search
REKLAMA
Recenzje

MÓJ NIKIFOR (2004). Sekret spełnienia

Łukasz Anioł

22 sierpnia 2017

REKLAMA

To, co ofiarujesz – zachowasz, to, co zatrzymasz – stracisz.

Nikt nie lubi oglądać biedy i ubóstwa, tym bardziej dobrowolnie, siedząc w kinie. Budzą się w nas dziwne uczucia na granicy wstydu (z racji że nam jest lepiej) i chęci bezinteresownego niesienia pomocy, co ostatecznie spełza na niczym. Ciężkie zadanie postawił przed sobą Krzysztof Krauze, chcąc przedstawić nam losy malarza samouka, Nikifora Krynickiego, zaliczanego do “piątki najwybitniejszych >naiwnych świata<“*, który mimo sławy i uznania całe życie spędził w nędzy. Mój Nikifor, podobnie jak Dług, jest inspirowany postacią autentyczną, stoi jednakże na przeciwnym “biegunie myślowym”. Patrząc na przemianę Adama i Stefana (głównych bohaterów Długu), którzy postanawiają zabić człowieka, by wyplątać się z kłopotów, obserwujemy, jak bardzo może się człowiek ugiąć pod ciężarem problemów, stając się zupełnie inna osobą. Kontrast, jakim jest życie Nikifora, jego droga krzyżowa, jest wbrew wszystkiemu pozytywnym akcentem, przekazem, iż “trzeba patrzeć i żyć na ‘tak'”*, mimo całego bólu, mimo że…

Nikifor (1895 – 1968), fascynująca postać sztuki europejskiej XX wieku. Malarz uliczny i analfabeta, który zyskał sławę równą najwybitniejszym współczesnym polskim artystom*.

Większość swego życia spędził w Krynicy. Tematem jego prac były sceny wojskowe, wiejskie stacyjki i dworce kolejowe, autoportret w różnych wydaniach (przedstawiał siebie jako świętego, biskupa, mężczyznę w czarnym garniturze). Malował zazwyczaj akwarelami, acz pod koniec życia zaczął też używać kredek i gwaszy. “Dzisiaj obrazami jego szczycą się wielkie muzea i kolekcjonerzy dzieł sztuki na całym świecie. Na aukcjach dzieł sztuki akwarele Nikifora osiągają niewiarygodne ceny”*. Mimo tego całe swoje życie spędził w totalnej biedzie i ubóstwie, chorując na gruźlicę i grzybicę, nieraz przymierając głodem jako bezdomny, porzucając sławę, uznania i zaszczyty. Szedł samotnie drogą odrzucenia i niezrozumienia. Drogą, która doświadczy każdego, kto chce zostać artystą i poświęcić się swojej pasji, sztuce; sztuce rozumianej duchowo, wolnej od materialnych czynników.

Rysopis ten odpowiada teorii niejakiego pana Skiby, który w jednym ze swoich felietonów zastanawiał się nad polskim nurtem upadłych artystów, co dopełnili swego żywota w agonii zapomnienia, umierając z przyczyn naturalnych, acz częściej pomagając sobie. Jako przykład przywołał losy Marka Hłaski, Edwarda Stachury, Rafała Wojaczka czy Ryszarda Riedla. Pogląd wciąż, niestety, aktualny i nadal bezsensowny – jak zdaje się już na wstępie przekazać Skiba. Zgadzam się, ale tylko po części, bo nikt nie zaprzeczy, że czasami właśnie ta bolesna egzystencja odciska największe piętno na twórczości i losach człowieka, mając niekiedy duży udział w przyszłym “sukcesie” (zarówno artystycznym, jak i komercyjnym). Ową “sekwencję”, istotę twórczości Nikifora, jej genezę i oddziaływanie na innych stara się właśnie ukazać Krzysztof Krauze w swoim filmie, wybierając jeden z najważniejszych okresów jego życia, gdy poznał prawdziwego przyjaciela.

