Filmy SCIENCE FICTION (i nie tylko) dla fanów INCEPCJI
Inaczej filmy, które mają wielopoziomową strukturę, często bazują na twiście, którego widz nie potrafi i nie powinien się domyślić, jeśli chce, żeby dany tytuł filmowy zrobił na nim niezapomniane wrażenie. Z reguły można je zrobić tylko raz. Potem to już seanse bardziej analityczne, przypominające tamto jedyne w swoim rodzaju wrażenie. Z Incepcją jest podobnie, chociaż bardziej niż na twistach bazuje ona na wielopoziomowej strukturze narracyjnej. I takie filmy pełne tajemnic, które się odkrywa z każdą nową projekcją, powinny spodobać się fanom produkcji Christophera Nolana. Niedawno pisałem o filmach, które poleciłbym miłośnikom Interstellara. Były nieco bardziej umocowane naukowo, mniej tajemnicze, mniej bazujące na zwrotach akcji. Tym razem wymienione tytuły pozostawiają niedosyt dużo bardziej – męczące niedopowiedzenie, które każe widzom szukać na własną rękę odpowiedzi w stylu – czy ten bączek przestał się kręcić, czy kręcił się w nieskończoność.
„Przypadek” (1981), reż. Krzysztof Kieślowski
Co się stanie, kiedy bączek upadnie, a co, gdy będzie kręcił się w nieskończoność? Mamy tu dwie możliwości, podobnie zresztą jak u Kieślowskiego, z tą jednak różnicą, że kiedy Witkowi (Bogusław Linda) ucieka pociąg po raz drugi, spotyka na dworcu Olgę, która zmienia jego życie, lecz… i tutaj mamy twist. Przypadek z pewnością przypadnie do gustu fanom Incepcji, chociaż nie jest produkcją science fiction. Obrazuje jednak, od czego nasze życie może zależeć, nawet jego realność. Kieślowski i Nolan eksplorują temat losu i decyzji, podkreślając, że często nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków naszych działań, chociaż uwielbiamy sobie wyobrażać, że leży to w granicach możliwości naszych decyzji.
„Fight Club” (1999), reż. David Fincher
Nazywam ten film czasem produkcją jednego twistu. Zastanawiam się również, co by było, gdyby ten twist nie istniał. Fight Club to opowieść o bezimiennym narratorze, który cierpi na chroniczną bezsenność i znudzenie swoim życiem. Jego codzienność to monotonia, biurokracja i konsumpcja. Wszystko zmienia się, gdy spotyka on tajemniczego Tylera Durdena, anarchistycznego geniusza, który wprowadza go w subkulturę tajnych walk bokserskich. Film ten jest nie tylko opowieścią o przemocy i anarchii, ale również głębokim komentarzem na temat społeczeństwa konsumpcyjnego i ducha czasów, w których żyjemy. Fight Club bada pytania o tożsamość, alienację i poszukiwanie sensu w życiu, jednakże robi to w sposób, który nie jest ani łatwy, ani przyjemny. Film konfrontuje widza z brutalnością, nihilizmem i destrukcją, co sprawia, że jest to szokujące doświadczenie, zwłaszcza że źródłem jego jest wyłącznie nasz umysł, a nie obiektywnie istniejąca rzeczywistość.
„Mulholland Drive” (2001), reż. David Lynch
Nie ulega wątpliwości, że filmy Christophera Nolana nie są tak surrealistyczne, jak Davida Lyncha, jednak mają jedną wspólną cechę – wielowarstwowość. Ich realność nie ulega wątpliwości, nawet jeśli reżyser udaje, że jakieś wydarzenia dzieją się namacalnie. Nolan kręci po prostu bardziej przystępnego Lyncha, aczkolwiek równie zmuszającego do poseansowych analiz. Lynch natomiast nie liczy się z realizmem. Łączy elementy nieraz na zasadzie sprzeczności, o czym widz doskonale wie, lecz przyjmuje tę konwencję, bo posiada zdolność wyobrażania sobie nierealistycznych światów na jakby jeszcze wyższym poziomie, gdyż przecież sam film jest światem fikcji. Tak więc miłośnicy szkatułkowej Incepcji z pewnością zainteresują się osobliwą narracją w Mulholland Drive i wręcz szokującym racjonalny namysł przedstawianiu faktów.
„Zakochany bez pamięci” (2004), reż. Michel Gondry
Zakochany bez pamięci jest przykładem filmu, w którym wątki SF zostały osadzone w kinie obyczajowym bez szkody dla obydwu gatunków. Michel Gondry eksperymentuje z formą filmową, łącząc różne warstwy czasu i rzeczywistości świata przedstawionego w sposób, który przypomina zagmatwane, ale fascynujące łamigłówki. Film nieustannie bawi się naszymi oczekiwaniami i pozwala nam zastanawiać się nad tym, co jest prawdą w kontekście miłości, a może w ogóle nad tym, co jest rzeczywistością? Główny bohater Joel próbuje zachować wspomnienia o Clementine, mimo że cały jej portret myślowy w jego umyśle zaczyna zanikać. Pojawia się więc zasadne pytanie o to, co tak naprawdę definiuje miłość – czy to wspomnienia, emocje, czy coś więcej? Bo jeśli nic więcej, to miłość jest tylko stanem chemicznym mózgu.
„eXistenZ” (1999), reż. David Cronenberg
Sen tak potraktowany przez Christophera Nolana jest pewnego rodzaju fetyszem. David Cronenberg jest mistrzem prowokowania u widza nieznanych pokładów fascynacji erotycznych właśnie takimi osobliwymi fetyszami, jak sen, a nawet konsola do gier komputerowych lub sposób relacji z nią głównych bohaterów, czyli Allegry Geller (Jennifer Jason Leigh) oraz Teda Pikula (Jude Law). Jest coś zmysłowego w scenach, w których Allegra trzyma na kolanach organiczną konsolę do gier, i w scenach, w których z wielką precyzją i jednoczesną gracją zakłada połączenie rdzeniowe Tedowi. To taka sfera seksualna odbierana wizualnie z całkowitej przyszłości, nieznana nam, osobnikom przywiązanym do fizycznych kontaktów.