Klasyki science fiction, które UWIELBIAŁ Roger Ebert, wybitny krytyk
Niemalże równo miesiąc temu napisałem tekst o ulubionych, współczesnych filmach science fiction Rogera Eberta – jednego z najwybitniejszych krytyków filmowych w historii tej dyscypliny. Ebert urodził się w czerwcu 1942 roku, a zmarł w kwietniu 2013 roku. Towarzyszył więc dziesiątej muzie przez ponad pół wieku, pilnie obserwując jej rozwój i komentując go za pośrednictwem swoich recenzji, artykułów, esejów – sporo miejsca poświęcając przy tym właśnie kinu spod znaku fantastyki naukowej. W tym zestawieniu, będącym swego rodzaju prequelem do tekstu wspomnianego powyżej, postanowiłem zebrać 10 klasycznych filmów science fiction, którym Ebert wystawił 4 gwiazdki – maksymalną ocenę w jego prywatnej skali. O kolejności na liście decyduje data publikacji cytowanego tekstu. Jednocześnie przypominam, bo nie każdy musi przecież o tym wiedzieć: wszystkie recenzje napisane przez Eberta możecie odnaleźć za darmo na stronie www.rogerebert.com.
Niemy wyścig
Zestawienie otwiera nieco zapomniane już dzisiaj eko science fiction, przy którym pracowały naprawdę gorące nazwiska – za reżyserię odpowiadał Douglas Trumbull (twórca efektów specjalnych do 2001: Odysei kosmicznej, Łowcy androidów i Bliskich spotkań trzeciego stopnia), a jednym ze scenarzystów był sam Micheal Cimino (późniejszy autor Łowcy Jeleni). Ebert docenił film Trumbulla przede wszystkim za jego bezpretensjonalność i szczere podejście do widza: „Niemy wyścig nie jest, po przeprowadzeniu krótkiej analizy, bardzo głębokim filmem i nie próbuje nim być. (Gdyby próbował, zapewne skończyłoby się to pretensjonalną katastrofą). Opowiada o nieskomplikowanym człowieku, który zostaje postawiony w niezwykłej, choć w gruncie rzeczy nieskomplikowanej sytuacji. W obliczu wyboru pomiędzy życiem swoich towarzyszy a ocaleniem ostatnich ziemskich jodeł i sosen, dębów i wiązów, pnączy i kantalupów decyduje się na to drugie. W końcu ludzi jest na tym świecie pod dostatkiem. Jedynym problemem jest to, że po pewnym czasie zaczyna za nimi tęsknić”.
Człowiek z lodowca
Mało kto pamięta dziś także o Człowieku z lodowca – raczej skromnym, amerykańskim science fiction, w którym grupa naukowców odnajduje na biegunie północnym zamarzniętego neandertalczyka. Jak słusznie zauważył Ebert na początku swojej recenzji – film Freda Schepisiego rozpoczyna się jak Coś Carpentera albo Istota z innego świata Hawksa, skręcając następnie w zupełnie innym, zdecydowanie mniej horrorowym kierunku. Krytyk powraca do tej myśli pod sam koniec tekstu, konkludując: „Wyobraźcie sobie, o ile ciekawszym filmem byłoby Coś, gdyby zamarznięta forma życia nie została zniszczona, lecz zbadana, a otrzymacie namiastkę uroku Człowieka z lodowca”.
Mad Max pod Kopułą Gromu
Z oryginalnej, zrealizowanej na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych trylogii Mad Max Roger Ebert, na przekór powszechnej opinii, najwyżej stawiał część trzecią. W recenzji filmu George’a Millera pisał: „To nie powinno się wydarzyć. Sequele nie powinny być lepsze od filmów, które zainspirowały ich powstanie. Trzecia część serii nie powinna stwarzać świata bardziej skomplikowanego, wizjonerskiego, wciągającego niż poprzednie dwa filmy. Sequele powinny być kreatywnymi pustkami. A jednak powstało coś takiego jak Mad Max pod Kopułą Gniewu, nie tylko najlepszy film ze wszystkich trzech Mad Maxów, ale jeden z najlepszych filmów 1985 roku w ogóle”. Niestety, nigdy nie dowiemy się, co Ebert sądziłby o reboocie serii z 2014 roku.
E.T.
Na liście ulubionych klasyków science fiction Rogera Eberta nie mogło zabraknąć filmu Stevena Spielberga – reżysera, którego rozwój amerykański krytyk pilnie śledził od samego początku. Choć wysoko cenił zarówno A.I. Sztuczną inteligencję, jak i Bliskie spotkania trzeciego stopnia, to jego ulubionym science fiction Spielberga pozostawało E.T. – film, który po raz pierwszy zobaczył na specjalnym pokazie podczas festiwalu w Cannes. Jak wspomina w znakomitej książce Two Weeks in the Midday Sun: „Publiczność zaczęła bić brawa w niekontrolowany sposób, wysławiając twórców z entuzjazmem, zarezerwowanym na co dzień dla diw operowych”. W 1992 roku, a zatem dziesięć lat po premierze filmu Spielberga, Ebert napisał niezwykle uroczą recenzję E.T,, stylizując ją na list, zaadresowany do swoich wnuków – czteroletniego Emila oraz siedmioletniej Raven. Piękny wyraz miłości: zarówno do filmu Spielberga, jak i jego małych odbiorców.
2001: Odyseja kosmiczna
Ebert zawsze był względem Stanleya Kubricka bardzo wymagający. Nie podobała mu się Mechaniczna pomarańcza, w której dostrzegał (moim zdaniem mylnie) apoteozę przemocy, „ideologiczny bałagan, paranoidalną, prawicową fantazję, sprytnie przebraną za Orwellowskie ostrzeżenie”. Krytykował również Full Metal Jacket, stwierdzając, że jest to „zadziwiająco bezkształtny film, zrealizowany przez człowieka, który zazwyczaj podchodzi do materiału wyjściowego z niezwykle spójną wizją”. Zakochał się jednak w 2001: Odysei kosmicznej, dając jej nie tylko 4 gwiazdki, ale i rzadką odznakę „Great Movie”. Swoją recenzję, napisaną w 1997 roku, zaczął w taki oto sposób: „Geniusz nie polega na tym, jak wiele Stanley Kubrick robi w 2001: Odysei kosmicznej, ale jak mało. Jest to dzieło artysty, który jest tak pewny siebie, że nie wmontowuje do filmu żadnego ujęcia tylko po to, aby utrzymać naszą uwagę. Ogranicza każdą scenę do jej esencji, pozwalając nam ją kontemplować, wtłoczyć do naszej wyobraźni. Jako jedyny taki przypadek w dziejach science fiction, Odyseja kosmiczna nie jest nastawiona na dostarczenie nam emocji, ale na wzbudzenie naszego podziwu”.
[maxbutton id=”1″ ]
Solaris
Faktem powszechnie znanym jest, że Stanisław Lem, eufemistycznie mówiąc, nie przepadał za filmowymi adaptacjami własnych utworów (za wyjątkiem Przekładańca Wajdy, do którego sam napisał scenariusz). Krytycy byli wobec tych dzieł nieco bardziej wyrozumiali. Eberta zachwyciła chociażby adaptacja Solaris, wyreżyserowana w 1972 roku przez samego Andrieja Tarkowskiego. W filmie dostrzegł przede wszystkim dzieło autorskie, pełne charakterystycznych dla twórcy Stalkera zabiegów. Pomimo tego, że było to jego pierwsze spotkanie z Tarkowskim, Ebert nie odbił się od specyficznej poetyki filmów Rosjanina. Wręcz przeciwnie, pozwolił się zahipnotyzować, o czym najlepiej świadczy sam początek recenzji Solaris: „Filmy rosyjskiego reżysera Andrieja Tarkowskiego to raczej swego rodzaju środowiska, a nie rozrywka. Wielu twierdzi, że są zbyt długie, zupełnie niesłusznie: Tarkowski używa długości oraz głębi, aby nas spowolnić, wybić nas z życiowego pędu, zaprosić do sfery zadumy i medytacji”.
