Najbardziej IRYTUJĄCE postaci w FILMACH AKCJI
„Tożsamość Bourne’a” – Jason Bourne (Matt Damon)
Oglądając najnowszą odsłonę prozy Roberta Ludluma i znając książkę, poczułem się, jakby mnie ktoś oszukał albo tylko wydawało mi się, że nakręcił ekranizację tej jednej z lepszych sensacyjnych powieści XX wieku. Zaangażowanie Matta Damona, jakże przecież dobrego aktora, akurat tutaj okazało się porażką. Jason Bourne stracił całą swoją moc, dwulicowość moralną i dystyngowanie mimo zawodu, które można było przyrównać z zacięciem niemal Bondowskim. Praca Richarda Chamberlaina została stracona. W wydaniu Matta Damona Jason Bourne stał się leszczem, który przez większość fabuły efekciarsko uciekał. Zdaję sobie sprawę, że ogromną winę za ten stan rzeczy ponoszą scenarzyści. Spłycili literacki pierwowzór, jak tylko się dało, żeby tylko zrobić z historii film akcji, a nie opowieść wymagającą chociaż trochę refleksji. Może gdyby Damon był starszy o około 15–20 lat, wypadły lepiej, a tak, mam nadzieję, dla każdego miłośnika literatury i kina szpiegowsko-sensacyjnego okazuje się postacią nieudaną i irytującą.
„Weekend” – Max (Paweł Małaszyński) i Gula (Michał Lewandowski)
Generalnie mógłbym powiedzieć, że wszystkie postaci w tym produkcie filmopodobnym są irytujące, jednak dwie wybijają się szczególnie. Gdyby polskie kino akcji tego typu było znane na całym świecie, Max i Gula mieliby szansę zostać najgorszymi postaciami w historii kinematografii. A tak dzierżą to zaszczytne miano w ramach polskiej sztuki wizualnej. Nic więcej nie napiszę, bo to oczywiste, dlaczego główne postaci Weekendu szorują po dnie i dla wszystkich inteligentnych ludzi są irytujące – chociaż to za słabe określenie, o wiele za słabe.
„Prey” – Predator (Dane DiLiegro)
Jedyne wytłumaczenie dla Predatora z XVIII wieku w Prey jest takie, że to jego pierwsza, inicjacyjna podróż na inną planetę po trofea. Jeśli natomiast jest to doświadczony łowca z kolosalną przewagą technologiczną nad ludźmi, to można go jedynie nazwać partaczem, i to jednym z największych w gatunku science fiction. Aż żal patrzeć, jak w finale daje się nabrać na podstęp Naru z hełmem ustawionym tak, żeby namierzył jego głowę. Pomyślcie, gdybyście dysponowali technologią naprowadzanych strzał, w której to hełm byłby centrum systemu naprowadzającego, to nie wiedząc, gdzie on jest, w toku walki z niebezpiecznym przeciwnikiem mielibyście odwagę wypuszczać strzały, zdając sobie chyba sprawę, że polecą nie tam, gdzie patrzycie, ale tam, gdzie jest ustawiony celownik hełmu, który wam gdzieś przepadł? I ta głupota najbardziej denerwuje, chociaż znalazłoby się i kilka innych przyczynków do irytacji oraz wytknięcia Predatorowi kosmicznej amatorszczyzny w jego fachu.
„Piąty element” – Ruby Rhod (Chris Tucker)
Opinię tę zapewne podziela wielu widzów. Ruby z założenia miał być postacią przerysowaną, dosłownie kosmicznie. To, co jednak wyszło Chrisowi Tuckerowi, przerosło tolerancję nawet najbardziej wyrozumiałych widzów. I tu nie chodzi o tzw. androgeniczność Ruby’ego, chociaż z pewnością ogromna grupa widzów właśnie za to go nie lubi, za tzw. niemęskość, nieokreślenie płciowe albo mówiąc wprost, za upodobnienie cech męskich do cech kobiecych. A lepiej i trafniej by było zdefiniować jego zdolność do irytowania za pomocą głosu i tego, co mówi. Ten bezpośredni komunikat dźwiękowy wysyłany do widza świadomie i podświadomie wpływa na odbiór jego wyglądu.
„Pamięć absolutna” – Lori Quaid (Kate Beckinsale)
Czasami w kinie niektóre rzeczy widać bardziej dopiero wtedy, gdy jakiś szaleniec zdecyduje się zrobić sequel. A trzeba było być naprawdę szalonym i irracjonalnie przekonanym o swojej wielkości, żeby ponownie nakręcić Pamięć absolutną. Paul Verhoeven wykonał to zadanie ikonicznie i nawet angaż Sharon Stone wypadł dobrze, chociaż do genialnych aktorek Stone nigdy nie należała. Kiedy zaś pojawiła się na ekranie Kate Beckinsale jako Lori, tak piękna kobieta, że aż niewiarygodna w swojej idealności fizycznej, zrozumiałem, że Stone była genialna. I to jest właśnie ten przykład irytacji, za której pojawienie się nie ponosi winy konstrukcja postaci w scenariuszu, tylko aktorka ją odgrywająca. Kate Beckinsale irytuje posągowością, brakiem mimiki, szablonowością oraz sztywnością w ruchach. Jest niby piękna, lecz nie ma w niej żadnej sprzeczności, którą dało się zauważyć w jednocześnie słodkiej i morderczej Sharon Stone.