search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

MALARZE NA EKRANIE. Filmy o mistrzach pędzla

Radosław Dąbrowski

30 listopada 2017

REKLAMA

W przeciwieństwie np. do Fridy (2002). Dzieło Julie Taymor tylko teoretycznie opowiada o karierze malarki, a być może ze strony twórców nigdy takiego zamiaru nie było. Jako widzowie otrzymujemy więcej wątków melodramatycznych niż scen obcowania ze sztuką. Malowidła meksykańskiej bohaterki są zaledwie mało znaczącymi rekwizytami i w trakcie seansu moją uwagę przykuwały inne aspekty, np. dość kontrowersyjnie nakreślony portret Lwa Trockiego. W niniejszym zestawieniu Frida figuruje zatem nie jako słaby film, albowiem takowym nie jest. Stanowi jednak przykład biografii o malarce, w której ważniejszą rolę od samego aktu tworzenia odgrywają inne epizody z jej życia.

Ulubionym malarzem Davida Lyncha jest Francis Bacon. Tym ciekawiej, że Love Is the Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona (1998) w reżyserii Johna Maybury’ego został nakręcony w iście lynchowskim stylu. Dzieło cechuje psychodeliczny, surrealistyczny nastrój i widzowie zostają zaproszeni do przytłaczającej specyficznym nastrojem pracowni irlandzkiego malarza. Zaznajomieni z obrazem Głowa VI zrozumieją, jeżeli napiszę, że w niejednej scenie świat Bacona został zademonstrowany na wzór klimatu tegoż malowidła z końca lat 40. W utworze Maybury’ego Bacona poznajemy jednak nie tylko jako malarza, lecz również homoseksualistę. Autor ekranowej biografii umiejętnie połączył te dwie kwestie i pokazał, jak fascynacja młodszym kochankiem staje się źródłem inspiracji dla irlandzkiego artysty. Słowa uznania dla Dereka Jacobiego, który rewelacyjnie odegrał główną postać, będąc w jednej chwili siedzącym spokojnie oraz delektującym się smakiem alkoholu partnerem do rozmów, by za chwilę stać się wulkanem emocji, niestroniącym przed okazaniem ich publicznie, lecz co najważniejsze – potrafiącym je wykorzystać do niezwykle ekspresywnego i wręcz ofensywnego sposobu malowania.

Michała Anioła określić można mianem malarza, poety, rzeźbiarza czy architekta. Szereg zdolności włoskiego artysty doskonale pokazuje Udręka i ekstaza (1975). Reżyser Carol Reed nie tylko za pomocą wątków fabularnych postanowił opowiedzieć o fenomenie twórcy z Caprese. Osobnym komentarzem na temat dokonań Włocha jest sam obraz. W parze z zagorzałym sporem, jaki toczą papież z Michałem Aniołem, co stanowi oś historii, idzie fenomenalna praca techniczna – wykonana przez operatora Leona Shamroya oraz scenografa Dario Simoniego. Już na wstępie utworu Reeda w licznych zbliżeniach przy nieśpiesznym ruchu kamery podziwiamy rzeźby i freski autorstwa głównego bohatera. Niepotrzebny jest komentarz z offu bądź wypowiedź którejś z ekranowej postaci  – dzieła sztuki same przemawiają do odbiorcy filmu i poświadczają swoją wielkość. W trakcie seansu Sahmroy poczęstuje widza niejednym pieczołowicie skomponowanym kadrem. Nie mniejszym kunsztem wykazał się Simoni. Scenograf Reeda z pomysłem ograniczył liczbę rekwizytów do minimum, raptem tych najpotrzebniejszych. W efekcie przestrzeń wypełniają wyłącznie ludzie, co znakomicie oddaje ideę humanizmu renesansowego, czyli dominującego prądu kulturowego epoki Odrodzenia, w jakiej przyszło żyć Michałowi Aniołowi.

Włoskiego artystę poznajemy jako spokojnego, oddanego pracy człowieka, który dodatkowo imponuje walorami fizycznymi. Pomimo szeregu zdjęć demonstrujących dokonania rzeźbiarskie, w samej historii większy nacisk został położony na tworzenie malowideł i odmienną funkcję, jaką pełnią w społeczeństwie. Dla ich autora są nie tylko dziełem sztuki, lecz również obiektem, z którym Włoch nawiązuje pewną relację. Freski inspirują Michała Anioła do medytacji, kontempluje nad nimi. Dla papieża i jego współpracowników natomiast są jedynie ozdobnikami, czymś, co wzbogaci wizualnie przestrzeń kościelną. Carol Reed nie tylko poglądowo skontrastował ze sobą te dwie strony, lecz także fizycznie, co podkreśla wyjątkowość Michała Anioła. W filmie brytyjskiego reżysera pojawiają się zarówno mniej znane, jak również najbardziej reprezentatywne dla twórczości XVI-wiecznego malarza malowidła. Udręka i ekstaza to przecież także geneza powstania fresków na suficie Kaplicy Sykstyńskiej – współcześnie jednego z atrakcyjniejszych miejsc dla zwiedzających Watykan.

Inny przykład, w którym warstwa plastyczna filmu jest zbieżna z estetyką twórczości historycznej jednostki i zarazem głównego bohatera ekranowej opowieści, stanowi Pan Turner (2014). Co prawda uważam go za jedno z mniej udanych dokonań Mike’a Leigh, niemniej stały współpracownik angielskiego reżysera, czyli operator Dick Pope, doskonale oddał nastrój oraz cechy malarskości Williama Turnera. W filmie, podobnie jak na obrazach prekursora impresjonizmu, ważną rolę odgrywa światło. Zarówno w niewielkich przestrzeniach mieszkalnych, którym kolorytu nadają wpadające przez okna promienie słońca, jak i w plenerowych ujęciach rozciągających się wzdłuż horyzontu terenów naturalnych. Właśnie z takowych krajobrazów zasłynął Turner i porównywalne estetycznie kadry możemy podziwiać podczas licznych wędrówek protagonisty filmu Leigh. Turner, jak na impresjonistę przystało, korzystał z siedmiu barw tęczy, mieszając je na płótnie. Z nie innej kolorystyki czerpał Pope, także starając się „złapać ulotną chwilę”. Pan Turner jako materiał biograficzny pozostawia niedosyt, pomimo niemałych starań na czele z odtwórcą tytułowej roli Timothym Spallem, ale być może narracji o londyńskim malarzu nie tworzą wątki fabularne, lecz galeria zachwycających zdjęć, jakie przygotował stojący za kamerą Pope.

REKLAMA