Obcy – 8. pasażer Nostromo
Kultowy film Ridleya Scotta, według scenariusza Dana O’Bannona, bez dwóch zdań należał do grona ulubionych filmów science fiction Rogera Eberta. Choć amerykański krytyk był łaskawy zarówno wobec jego sequeli (bardzo lubił Obcego – decydujące starcie Jamesa Camerona), jak i prequeli (napisał nadzwyczaj pozytywną recenzję Prometeusza), to właśnie pierwszy film z serii zawsze robił na nim największe wrażenie. Tekst poświęcony (arcy)dziełu Scotta, napisany w 2003 roku, rozpoczął w następujący, historyczno-filmowy sposób: „Na najbardziej podstawowym poziomie Obcy jest filmem o zagrożeniu, które czyha na ciebie w ciemnościach i może pozbawić cię życia. Czuć tutaj powinowactwo z rekinem ze Szczęk, Michaelem Myersem z Halloween, wszelkiego rodzaju pająkami, wężami, tarantulami i stalkerami. Najoczywistszym skojarzeniem okazuje się jednak Istota z innego świata Howarda Hawksa. Film opowiadający o wyizolowanej grupie, która znajduje uśpionego kosmitę, zabiera go ze sobą do środka, a następnie jest jeden po drugim mordowana przez tę tajemniczą istotę, penetrującą ciemne korytarze. Spójrzcie na ten film, a zobaczycie Obcego w fazie embrionalnej”.
Łowca Androidów: The Final Cut
Łowcę Androidów Ebert recenzował trzykrotnie, wpierw pisząc o wersji kinowej z 1982 roku, później o wersji reżyserskiej z 1992 roku, a na koniec o ostatecznej wersji reżyserskiej z 2007 roku. Na cztery gwiazdki i odznakę „Great Movie” zasłużyła, jak nietrudno się domyślić, dopiero ta ostatnia. W finale swojej recenzji Ebert, z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru, przyznał: „Przekonałem się, że moje problemy z odbiorem Łowcy androidów wynikały z niedoskonałości mojego gustu oraz niedostatków wyobraźni. Gdyby jednak film ten był doskonały, to dlaczego Sir Ridley cały czas by przy nim grzebał, wypuszczając teraz piątą wersję? Przypuszczam, że… jest tylko człowiekiem”.
Metropolis
Fritz Lang zapisał się w historii kina jako reżyser wielu wspaniałych, różnorodnych filmów. Zaczynał jako reprezentant niemieckiego ekspresjonizmu, następnie przenosząc się do Stanów Zjednoczonych, gdzie w ramach hollywoodzkiego systemu próbował tworzyć kino autorskie – z całkiem niezłym skutkiem, jeżeli wierzyć chociażby francuskim nowofalowcom, którzy zaliczali go do elitarnego grona „autorów”. Jeszcze za czasów Republiki Weimarskiej, przed dojściem do władzy nazistów, Lang zrealizował Metropolis – kamień milowy w historii kina science fiction. Ebert napisał recenzję tego filmu w 2010 roku, po seansie odrestaurowanej wersji, której podstawą była kopia odnaleziona w 2008 roku w Buenos Aires: „Metropolis robi to, co wiele innych wspaniałych filmów, kreuje czas, miejsca i postaci tak wyraziste, że stają się one częścią naszego wyobrażenia o świecie. Lang kręcił prawie rok, kierowany obsesją, często będąc nieprzyjemnym w obyciu, perfekcjonistycznym szaleńcem. Rezultatem okazało się jedno z tych dzieł, bez którego wiele innych nie może zostać w pełni docenionych”.
Kontakt
„Kontakt jest filmem, rozgrywającym się na przecięciu nauki, polityki i wiary. Trzech tematów, które bardzo trudno jest ze sobą połączyć” – w taki sposób Ebert zaczął swoją drugą recenzję Kontaktu Roberta Zemeckisa, napisaną w związku z włączeniem filmu do kolekcji sygnowanej odznaką „Great Movie”. Amerykański krytyk docenił przede wszystkim odwagę, z jaką reżyser Forresta Gumpa podszedł do wspomnianych wyżej trzech kwestii. „Największą siłą Kontaktu jest sposób, w jaki podejmuje on tematy aktualne i istotne, a wciąż tak rzadko dyskutowane na gruncie filmowym”. Na osobny akapit zasłużyła również Jodie Foster, którą Ebert nazwał „idealną kandydatką do roli Ellie Arroway”.