W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT 2. Mokry sen posterunkowego…
Mokry sen posterunkowego… który ziścił się aż z nawiązką. Czy widzowi również było przyjemnie, to już kwestia bardzo dyskusyjna. Mnie było, chociaż nie jestem bezkrytyczny – widzę braki, ogromne wręcz, w porównaniu z pierwszą częścią, luki w scenariuszu i niewprawności warsztatowe. Jednocześnie dziwię się, jak można było zmarnować taką szansę na wbicie szpili w oko wszystkim tym, którzy ad hoc odrzucają w polskim kinie obecność gatunku gore lub horroru science fiction. No ale wierzę w to, że Bartosz M. Kowalski bardzo, ale to bardzo chciał pokazać, jak wygląda kino klasy Z spod znaku np. Wesa Cravena, tylko przetransponowane na polski język. U legendarnego reżysera również co krok czaił się jakiś jakościowy niewypał, a ludzie mimo to go kochali i wciąż kochają. A u Bartosza M. Kowalskiego? Niewątpliwie daleko mu do mistrzostwa, jakie osiągnął Jan Belcl w produkcji Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Niesprawiedliwie jest jednak postawić mu jedynkę czy nawet dwójkę, bo będzie to jedynie dowodem na wyniesienie swoich emocji tudzież resentymentów nad obiektywną ocenę dzieła filmowego. A do takiej obiektywizacji krytyk z racji swojego zawodu jest zobowiązany.
Co więc jest takiego doskonałego w filmie Bartosza M. Kowalskiego? Zacznijmy od właściwego umiejscowienia go w ramach gatunku wypowiedzi filmowej. Czy jest to slasher? Nie, gdyż nie spełnia podstawowego założenia – morderca nie jest psychopatą, poza tym nie ma w fabule żadnej final girl. W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 jest horrorem science fiction z elementami slapstickowej komedii. Wszelkie porównania do klasycznych slasherów znanych z historii kina są więc z góry skazane na brak merytorycznej logiki, bo twórcy celowo nie pozwalają na taką klasyfikację swojego dzieła.
Scena otwierająca z wampirami jest prawdziwym majstersztykiem. Nie tylko cieszy oko, ale też inteligentnie i dowcipnie odwołuje się do znanych w popkulturze motywów filmowych, m.in. „nierównej” walki Harrisona Forda z uzbrojonym w podrasowany sejmitar przeciwnikiem w Poszukiwaczach zaginionej Arki. Natomiast wizja polskich terytorialsów jest tyleż śmieszna, co dramatyczna. Grupa wypadowa terytorialsów, zatrudniona do pomocy głównym bohaterom, przypomina skrzyżowanie myśliwych o kłusowniczych skłonnościach z naszymi rodzimymi „patriotami amatorami”, którzy uwielbiają wieszać sobie na ścianie oprawioną w ramki swastykę, obok znak Polski Walczącej zakropionej rybnym sosem, a przy tym ukrywają swoje skłonności do oglądania ezoterycznych programów wróżbity Macieja – oby tylko była to EzoTV. Polski widz odnajdzie w filmie mnóstwo odniesień do naszego rodzimego zaścianka, ale przy tym zupełnie nową wizję kina, obcą naszej kinematografii i obcą gustowi krytyków nazbyt przyzwyczajonych do hiperintelektualnych rozważań na temat kina moralnego niepokoju o międzynarodowej proweniencji. W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 to paradoksalnie również kino odwracające wszystko do góry nogami, co zresztą jest ciekawie zaakcentowane za pomocą kamery. Mało tego, mamy tu transhumanistyczną refleksję etyczną, niestety zaprezentowaną nazbyt prostacko, żeby odpowiednio wciągnęła, ale o tym za chwilę.
W filmie Bartosza M. Kowalskiego prócz zabawy kliszami ważne jest jeszcze coś, co w gatunku slasherów i horrorów sci-fi zdarza się sporadycznie – odwrócenie perspektywy. Do tej pory potwory czy przestępcy w tego typu produkcjach byli pokazywani jednoznacznie. Widz nie mógł się z nimi utożsamić, a tu niespodzianka. Głosów protestu czytałem już mnóstwo, co jest dowodem na to, że próba zmiany perspektywy w horrorze z ludzkiej na potworną – dziejąca się na dodatek w polskim kinie, któremu obcy tak bardzo jest gatunek gore – jest bardzo ryzykowna, jednakże potrzebna. Zawsze gdy w danym porządku stylistycznym, etycznym, politycznym czy jakimkolwiek innym uznanym za stałą zaczynają się gorączkowe protesty tych wszystkich, którzy do tej pory współtworzyli gerontyczne status quo przeciw nowemu, oznacza to, że proces zmian już się rozpoczął, a stare zniknie. W Polsce jednak wiele czasu musi upłynąć, nim widzowie – a tym bardziej krytycy – przywykną do gore, slashera i science fiction, gdzie mówi się po polsku. Dlatego odpowiedzialność, która spoczęła na twórcach W lesie dziś nie zaśnie nikt 2, była kolosalna. Historia kina pokazuje, że najwcześniej takie szanse są marnowane, przynajmniej gdy chodzi o tzw. pierwsze reżyserskie strzały.
Czy więc reżyser odpowiednio skorzystał z tej szansy? Niestety nie. Idąc w pastisz, był zbyt zachowawczy, niby metarefleksyjny, a jednak w gruncie rzeczy boleśnie pretensjonalny. Przegadał temat i momentami nawet znudził widza. A miał w rękach taką szansę, dlatego jedna gwiazdka odpada za ewidentny brak scenopisarskiego pomysłu na wystarczająco jajeczne dialogi między „potwornymi” bohaterami, a tak mogłoby być nawet 7. Przyznam się, że nie rozumiem zmarnowania tak nietuzinkowego pomysłu.
Co do zaś gry aktorskiej, najlepiej wypadli Andrzej Grabowski i Izabela Dąbrowska. Grabowski wybronił się Ferdkiem Kiepskim, a Dąbrowskiej wystarczyła rola pani Basi z Ucha prezesa. Pochwalić warto również Mateusza Więcławka i Julię Wieniawę-Narkiewicz. Gdzieś na końcu stawki zmieściła się Zofia Wichłacz, której kreację aktorską Wanessy można uznać za mniej drewnianą niż tę w Belfrze, ale tak naprawdę co to za osiągnięcie lub/i komplement? Pewnym rodzajem pójścia na łatwiznę można określić także zaprojektowaną w niskim kluczu stylistykę zdjęć. Tak faktycznie trudno ocenić jakość efektów specjalnych – wydają się niezłe, ale to może być mylne wrażenie, bo jest ciemno. Wolałbym nie mieć wątpliwości, nawet jeśli nie mam zastrzeżeń.
I mimo całej tej krytyki wystawiam ocenę 6? Tak, bowiem dla naszej rodzimej kinematografii tacy reżyserzy jak Belcl i Kowalski są kluczowi w przecieraniu szlaku nowym gatunkom. Nasze polskie kino jest zbyt naznaczone moralnym zaangażowaniem, a zanikła w nim funkcja czystej rozrywki dla mas; a przypomnę tylko, że masowość jest w każdym z nas, niezależnie od stopnia rozwinięcia inteligencji. Niektórym intelektualistom jedynie trudno przychodzi się do tego przyznać. Krytycy zwykle się za takich uważają, więc tym bardziej się wstydzą tzw. wstydem nieuświadomionym lub wręcz bazującym na wyparciu i przeniesieniu emocji na obiekt zastępczy.
W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 to niewątpliwie tania rozrywka, która czyni nas, widzów, równymi. Nierówności zaczynają dziać się w przestrzeni, gdzie wyciąga się wnioski z tego, co się zobaczyło. I to jest stan naturalny. Nie zaburzajmy go zbyt niskimi, ale podobnież zbyt wysokimi ocenami z granic przyjętej skali. Rzadko któremu filmowi należy się zarówno to mityczne 1, jak i 10. A krytycy? Niech sobie oceniają, płaczą i biadolą. Twórcy filmowi mają robić swoje i po swojemu. Na tym polega wolna twórczość, którą weryfikuje i filtruje życie, to prawdziwe, namacalne, a nie tylko literami opisane.