FILMY z ostatnich lat, które STANĄ SIĘ KLASYKAMI
John Wick (2014), reż. Chad Stahelski
Okazuje się, że można zrobić całkiem poważne kino zemsty, w którym głównym motywem vendetty jest śmierć psa. Każdy mógłby mieć takie zwierzę, lecz nie każdy byłby w stanie w jego imię zabić tylu ludzi. Jeśli film nosi znamiona jakiegokolwiek pastiszu, to wyśmiewa się wyłącznie z górnolotnych motywacji mszczących się bohaterów, np. w kinie gangsterskim. John Wick jednak nie ma ambicji iść tą drogą. Z jednej strony nie aspiruje do bycia poważnym kinem zemsty, z drugiej trzyma się na tyle daleko od surrealizmu, żeby nie wpaść w tarantinowskie przejaskrawienie. Poza tym wciąga znakomicie. Widz czuje się pochłonięty światem przedstawionym, który idealnie pasuje stylistyką do głównego bohatera. Za tę spójność należy się twórcom Wicka ogromna pochwała. Kolejni przestępcy padają jak złamane przez wichurę drzewa, a wciąż nie ma się dość. To wręcz hipnotyzujące tak oglądać tę masową likwidację przestępców w imię specyficznie pojętych zasad sprawiedliwości, które obowiązują nawet w świecie płatnych morderców. A przy tym Keanu Reeves ciągle nie wydaje się Bogiem zemsty – wciąż jest człowiekiem: można go zranić, postrzelić, zmęczyć itd. Dzięki temu, bądź co bądź naciąganemu, realizmowi John Wick wszedł na stałe do mojego kanonu najlepszych filmów akcji.
Polar (2019), reż. Jonas Åkerlund
Podobne wpisy
Podobnie hipnotyzujący, chociaż bardzo odmienny stylistycznie jest osobliwy gatunkowo produkt filmowy ze stajni Netflixa. Polar, czyli pulpowe wejście Madsa Mikkelsena w świat kolorowej przemocy, to rzadki przykład dobrze technicznie zrobionego i aktorsko zagranego kina eksploatacji. Nakręcony na podstawie komiksu film Åkerlunda zawiera w sobie wszystkie składniki pulpy – postaci są tak wyraziste, że ich indywidualność wydaje się aż sztuczna, sceny zawierają wiele nazbyt wymyślnej brutalności (no może prócz sceny tortur Duncana Vizli), krew sika nienaturalnie na lewo i prawo, a główny bohater jest niemal boski nie tylko w zabijaniu, ale też w łóżku. W pewnym sensie śmieje się Johnowi Wickowi w twarz, bo ów Wick wygląda przy nim jak nierozprawiczony kogucik. Takie ma Polar aspiracje – stać się kultowym filmem za sprawą swojej kiczowatej pulpowości i brutalności oraz swoich seksistowskich wycieczek. Ta trójca niekiedy zupełnie niestrawnych z osobna filmowych cech, współistniejąc w Polarze, zapewniła mi prawie dwie godziny nieskrępowanej zabawy bez przyciężkawych refleksji na tematy metafizyczne. Tego oczekiwałem od filmu i dokładnie to otrzymałem od klasyka kina eksploatacji. Z niecierpliwością więc czekam na kolejne klipowe produkty filmowe spod ręki szwedzkiego reżysera.
Miasto 44 (2014), reż. Jan Komasa
To nie jest film dla kombatantów i historyków z IPN, bo ci pierwsi oczekują nieco łzawej gloryfikacji ich romantycznych czynów, a drudzy quasi-politycznej interpretacji historii, nie bacząc przy tym na środki wyrazu obowiązujące w nowoczesnym kinie. Niech więc oglądają sobie Katyń Wajdy albo Smoleńsk Krauzego. Jan Komasa natomiast stworzył kino dla młodych ludzi, którzy wciąż mają szansę sami rozsądzić, czy powstanie warszawskie z historycznego i ze strategicznego punktu widzenia miało sens, czy nie. Młody reżyser zastosował środki wyrazu potrafiące trafić do ludzi, których niekoniecznie temat polskiej martyrologii interesuje, co jest zupełnie normalne. Kolejne pokolenia tracą głębsze zainteresowanie zamierzchłą historią, bo ich zadaniem jest stworzenie przyszłości. Gapienie się w przeszłość zniewala umysł i nie pozwala działać w teraźniejszości. Czy ktoś z nas dzisiaj rozpamiętuje kilkadziesiąt tysięcy cywilnych ofiar najazdu tatarskiego na Polskę w XIII wieku, nie licząc poległych wojskowych? A taka zbrodnia katyńska wciąż jest żywa, ale za 500 lat zostanie zapomniana tak samo jak wojna z Tatarami. To normalne i prawidłowe. Miasto 44 powinno znaleźć się na liście nowatorskich klasyków, bo Komasa odnalazł w nim sposób na popularyzację naszej historii, nie odbierając widzom możliwości interpretacji oraz nie nudząc ich martyrologicznym patosem.