Filmy MCU, którym pomogłaby KATEGORIA R
Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów
Mówiąc kolokwialnie, to odniesienie do XIX-wiecznej amerykańskiej Civil War jest śmiechem na sali. W historii kina znalazłoby się wiele tytułów przedstawiających temat wojny secesyjnej tak naturalistycznie i dramatycznie, jak się tylko w kinie da, niezależnie od dbałości o zmieszczenie się w konkretnej kategorii rating systemu. W MCU jest zgoła inaczej. Odniesienie do wojny jest, ale za tym nie idzie żaden dramatyzm na poziomie poważnego, dorosłego kina, chociaż w przypadku scenariusza były na to szanse. Żeby chociaż starcie drużyny Iron Mana i Kapitana Ameryki naprawdę kosztowało jakiś cenny charakter.
Ant-Man i Osa
Taką historię aż się prosi, żeby poprowadzić na sposób Deadpoola. Wzmocnić dialogi, okrasić mocniejszym wątkiem erotycznym relację Scotta Langa i Hope van Dyne i nietuzinkowo wykorzystać Avę, żeby stworzyła rozpasane i amoralne tło dla poczynań głównych bohaterów. Widziałbym też Hanka Pyma w roli genialnego naukowca, tyle że z jakąś mroczną, wyjątkowo kontrowersyjną tajemnicą. Nie wierzę, żeby takie zestawienie nie sprawdziło się wśród fanów MCU. Oczywiście wykreśliłoby niektórych widzów ze względu na wiek, ale przybyłoby wielu nowych, doświadczonych i uwielbiających typowo pulpowe kino superbohaterskie. A tak powstał kolejny odcinek o tym, jak superbohaterscy herosi o nienagannej moralności (czasami z odzysku) walczą z antagonistami, których opisać można jednym zdaniem – źli, bo nie mieli innego wyjścia z powodu ciężkiego życia. Nie tak się robi dobre kino.
Kapitan Marvel
Brief suggestive language – głosi ostrzeżenie dla rodziców przy tej produkcji. Może chodzi o seks, seksizm, wątki wolnościowe, przekleństwa, trudno wyczuć, nawet przy wnikliwym słuchaniu dialogów. Generalnie postać Kapitan Marvel powinna być wyrazistsza. Może wtedy skuteczniej zaprezentowałaby swoje feministyczne podejście do męskiego świata. A tak niejednokrotnie przypomina słabą mentalnie kobietę, która przypadkiem otrzymała supermoce i teraz nie za bardzo wie, gdzie je spożytkować. W przypadku wyczynów Thanosa niewątpliwie się zagubiła we wszechświecie. Kapitan Marvel jest filmem niezrównoważonym pod względem dosadnej treści i chcącej ją wyrazić wydelikaconej formy. Kategoria „R” być może wzmocniłaby pozycję antagonisty, spotęgowała wrażenie strachu odczuwanego przez jego ofiary oraz nadała samej Marvel jakiś mniej pretensjonalny rys psychologiczny.
Avengers: Czas Ultrona
Ultron – sztuczna inteligencja, która za wszelką cenę chce stać się człowiekiem. Już sama ta idea nastręcza mnóstwo trudności w mądrej jej prezentacji, bo jest wewnętrznie sprzeczna. Antropocentryzm w tej części przygód Avengersów jest przedstawiony tak naiwnie i wprost, że podczas seansu wielokrotnie odczuwa się zażenowanie. Podniesienie kategorii do „R” może zapewniłoby Ultronowi jakąś bardziej zdecydowaną osobowość. Ultron powinien otrzymać szansę wyzwolenia się od tych sentymentalnych rozterek, które tak rzewnie prezentuje na ekranie. Powinno być w nim o wiele więcej dwuznaczności, moralnego zdecydowania, nawet jeśli musiałoby łączyć się to z zamordowaniem któregoś z superbohaterów. No właśnie. Gdyby np. Czarna Wdowa została przynajmniej mocno okaleczona przez Ultrona, a na dodatek poniżona psychologicznie, z pewnością film zasłużyłby na „erkę”. Chodziłoby tu już nie tylko o przemoc, lecz również oszpecenie idealnego MCU, które za pomocą kategorii PG-13 utrzymuje przy sobie rzesze młodszych widzów, którym ze względu na wiek, trudno by było zaakceptować to, że superbohaterowie potrafią naprawdę umrzeć.
Poza MCU: Batman i Robin
Nieraz umieszczam w swoich zestawieniach tzw. bonus. Tym razem jest to film znienawidzony przez fanów na poziomie wręcz ontycznym, chociaż nie do końca pojmuję dlaczego. Zrozumienie tego fenomenu dawno już zostawiłem, podobnie jak racjonalizację miłości fanów żywionej do Żołnierzy kosmosu. Batman i Robin jednak przyszedł mi do głowy w ramach tego zestawienia ze względu na kategorię „R”. Nie rozumiem do końca utyskiwania na produkcję ze względu na jej cukierkowość, obsadę, przerysowanie i banalnie pojętą komiksowość, lecz to nie oznacza, że nie szukam rozwiązania tego problemu. A co wtedy, gdyby Batman i Robin mieli kategorię R, a nie PG-13 z deskryptorem – strong, stylized action? Gdyby do fabuły wprowadzić bezpretensjonalną przemoc rodem z The Boys, fekalne żarty i eksploatacyjny seks, w którym wzięliby udział George Clooney i Uma Thurman? Założę się, że ten eksperyment filmowy, który byłby również eksperymentem socjologicznym by się udał, a dzisiaj Batman i Robin byłby produkcją kultową. Zabrakło jednak odwagi Schumacherowi.
Władza przez kategorie
Najpierw był Kodeks Produkcyjny, potem klasyfikacja wiekowa MPA. Wszystko, żeby amerykański przemysł filmowy mógł się szczycić tym, że dba o wychowanie dzieci na widowni. A dbać o nie powinni tak naprawdę rodzice, a nie wyzuta z emocji instytucja. Wszelkie klasyfikacje wiekowe filmów w różnych państwach wprowadzone są wyłącznie ze względu na przemożną chęć organów rządzących do kontroli, a przez to zwiększania swojej władzy. Na przestrzeni dziejów świata stopień tej kontroli się zmniejsza lub zwiększa, jednak wciąż jego rolą jest wpływanie na proces wychowawczy, jeśli nie bezpośrednio na dziecko, to pośrednio na rodziców, którzy zasugerują się obostrzeniami i albo na coś pozwolą, albo nie, co jest najlepszym wyjściem. Im więcej kar jednak, tym więcej bólu i chęci wyzwolenia, co nieraz w przyszłości prowokuje do występowania postaw skrajnych, zarówno jeśli chodzi o wolność, jak i autorytarną niewolę. Sztuka filmowa to odprysk naszej kultury, lusterko, w którym możemy się przeglądać. Wszelkie odgórne kategorie określające, czy dane dzieło może być podziwiane i oglądane przez tego a tego człowieka, jest wypaczeniem sensu powstania tegoż produktu naszej kultury.