search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

MALARZE NA EKRANIE. Filmy o mistrzach pędzla

Radosław Dąbrowski

30 listopada 2017

REKLAMA

Teraz kilka słów o mniej znanych filmach. Edvard Munch (1974) to jedno z bardziej rozbudowanych dzieł filmowych o charakterze biograficznym, jakie dane mi było obejrzeć. Trzygodzinna opowieść, która nie tylko szczegółowo portretuje wybitnego malarza, lecz zawiera także najważniejsze cechy skandynawskiej kinematografii. Pomimo kilku ujęć plenerów w utworze Petera Witkinsa akcja dzieje się w niewielkich pomieszczeniach, w których bohaterowie prowadzą długie, nacechowane emocjonalnie rozmowy niczym z najlepszych filmów Carla Theodora Dreyera czy Ingmara Bergmana. Film ma wobec tego charakter bardzo kameralny oraz teatralny. Zwłaszcza gdy pomyślimy o dość skromnej scenografii. Nieistotne jest jednak to, jak wygląda przestrzeń wokół postaci. W dziele Witkinsa dominują zbliżenia na twarze rozmówców i to oni są dla opowiadanej historii najważniejsi. Tytułowego bohatera poznajemy z wielu stron: zarówno jako jednostkę wybitną i imponującą wyobraźnią, jak i artystę kontrowersyjnego, działającego na granicy szaleństwa. Witkins portretuje protagonistę od czasów młodości, gdy ten dorastał z mocnymi doświadczeniami, jakimi były przedwczesne śmierci jego matki oraz siostry. Te tragiczne wydarzenia łączą się z pierwszymi fascynacjami Muncha sztukami plastycznymi i Witkins nieśpiesznie ukazuje proces dojrzewania norweskiego grafika nie tylko jako człowieka, lecz przede wszystkim artysty. W dorosłych już epizodach życia Muncha brawurowo odtwarza Geir Westby, stosując bardzo minimalistyczne środki aktorskie. W filmie otrzymujemy wiele sugestywnych zbliżeń na obrazy Muncha. W niektórych ujęciach kamera niemalże dotyka oczu namalowanych bohaterów, przez co powstaje wrażenie, że ich wzrok tkwi w nas – podziwiających malowidła widzów. Edvard Munch to właściwie jeszcze nieodkryty w naszym kraju film, do którego seansu gorąco zachęcam.

W niniejszym zestawieniu jedynym filmem o charakterze komedii jest Koński pysk (1958). To brytyjski utwór o fikcyjnym malarzu Gulleyu Jimsonie, który jest dość… nieprzewidywalnym artystą. Jako widzowie zostajemy zaproszeni do jego chaotycznego, ale zarazem fascynującego świata, w którym dla głównego bohatera Końskiego pyska nic nie jest niemożliwe. Jimson (w tej roli Alec Guinness) słynie z częstej zmiany lokalizacji dla swojej malarskiej pracy, lecz, co ciekawsze, wykonuje ją dość niestandardowe, np. tworząc obrazy na ścianach czy podłogach wynajmowanych mieszkań. Powodów do uśmiechu nie brakuje, aczkolwiek w zabarwionym komicznie dziele Ronalda Neame’a znalazło się również miejsce na szczyptę dramatu.

Status artysty w obliczu wojny, brutalności oraz przemocy był fundamentalnym mianownikiem dla twórczości Andrieja Tarkowskiego w końcu lat 60. W Andrieju Rublowie (1966) rosyjski reżyser nie tylko stworzył portret postaci historycznej z ukazaniem jej ikonograficznej twórczości oraz walką z narzucającą ograniczenia władzą. Skomentował również własną oraz innych ówczesnych reżyserów sytuację na ojczyźnie. Oglądając Andrieja Rublowa, możemy odczytywać go na podstawowym poziomie, jakim jest historia świętego, lecz także postrzegać jako komentarz autora filmu dla zmagań, jakie na co dzień toczą rosyjscy reżyserzy z restrykcyjną władzą. Poza wskazywaniem przez Tarkowskiego na rolę sztuki w życiu człowieka ukazuje on także dojrzewanie do wiary w Boga. Andriejowi Rublowowi doskwiera dylemat, jaką powinien obrać drogę w tworzeniu, jednocześnie poddaje się surowej wewnętrznej dyscyplinie i wyznaje idee życia monastycznego, aby osiągnąć zbawienie. W niniejszym zestawieniu to bez wątpienia jedna z najbardziej uniwersalnych opowieści o artyście.

Na tym etapie tekstu przyjrzyjmy się rodzimej kinematografii. Jest kilka wspólnych mianowników dla Mojego Nikifora (2004) oraz Powidoków (2016). Obydwa utwory opowiadają o upadku artysty, wykluczeniu i braku akceptacji ze strony społeczeństwa, łączą je również codzienność zmagań z niepełnosprawnością oraz gruźlicą. W dziele Krzysztofa Krauzego obecność malarza jest właściwie nieprzerwana, a nawet jeżeli nie jest nim tytułowy Nikifor, to odbiorcy filmu śledzą losy młodszego artysty Mariana Włosińskiego. W efekcie zmarły trzy lata temu reżyser zestawił ze sobą dwa pokolenia malarskie, co stanowi jeden z kilku kontrastów, na jakich zbudował relację pomiędzy bohaterami. Odmienni są pod względem wieku, stanu rodzinnego, pozycji w społeczeństwie, skali talentu, ale Nikifora i Włosińskiego łączą dwie kwestie: wrażliwość oraz pasja malowania. Można zarzucić Krauzemu, iż niewystarczająco ukazał przemianę tego drugiego, ale być może jego motywacje stają się dla widza czytelne nie w momencie podjęcia decyzji o pomocy Nikiforowi, lecz dopiero w dalszej części filmu, gdy pojedynczymi, często krótkimi, scenami autor sygnalizuje nam to, co najbardziej zbliża do siebie tych dwóch mężczyzn: sztuka malarstwa.

W samym filmie dosyć prężnie poznajemy styl twórczości tytułowego malarza i nie mam na myśli końcowej galerii obrazów, które dość nieporadnie połączono z najbardziej reprezentatywnym utworem Czesława Niemena (oczekiwałbym czegoś mniej wyeksploatowanego). Krauze umiejętnie włączył dzieła Nikifora, które widz dostrzega na stole kuchennym, szybie samochodu czy szafeczce koło łóżka. Nie potrzebujemy dość oczywistych ujęć zawzięcie malującego artysty, aby zrozumieć, że tworzenie obrazów pochłania jego codzienność.

REKLAMA