Klasyczne filmy SCIENCE FICTION, które są zdecydowanie PRZECENIANE

Obcy – decydujące starcie (1986), reż. James Cameron
Podobne wpisy
Zastanawiam się, po co w ogóle ten film powstał. Co wniósł nowego do serii w porównaniu z genialnym dziełem Ridleya Scotta? W historii gatunku zaraz po Żołnierzach kosmosu i Odysei kosmicznej jest jedną z najbardziej przecenianych produkcji, a przyczyn tego możemy upatrywać w zręczności Jamesa Camerona. Kiedy przystępował do realizacji kolejnej części Obcego, stworzona przez Scotta legenda wciąż była żywa. Cameron więc zmyślnie ją wykorzystał. Uznał, że jeśli ma odnieść sukces, nie powinien dodawać do historii zbyt wiele od siebie, a jedynie popłynąć na już zdobytej przez Ksenomorfa sławie. Mało tego, celnym zabiegiem, żeby franczyza została dobrze przyjęta i uzyskała status kultowego obrazu, było dodanie akcji rodem z Predatora. Z ekranu sypie się więc grad kul, ksenomorfy tryskają kwasem na lewo i prawo, a bohaterowie kolejno giną, a raczej najpierw krzyczą, a później efektownie umierają, stając się siedliskiem nowych malutkich obcych.
Solaris (1971), reż. Andriej Tarkowski
Stanisław Lem nie był zadowolony z wizji Tarkowskiego. Jak to powiedział: “Tarkowski nie nakręcił Solaris, tylko Zbrodnię i karę”. Tak bardzo skupił się na wewnętrznym konflikcie oraz poczuciu winy głównego bohatera, że zapomniał o fantastyce. Zapomniał nawet o planecie Solaris. Nie ma jej w filmie. Są za to makabrycznie długie ujęcia twarzy Krisa Kelvina. Na taką, a nie inną formę adaptacji książki Lema złożyło się wiele czynników. Trudno było w tamtych czasach i w rzeczywistości ZSRR pokazać zmiennokształtne i psioniczne zachowanie Solaris. Nie jest to łatwe nawet dzisiaj. Skupienie się na przeżyciach głównego bohatera było więc dla Tarkowskiego tarczą, za pomocą której skierował uwagę widzów na dramat emocjonalny, a nie fantastykę naukową. Publiczność, nie do końca rozumiejąc intencje i przekaz, uznała taką formę produkcji za artystycznie wartościową i niespotykaną w kinie sci-fi. Faktycznie, do tego niespiesznego tempa akcji w sci-fi wraca się dopiero od kilku lat. Solaris Tarkowskiego w samym nurcie science fiction wydaje się przeceniona, natomiast warto by o niej częściej mówić w kontekście kina obyczajowego.
Incepcja (2010), reż. Christopher Nolan
Po seansie Tenet dużo więcej pojmuję z filmowych celów Nolana niż przed seansem. Przypomniałem sobie zawrót głowy, który towarzyszył mi po wyjściu z kina, zupełnie podobny do tego doświadczonego po Incepcji. Oba filmy są naprawdę do siebie podobne – równie mocno męczą, chociaż o wiele więcej szacunku do widza ma jednak Incepcja. Reżyser klarowniej opowiada w niej historię bohaterów i cel fabuły. Nadużywa jednak tych samych środków, które w Tenet stają się wręcz nieznośne – muzyki, zwłaszcza w sensie braku równowagi między długością i głośnością ścieżki dźwiękowej a dziejącymi się na ekranie wydarzeniami, oraz zbytniego mieszania wątków, które mogłyby wypaść lepiej, gdyby zostały zaprezentowane liniowo. Incepcja weszła już do kanonu kina science fiction i wcale się temu nie sprzeciwiam. Nie ma jednak powodu, żeby nazywać tę produkcję genialnym czy też świetnym filmem. To film dobry, co najwyżej na 7.