Christopha Waltza rola Qohena Letha nie jest wymieniania jako jedna z lepszych, a przecież jest zupełnie odwrotnie. W dodatku w serwisie IMDb produkcja nie jest sklasyfikowana jako sci-fi, a metascore jest na poziomie 50, czyli koloru żółtego – niżej niż Elizjum. Coś tu maksymalnie nie gra na każdym polu. Może krytycy i widzowie nie zrozumieli Gilliamowskiej poetyki? Zapewne powstało jakieś gigantyczne zafałszowanie już na poziomie samego tytułu. Nawet jeśli Gilliam w jakimś sensie nawiązał do hipotez Pierre’a Simona de Laplace’a oraz M-teorii m.in. Edwarda Wittena, to jego metafora jest trochę inaczej ukierunkowana. Teoria zero nie jest fizyczną teorią wszystkiego, gdyż o ile ta druga, opisując i przewidując wynik wszelkiego doświadczenia fizycznego, w jakimś sensie będzie oddziaływać na egzystencję człowieka, to ta pierwsza raczej nie przewidzi tego, czego ta druga głównie się tyczy. Brzmi skomplikowanie i nieco dialektycznie – owej dialektyki życia szuka Qohen Leth. Stąd być może zamieszanie, bo w czasie seansu okazuje się, że film jest jakby o czymś innym niż fizyka teoretyczna, chociaż za jej maską się skrzętnie ukrywa.

Salut 7 (2017), reż. Klim Shipenko

Coś jest wyjątkowo nie tak w komercyjnych platformach medialnych (kino, telewizja, Internet) z dostępem do kina rosyjskiego. Również w artykułach branżowych produkcje z Rosji praktycznie nie istnieją. Salut 7 nie doczekał się nawet jeszcze uzupełnienia pełnej obsady na Filmwebie. Pod koniec kwietnia wyświetli go kanał Ale Kino, ale w szerzej dostępnej telewizji zapewne nie pojawi się w ciągu najbliższych lat. Rosyjskie kino science fiction niczym sobie nie zasłużyło na takie traktowanie, zwłaszcza kino tej jakości co Salut 7. I chociaż nie jest wolne od pompatyczności, to stanowi mocną konkurencję dla Apollo 13 Rona Howarda. Nie tylko chodzi o kwestie techniczne (montaż, efekty specjalne), ale i sposób prowadzenia narracji oraz suspens. W tym faktycznie produkcja jest dobra i przykuwa do ekranu, jakbyśmy oglądali film z USA. No właśnie – odniesieniem dla tego typu filmów jest kino amerykańskie i gdyby aktorzy nie mówili po rosyjsku, większych różnic nie dałoby się wyczuć. Dlaczego więc nie podaje się Saluta 7 jako przykład rzetelnego kina fantastycznonaukowego, tylko bez przerwy wałkuje się Grawitację? Powodem są względy czysto polityczne i kulturowe. Świat kinematografii nadal przegradzają niewidzialne żelazne kurtyny, lecz my, widzowie, nie musimy się im podporządkowywać.

Chappie (2015), reż. Neill Blomkamp

Jeśli Neill Blomkamp faktycznie chciał jeszcze kiedyś nakręcić drugą część, lepiej niech zrobi to szybko. Tyle wątków pozostawił bez odpowiedzi, tych popularnonaukowych również. Chappie jest jednym z niesprawiedliwiej ocenianych filmów w tym zestawieniu. Niewielu widzów zwróciło uwagę na dwie świetne kreacje aktorskie (Ninja i Yo-Landi Visser), świetny montaż oraz muzykę. Co do tej ostatniej – rzadko się zdarza w filmach z tego gatunku, zwłaszcza tych mainstreamowych, żeby ścieżka dźwiękowa była naprawdę autorska, nie wykorzystywała banalnych linii melodycznych, a tym samym zapisała się w historii muzyki filmowej jako ta, która miała swój indywidualny charakter. Podejście Blomkampa nie jest nacechowane buńczucznym, amerykańskim patosem. Za to bardzo elementarnie stawia ważne pytania natury bioetycznej. Najwidoczniej część widzów jest bardzo odporna na humanistyczną pracę u podstaw, którą z wielkim pietyzmem wykonał reżyser.

The Machine (2013), reż. Caradog W. James

Mroczny to film, z klimatem zbudowanym na niepokoju, niepewności i niedopowiedzeniach. Czasem jest ich zbyt wiele, a fabuła przez to się załamuje. Na szczęście intryga jest na tyle atrakcyjna, że niewielkie zachwiania w rytmie akcji można produkcji wybaczyć. Widać, że reżyser czerpał inspirację z wielu klasyków sci-fi, w tym sporo z Łowcy androidów. Ciągle więc człowiek jest ułomnym stwórcą, który z jednej strony uzyskał zdolność do tworzenia na swoje podobieństwo myślących maszyn, a z drugiej sam jest obciążony zbyt wieloma nieprzerobionymi przez świadomość niewiadomymi, stereotypami i lękami, by móc w sposób dojrzały skonstruować nowy gatunek i pozwolić mu być wolnym. Całkiem w środowisku science fiction nieznana The Machine w złowrogi oraz co najgorsze prawdziwy sposób opisuje to, co robimy z wszystkimi żywymi istotami, które nam się sprzeciwią, więc dlaczego nie mielibyśmy tego samego zrobić z robotami? Zabiłam człowieka, bo nie chciałam umrzeć – tak brzmi słowne wyrażenie samoświadomości robota, jedno z lepszych, jakie w kinie sci-fi usłyszałem.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA