CZŁOWIEK Z MAGICZNYM PUDEŁKIEM. Polskie science fiction, które jest świetną rozrywką
Tekst z archiwum Film.org.pl (26.09.2017)
Polska, ojczyzna Lema i Dukaja, dom wizjonera lat 80. – Piotra Szulkina – miejsce, gdzie Seksmisja i Akademia Pana Kleksa mają rzesze wielbicieli, a jednak nikomu nie chce się kręcić filmów science fiction. Samo podjęcie rękawicy przez Boda Koxa zasługuje na wyróżnienie, choć zarzutów pod adresem Człowieka z magicznym pudełkiem można wytoczyć wiele.
Kox musiał mieć świadomość, że zabiera się za gatunek, wewnątrz którego nie ma żadnej konkurencji. Z jednej strony to komfort, bo nie można być od nikogo gorszym, z drugiej przypomina włączenie trybu boskiego w grze wideo, co przynosi satysfakcję przez chwilę, ale szybko zaczyna nużyć brakiem możliwości wykazania się. Wrocławianin poszedł więc na całość i zaserwował nam futurystyczną Warszawę 2030 roku, którą steruje krótko ścięta kobieta z broszką wyeksponowaną przy klapie marynarki. Na ulicach roi się od wojska, biedy i brudu, a eksplozja jednego z wieżowców przez parę głównych bohaterów odebrana zostaje wyłącznie jako dobra okazja do cielesnego zbliżenia w opustoszałym budynku. Realia są fenomenalne i z każdą kolejną scenę ma się ochotę na coraz więcej, w związku z czym Bodo napycha jeszcze i jeszcze, aż w końcu świecące buty, mechaniczne “psy” i dziesiątki innych gadżetów zaczynają rozmywać fabułę. Nie jest to zarzut ciężki, ostatecznie wszystkie wątki splatają się w wyraźnej konkluzji, ale brak umiaru wyraźnie da się odczuć.
W dużym uproszczeniu treść scenariusza przypomina jednocześnie 2046 Wonga Kar-Waia oraz Rok 1984 George’a Orwella, czyli z jednej strony płomienny romans, a z drugiej walkę z systemem opresyjnego państwa. Listę podobnych pozycji można by znacznie wydłużyć, bo jedyne, co w Człowieku z magicznym pudełkiem jest oryginalne, to miejsce akcji. Nie uważam natomiast, że zawsze i za wszelką cenę trzeba próbować nowatorskiego podejścia. Jeżeli schemat zostanie zmyślnie powtórzony, może zapewnić przynajmniej rozrywkowe walory, i tym właśnie jest film Koxa – świetną rozrywką.
Romans pomiędzy Gorią (Olga Bołądź) a Adamem (w tej roli Piotr Polak, znany głównie jako głos Hana Solo w polskich wersjach językowych) to najwiarygodniejsza miłość, jaką pokazano podczas 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, aczkolwiek jest to miłość w jej wczesnym, tonącym w gorącej krwi stadium. Przyznam, że dałem się wciągnąć jak dzieciak i mocno zaciskałem kciuki, licząc na szczęśliwe zakończenie. Szkoda, że do historii o walce zakochanych przeciwko całemu światu wepchnięto tak wiele elementów komediowych. Rządowi agenci przypominający karykatury agenta Smitha często irytują kabaretowym przerysowaniem, a zdecydowanie najgorzej wypada komiksowy Sebastian Stankiewicz, który niemalże w każdym filmie gra tę samą postać.
Świat stworzony przez Koxa to fascynujące miejsce, które można by eksplorować godzinami. Nie ma tu sztampowych hologramów, latających pojazdów czy całkowitego zatarcia śladów przeszłości, nie ma banałów powielonych chociażby w Ghost in the Shell. Obok nowoczesnego drapacza chmur zamieszkiwanego przez androida znajduje się przedwojenna kamienica wyposażona w aparaturę służącą do podróżowania w czasie, handel antykami kwitnie, a inwigilacja obywateli osiągnęła poziom absolutny. Chociażby dla zobaczenia tego wszystkiego warto pójść do kina na Człowieka z magicznym pudełkiem, siłą rzeczy najlepszego polskiego filmu science fiction ostatnich lat.
korekta: Kornelia Farynowska