PAMIĘĆ ABSOLUTNA. Remake kultowego science fiction Paula Verhoevena
Tekst z archiwum Film.org.pl
Remake, jako idea sama w sobie, nie jest zły. W końcu nawet niektóre klasyki kina potrafią zestarzeć się całkiem brzydko, przez co nie ogląda się ich tak dobrze jak w dniu premiery. Ważne jest jednak to, żeby remake był nakręcony z głową – nie powinien kopiować bezmyślnie oryginału. Zamiast tego powinien skupić się na tym, co do starej historii można ciekawie dopowiedzieć, które wątki rozwinąć. Można tak jak twórcy zeszłorocznego Postrachu nocy wziąć z materiału źródłowego wyłącznie pomysł wyjściowy i szkielet historii, budując wokół niego coś zupełnie nowego. Oczywiście można też postąpić jak w przypadku Pamięci absolutnej, w której tak naprawdę oprócz drobnych szczegółów zmienili się jedynie aktorzy i scenografia.
Zamiast Marsa mamy zniszczoną Ziemię i dwie enklawy ludzkości na przeciwnych półkulach połączone biegnącą przez jądro planety windą. Oczywiście jedna z tych enklaw jest ciemiężąca, a druga ciemiężona. Główny bohater – Douglas Quaid – mieszka oczywiście w tej mniej szczęśliwej, a czas pomiędzy monotonną pracą a wizytami w podłych barach razem z kumplem poświęca na snucie marzeń o “czymś więcej”. Później następuje wizyta w firmie zajmującej się wszczepianiem fałszywych wspomnień, dużo strzelanin i bijatyk, parę pościgów oraz kilka zwrotów akcji, które nie są żadnym zaskoczeniem, bo dokładnie o tym samym był film Verhoevena.
Ani przez chwilę Pamięć absolutna AD 2012 nie stara się puścić rękawa starszego o dwie dekady brata. Powtarza więc sceny, motywy i wątki, ale w prawie każdym przypadku robi to w gorszym stylu. W oryginale jest kilka obrazów, które zwyczajnie wdrukowują się w pamięć i nie da się ich już w żaden sposób wyrzucić. Spora w tym zasługa genialnych animatronicznych efektów specjalnych i charakteryzacji, ale też reżysera i scenarzysty. Prostytutka z trzema piersiami, Arnold zdejmujący maskę, oczy wychodzące z orbit czaszki Arnolda, Arnold mówiący “uznaj to za rozwód”, wyciąganie nadajnika przez nos… gdzie się nie ruszyć, w tym filmie można się potknąć o kapitalną scenę. W nowej wersji prawie wszystko jest wygładzone i bezpłciowe. Kiedy na ekranie pojawiają się nawiązania do wersji z 1990 roku, są one mniej subtelne niż Armia Czerwona wyzwalająca bratnie republiki.
Pewne rzeczy się udało
Sporo przyjemności z obcowania z SF czerpię z wyłapywania najróżniejszych ciekawych koncepcji i małych pomysłów, więc nie mogę nie wspomnieć o kilku rzeczach, które twórcom wyszły całkiem fajnie. Dobrze wyglądają panoramy wielopoziomowych miast. Przez drastyczne ograniczenie dostępnej przestrzeni architektura musiała piąć się w górę, a niektóre budynki wyglądają jakby wisiały w powietrzu. Plusik za pomysł i wykonanie. Ciekawie wygląda też wszczepiany w dłoń telefon, który zyskuje dodatkowe funkcje po przyłożeniu do dowolnej szklanej powierzchni. Takich drobnych smaczków jest w filmie całkiem sporo. Można by pomyśleć, że to jedyny element, do którego twórcy naprawdę się przyłożyli.
Nie potrafię zupełnie szczerze nazwać nowej Pamięci absolutnej filmem złym, bo to dobrze wyglądająca i całkiem solidnie nakręcona produkcja, w której w pewnym stopniu udało się nawet zachować dwuznaczność oryginalnego scenariusza. Nakręcony przez Paula Verhoevena oryginał zostanie zapamiętany chociażby jako szczytowe osiągnięcie klasycznych efektów specjalnych. Nowa wersja to film tak przeraźliwie niepotrzebny, wtórny i miejscami nudny, że jego istnienie można spokojnie puścić w niepamięć.