Akcja filmu rozpoczyna się w 1960 roku, oczywiście w Krynicy. W Dyrekcji Uzdrowiska pracuje Marian Włosiński – jako “plastyk na gwizdek” – jak o sobie mówi. Zajmuje się oprawą graficzną, wystawami na wszelakie święta państwowe. Pewnego dnia do jego pracowni przy deptaku zagląda Nikifor, znany wszystkim miejscowy malarz ludowy. Na początku Włosiński traktuje staruszka, jak i jego obrazy, dosyć pobłażliwie. Z czasem, kiedy zacznie mu przeszkadzać i będzie chciał się pozbyć “natręta”, chcąc mu znaleźć inną “miejscówkę”, odnaleźć jego bliskich, narodzi się przyjaźń. Włosiński zacznie dostrzegać w Nikiforze, w jego sposobie bycia, to “coś”, czego jemu osobiście odwiecznie brakowało. Kiedy wyjdzie na jaw choroba malarza, groźna jak na tamte lata – gruźlica, a każdy z nim kontakt będzie oznaczał ryzyko zakażenia, Włosińskiemu przyjdzie wybierać pomiędzy żoną i dziećmi a staruszkiem. Wybiera tę drugą opcję.

W pierwszym odczuciu film Krauzego to 100-minutowa lekcja pokory wobec życia, wobec tego, co nas spotyka; nauka wytrwałości i gorliwości w realizacji swych planów. Mimo iż głównym bohaterem zdaje się być Nikifor, na pierwszy plan nieświadomie wysuwa się postać Włosińskiego, jego poświęcenie i ofiarowanie: ośmiu lat życia, własnej rodziny, własnej twórczości, by zaopiekować się kompletnie obcą mu osobą. Brzmiałoby to jak źle “skrojony” scenariusz, gdyby nie fakt, że to postać autentyczna. Kiedy go poznajemy, jest zwyczajnym chałturnikiem, sfrustrowanym, realizującym swe zapędy twórcze w wieszaniu transparentów okolicznościowych. Zamknięty w swym gabinecie wypełnia polecenia służbowe. Pierwszym powodem, przyczyną, która go pchnie w stronę Nikifora, będzie fascynacja jego życiem, a właściwie sposobem życia: jak niewiele mu wystarcza, by być szczęśliwym. Kilka pędzli i kartek, suchy kąt i możliwość malowania, coś tak oczywistego, czego jednak Włosiński nie mógł znaleźć, będąc studentem ASP i wiodąc szczęśliwe życie rodzinne.

Tutaj pojawia się przyczyna, dla której zrezygnuje z żony i dzieci, a poświęci się opiece nad staruszkiem. Każdy kolejny dzień spośród tych ośmiu lat będzie kolejnym stopniem wtajemniczenia, dojrzewania emocjonalnego w pojmowaniu sztuki. Wyrzucaniu z siebie wszelkich regułek, pojęć i zasad, pojmowaniu, iż jedynie bezkompromisowość prowadzi do wolności. “Najwyższy wymiar sztuka zyskuje dopiero wtedy, kiedy uwalniamy się od własnego ‘ja’. Wtedy nie istnieją tzw. ‘błędy’. (…) Trzeba usunąć to ‘ja’. Zdobyć się na bycie ‘nikim’. Pełnię sztuki osiąga się tą samą drogą, jak pełnię człowieczeństwa”*. Rozumienie własnej twórczości przez własne życie. Tak jak czynił to Nikifor, tak jak uczynił też i Włosińki. “Od ‘ja’ do ‘nikt’. Od brać do dawać”*, by móc z czystym sumieniem podpisać się: “NIKIFOR MALARZ – NIKIFOR ARTYSTA”.

Mój Nikifor to z pewnością solowy popis Krystyny Feldman, która dopiero po raz pierwszy w swojej długiej karierze została obsadzona w roli głównej (i od razu nagrodzona na FPFF w Gdyni w kategorii “najlepsza rola kobieca”) i co najlepsze – męskiej! Zadanie wyjątkowo trudne, tym bardziej, kiedy całe bogactwo wnętrza można przekazać za pomocą mimiki i gestów, gdyż z nielicznych dialogów, a raczej “bełkotów” Nikifora (miał język przyrośnięty do podniebienia) nie jesteśmy w stanie wiele zrozumieć. Możemy go jedynie obserwować, poznawać świat w ten sposób, w jaki on go poznawał.

Krzysztof Krauze wykonał kolejny słuszny krok, tym cenniejszy, że jest jednym z nielicznych już wzorów dla młodych polskich twórców, z którymi konkurował na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Nie mówię tu o kopiowaniu, ale o postępie, rozwoju twórczym, odpowiednim dobieraniu tematów, kształtowaniu swojej własnej drogi – tak niezwykle ważnej czynności, nie tylko w życiu artysty, ale każdego człowieka. KRZYSZTOF REŻYSER – KRZYSZTOF ARTYSTA.

* – materiały prasowe

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA