Gdy w Hollywood BRAKUJE WYOBRAŹNI, czyli bliźniacze filmy z TEGO SAMEGO roku
1492: Wyprawa do raju / Kolumb odkrywca (1992)
Zaledwie rok później mamy bardzo podobną sytuację, choć tym razem usprawiedliwioną obchodami 500-lecia odkrycia Ameryki przez włoskiego podróżnika. Pomimo odmiennych tytułów ich zbliżona data premiery wprawiła wielu widzów w konsternację. A ponieważ oba kosztowały równie dużo, żadnemu nie wyszło to na dobre i ani jeden nie przyniósł zysków. Niemniej ciut lepiej w ogólnym rozrachunku wypadła wersja Ridleya Scotta, z legendarną już ilustracją Vangelisa oraz chwaloną wszem i wobec rolą Gérarda Depardieu. Tymczasem Kolumb odkrywca zebrał garść nominacji do Złotych Malin i szybko przepadł w odmętach świadomości.
Strefa zrzutu / Na granicy ryzyka (1994)
Podobne wpisy
Zdarza się, że niezależnie od siebie powstaje dokładnie ten sam pomysł. Tak było właśnie w tym wypadku, gdzie dwóch profesjonalnych spadochroniarzy zgłosiło się do producentów z propozycją realizacji dziejącego się w przestworzach kina akcji. Oba wylądowały w kinach w okresie jesienno-zimowym i sygnowane były wówczas gorącymi nazwiskami gwiazd. I oba… roztrzaskały się z klasą, stając się idealną definicją kasowych porażek oraz typowych produktów klasy B ubranych w efektowne ciuszki blockbusterów. Po latach dalej trudno jednoznacznie wskazać bardziej rozrywkowego faworyta. Bywa i tak.
Babe – świnka z klasą / Świnka Gordy (1995)
Najwyraźniej jedna gadająca wieprzowinka to za mało. Tak pewnie myśleli Hollywoodzcy włodarze, wypuszczając na świat bliźniaczo podobne przygody trzody chlewnej. Pierwszy wyrwał się prosiaczek Gordy, lecz szybko okazało się, że stanowi jedynie przystawkę dla niesfornej, różowiutkiej Babe. Liczby mówią tu za siebie – świnka z klasą zebrała blisko trzysta milionów dolarów i była nominowana do aż siedmiu Oscarów, ostatecznie zdobywając statuetkę za najlepsze efekty specjalne. Gordy natomiast wyciułał od publiki zaledwie cztery bańki i otrzymał masę negatywnych recenzji. To się nazywa zrobić świński interes.
Braveheart / Rob Roy (1995)
W tym samym roku kinowe ekrany zawojowała Szkocja. W przeciągu tylko jednego miesiąca odbyły się premiery dwóch eposów historycznych o bohaterach ubranych w kilt. Ten pojedynek przez nokaut wygrał film Mela Gibsona, który prędko stał się współczesną klasyką. Skromniejsza produkcja z udziałem Liama Neesona ledwo zdołała na siebie zarobić, choć jako pierwsza ujrzała światło dzienne. Niemniej obie są na tyle od siebie różne i mimo mieszania faktów z fikcją tak samo udanie trzymające fason szkockiej kraty, że jedna i druga jest warta uwagi. Co ciekawe, w obu filmach, acz w innych rolach, wystąpił Brian Cox, któremu udało się przekonać producentów do tego, że jego podwójny udział nie będzie konfliktem interesów. Dlatego w Braveheart skryty jest za oszpecającą go charakteryzacją.
Wulkan / Góra Dantego (1997)
Kino katastroficzne często idzie w parze. Pod koniec lat 90. ktoś uznał, że nie tylko asteroidy, ale i wulkany idealnie nadają się do straszenia publiczności. I tak na wiosnę 1997 roku przed katastrofą ekologiczną ratowali nas: ówczesny James Bond oraz Tommy Lee Jones. Pierwszy z nich wybrał do tego naturalne plenery, a drugi ścigał się z lawą po ulicach Los Angeles. Żaden nie zdołał jednak przekonać do siebie widowni. Oba widowiska przegrały zarówno ze sobą – choć nieco więcej pieniędzy zarobił Dante i jego góra – jak i z Titanikiem Jamesa Camerona. Oba także równie szybko stopiły się w obliczu mijającego czasu. No cóż…