search
REKLAMA
Zestawienie

Horrory, w których NIKT NIE GINIE

Ah, ha, ha, ha, ha, stayin’ alive, stayin’ alive! Oto horrory, w których wszyscy uchodzą z życiem.

Przemysław Mudlaff

24 kwietnia 2024

REKLAMA

Wybierając filmy do niniejszego zestawienia, zauważyłem, że najprawdopodobniej nie powstał jeszcze horror, w którym śmierć nie byłaby w nim w jakiś sposób obecna. Wynika to z faktu, iż to właśnie śmierci (swojej lub kogoś bliskiego) każdy z nas boi się najbardziej, a kino grozy od zawsze ten strach wykorzystuje i zapewne zawsze będzie go wykorzystywać. W związku z powyższym winien jestem wam na wstępie wyjaśnienie kryteriów, jakie przyjąłem podczas doboru horrorów, w których nikt nie ginie. Poniższa lista uwzględnia więc wyłącznie te produkcje, w których nie nastąpiły bezpośrednie śmierci ludzkich postaci w czasie trwania głównej akcji filmu. Nie liczę tu zatem ani zgonów zwierząt (świeć panie nad ich duszą), ani śmierci postaci ze wspomnień (świeć panie nad ich duszą), ani też tzw. sugerowanych śmierci filmowych bohaterów (świeć panie nad ich duszą, jeśli rzeczywiście doszło do zakończenia ich żywotów). Żeby poniższy tekst nie zakończył z kolei mojego życia, ostrzegam z góry, że mogą pojawić się w nim spojlery!

„1408” (2007)

Mike Enslin (John Cusack) to wyluzowany cwaniaczek z ciekawym pomysłem na życie. Facet jeździ po amerykańskich hotelach, motelach i zajazdach, w których dawno temu miała miejsce jakaś wstrząsająca zbrodnia lub szokujące samobójstwo, spędza w takich przybytkach noc i swoje z niej wrażenia opisuje w książkach. Chociaż odwiedził już setki „złych” pokoi, to w żadnym nie uświadczył spotkania z duchem osoby, która w nim odeszła. To oraz wcześniejsze wydarzenia z jego życia spowodowały, że stał się cynicznym niedowiarkiem. Wkrótce po wydaniu swojej kolejnej książki opowiadającej o „nawiedzonych” pensjonatach, Mike otrzymuje tajemniczą pocztową kartkę, na której napisano, aby pod żadnym pozorem nie odwiedzał pokoju nr 1408 w renomowanym nowojorskim hotelu Dolphin. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, przestroga szybko staje się obsesją pisarza, który za wszelką cenę pragnie dostać się do wskazanego na kartce pokoju. Enslin nie zważa nawet na to, że wraz z jego przyjazdem do Nowego Jorku mogą powrócić przykre i traumatyczne wspomnienia z wcześniejszego etapu jego życia.

1408 to całkiem udana adaptacja powieści Stephena Kinga w reżyserii Mikaela Håfströma z szarżującym Johnem Cusackiem w głównej roli. Chociaż w tytułowym pokoju bohater produkcji szwedzkiego twórcy wreszcie spotyka się oko w oko ze złem, co nierzadko może wywoływać u widza ciarki strachu, to nikt w tym filmie nie ginie (córka Enslina zmarła wcześniej na raka i to, co widzimy na ekranie, to retrospekcje). Zapewne właśnie w tym momencie wielu z was pomyśli sobie, co autor tego – pożal się Boże – zestawionka w ogóle bredzi? Przecież oglądałem 1408 i widziałem, jak Mike umiera w pożarze pokoju! Zgadza się, drogi czytelniku, z tym że to, czy główny bohater ginie na końcu filmu, czy też nie, zależy od wersji tegoż zakończenia. A tych 1408 ma aż cztery! W kinowych odsłonach produkcji Håfströma (jedna z nich jest obecnie dostępna na Netfliksie) Mike przeżywa, a w tych reżyserskich umiera.

„Duch” („Poltergeist”, 1982)

Duch Tobe’a Hoppera to z pewnością jeden z horrorów wszech czasów i ostateczny dowód na to, że aby skutecznie wystraszyć widownię, wcale nie trzeba uśmiercać żadnej z filmowych postaci. To dość interesujące, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie, jak wymyślnymi sposobami duchy próbują wyrządzić krzywdę rodzince Freelingów. Chociaż dziś pamiętne straszne drzewo, szalone meble czy wstrętny klaun nie wzbudzają już z pewnością takich silnych emocji jak wtedy, gdy oglądaliśmy Ducha jako dzieci, to trudno nie odnieść wciąż wrażenia, że Freelingowie byli wielokrotnie o krok od śmierci i właśnie to zagrożenie trzyma nas nadal skutecznie w napięciu. O braku zgonów postaci z pierwszego Poltergeista dość łatwo zapomnieć. Wszystko przez śmierci aktorów wcielających się w bohaterów produkcji Hoopera, a także członków ekipy filmowej, które nastąpiły w kilka lat po jego premierze. Tragiczne wydarzenia z życia gwiazd kultowej produkcji przyczyniły się do powstania mitu o tzw. klątwie Poltergeista.

„Inni” („The Others”, 2001)

inni nicole kidman

Inni to jeden z tych filmów, podczas opisywania którego wszyscy byli zawsze bardzo ostrożni. Oczywiście wszystko z powodu szokującego zwrotu akcji, który na koniec swojej produkcji zaserwował widzom Alejandro Amenábar. Chociaż więc Inni słyną ze wspomnianego wyżej twistu, to ich największą siłą jest przede wszystkim gotycka, niezwykle niepokojąca atmosfera. Przypomnijcie sobie to skąpane w gęstym mroku domostwo zamieszkałe przez bladolicą Grace Stewart (świetnie obsadzona w tej nietypowej dla siebie roli Nicole Kidman) i jej uczulone na światło słoneczne dzieci, a także czas rozgrywania akcji filmu, czyli koniec II wojny światowej, w której udział brał też mąż Grace Charles. To właśnie jego powrotu wyczekują w swojej spowitej mgłą rezydencji Stewartowie. Mrok, wilgoć, niewyobrażalna tęsknota za drogim mężem oraz ojcem, a także smutek i choroba ogarniająca posiadłość są doskonałym środowiskiem dla pojawiania się duchów osób ją niegdyś zamieszkujących. Czy pozostanie przy życiu w takich okolicznościach jest w ogóle możliwe? No, raczej nie. Jak więc to możliwe, że w Innych nikt nie ponosi śmierci? Po 23 latach od premiery filmu Amenábara chyba już wszyscy znamy odpowiedź na to pytanie, prawda?

„Babadook” (2014)

Chociaż od premiery Babadooka minęło już 10 lat, doskonale pamiętam, jakim był wówczas objawieniem. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to jeden z najciekawszych debiutów w kinie grozy XXI wieku. Jeżeli wszystkie zawarte w tym zestawieniu produkcje zdają się bazować na strachu przed śmiercią (bez jej ukazywania), tak w przypadku filmu Kent mamy do czynienia z tematyką radzenia sobie z traumą po śmierci najbliższej osoby. A dokładnie rzecz ujmując ze śmiercią ojca i męża (ta miała miejsce przed wydarzeniami przedstawionymi w filmie). Nie bez znaczenia jest fakt, iż mężczyzna odszedł z tego świata na skutek wypadku samochodowego, kiedy to wiózł swoją ciężarną żonę Amelię na porodówkę. Chociaż od tragicznego wydarzenia minęło już kilka ładnych lat, to zarówno Amelia, jak i urodzony wówczas Sam nie zdołali jeszcze tego przepracować. W rezultacie ich dom staje się miejscem ponurym, jednocześnie smutnym i złowrogim. Główna bohaterka debiutu Jennifer Kent oszalała z żalu na długo przed tym, jak w jej umyśle i umyśle jej syna zagościł tytułowy antagonista. Babadook to zatem zupełny horrorowy ewenement. Przerażające spojrzenie na nieprzepracowaną traumę, żałobę i depresję bez dodatkowej konieczności uśmiercania postaci. PS Piesku, pamiętam o twojej śmierci, ale zgodnie z kryteriami ze wstępu zestawienia nie zostanie ona uwzględniona.

„Obecność” („The Conjuring”, 2013)

Uwzględniona nie zostanie również śmierć roztropnej Sadie, psa Perronów, czyli poczciwej rodzinki, która po zakupieniu domu na odludnej farmie zmuszona była zawezwać słynnych demonologów Eda i Lorraine Warrenów, aby ci przegonili z ich nowego lokum mściwego ducha, czarownicę Batshebę. Obecność Jamesa Wana to jeden z najstraszniejszych horrorów dotyczących zjawisk nadprzyrodzonych, a także jeden z największych sukcesów komercyjnych kina grozy w historii. Film ten zapoczątkował przecież niezwykle popularną franczyzę o nazwie „Uniwersum Obecności”, na którą składa się obecnie osiem produkcji. Co ciekawe, do zyskania uznania przez krytyków filmowych oraz widownię James Wan i spółka nie potrzebowali w przypadku pierwszej Obecności żadnego trupa. Ba! W drugiej części Obecności, za którą również odpowiadał Malezyjczyk, także nie uświadczycie człowieczego zgonu! A skoro już zawitaliśmy w tym straszliwym uniwersum, to warto wspomnieć, iż pozbawiona ekranowej śmierci jest również Annabelle wraca do domu (2019).

„Blair Witch Project” (1999)

Na koniec właściwego zestawienia legenda found footage, czyli Blair Witch Project. Skromny projekt Daniela Myricka i Eduardo Sáncheza, który poniekąd zmienił oblicze horroru, przyczyniając się do powstania nowego podgatunku kina grozy. Blair Witch Project zbudowany jest na zmyślonej opowieści, a jego największą siłą jest umiejętność pobudzania wyobraźni widowni. Pamiętam, że oglądałem ten film w kinie i miałem wtedy 14 lat. Bałem się wracać sam po seansie do domu, ale nie miałem wyjścia. Wciąż zerkałem za plecy, czy coś za mną chodzi. Niepokój, jaki odczuwałem zarówno ja, jak i miliony widzów na całym świecie wynikał z unikatowości podejścia autorów BWP do tworzenia kina. Unikatowości wynikającej oczywiście z finansowych niedostatków. Piszę o braku funduszy twórców Blair Witch Project, ponieważ to właśnie on sprawił, że do dziś możemy sobie tylko gdybać, co tak naprawdę wydarzyło się na sam koniec tej produkcji. Co robił odwrócony twarzą do ściany Mike? Dlaczego Heather wypadła z rąk kamera? Co z Joshem, który zniknął w lesie kilka chwil wcześniej? Teorie na ten temat piętrzyć będą się już najpewniej zawsze, a wszystkim, którzy twierdzą, że studenci po prostu zginęli (z rąk czarownicy Blair, Josha lub niejakiego Rustina Parra), mogę odpowiedzieć jedynie: być może, ale i tak nie liczy się to jako widoczna śmierć w filmie, lecz jedynie jako ta sugerowana.

BONUS. „Egzorcysta papieża” („The Pope’s Exorcist”, 2023)

Wymienione wyżej horrory są w większości przypadków tytułami uznanymi przez fanów gatunku. Czy to oznacza, że jeśli twórcy współczesnego kina grozy unikną przedstawiania w swoich filmach scen śmierci, to są one skazane na sukces? Bynajmniej! Dowodem na to niech będzie Egzorcysta papieża Juliusa Avery’ego. To film powstały na podstawie wspomnienia Gabriela Amortha, który zyskał przydomek oficjalnego watykańskiego egzorcysty ze względu na swoją działalność, jakiej podejmował się od 1985 roku. W postać kontrowersyjnego włoskiego paulisty wcielił się Russell Crowe i to właściwie wszystko, co dobrego można o tym filmie napisać. Mam bowiem wrażenie, że chociaż kilkorgu postaci blisko tu do śmierci (mamy tu do czynienia z jedną śmiercią sugerowaną po wybuchu gazu, kilkoma w retrospekcjach i przed filmem oraz zabójstwem świni), to produkcja Avery’ego nie wzbudza większego napięcia. Jest tak bezpieczna i nijaka, że doprawdy nie rozumiem, dlaczego uzyskała kategorię „R” w USA. Pewnie przez wulgarne wiązanki wydobywające się z ust opętanych, które zresztą nie są najwyższych lotów.

Przemysław Mudlaff

Przemysław Mudlaff

Od P do R do Z do E do M do O. Przemo, przyjaciele! Pasjonat kina wszelkiego gatunku i typu. Miłośnik jego rozgryzania i dekodowania. Ceni sobie w kinie prawdę oraz szczerość intencji jego twórców. Uwielbia zostać przez film emocjonalnie skopany, sponiewierany, ale też uszczęśliwiony i rozbawiony. Łowca filmowych ciekawostek, nawiązań i powiązań. Fan twórczości PTA, von Triera, Kieślowskiego, Lantimosa i Villeneuve'a. Najbardziej lubi rozmawiać o kinie przy piwku, a piwko musi być zimne i gęste, jak wiecie co.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA