Filmy, które są JESZCZE LEPSZE, gdy ZNASZ już PLOT TWIST
Większość z nas uwielbia być w kinie zaskakiwana. To dlatego filmy ze zwrotami akcji, czyli popularnymi plot twistami, są tak bardzo przez widzów lubiane i doceniane. Plot twist jest więc swego rodzaju magiczną sztuczką. Sztuczką, która nierzadko ratuje filmy wątpliwej jakości, jak również podnosi świetne produkcje na jeszcze wyższy poziom. Wielu odbiorców uważa, że chociaż zwrot akcji (głównie ten końcowy) ma magiczną moc, to jest zaklęciem jednorazowym. Według nich raz zaskoczony widz nie sięgnie raz jeszcze po historię, której nieoczekiwane zakończenie już poznał. Nie mogę się z tym twierdzeniem w pełni zgodzić. Owszem, film, który całą swoją siłę opiera wyłącznie na plot twiście, nie będzie ponownie atrakcyjny, ponieważ wszystko to, co było w nim dobre, zaoferował odbiorcy za pierwszym razem. Cóż jednak z produkcjami, które poza zwrotem akcji są przeżyciem od samego początku do końca? W niniejszym zestawieniu przedstawię wam filmy z zaskakującymi plot twistami, które mogą wydawać się jeszcze lepsze podczas kolejnych seansów.
Podczas przygotowywania listy tytułów, które odpowiadają tematowi tego zestawienia, przyświecała mi myśl, aby była ona jak najbardziej gatunkowo zróżnicowana i dość… zaskakująca. Chciałem więc wyjść poza schemat i nie proponować wam kolejnej wyliczanki z produkcjami zarówno plot twistowego mistrza, jak i chałturnika, Shyamalana albo ponownie opisywać zalety Podziemnego kręgu (1999), Psychozy (1960), Wyspy tajemnic (2010), Uciekaj! (2017), Podejrzanych (1995) czy Innych (2001). To zbyt oczywiste, dlatego postaram się zachęcić was do rewatchu zupełnie niespodziewanych filmów! Mam nadzieję, że każdy z poniższych tytułów będzie dla was niczym zaskakujący zwrot akcji.
UWAGA! Tekst zawiera spoilery!
„Kraina lodu” (2013)
Zacznijmy od filmu dla całej rodziny, czyli hitu Disneya Kraina lodu, w którym jeden z plot twistów dosłownie mrozi serca odbiorców. Mam na myśli zwrot akcji dotyczący Hansa. Jest on w moim odczuciu absolutnie unikatowy, ponieważ autorom produkcji wystarczyło włożenie w usta wspomnianego bohatera jednego zdania, które całkowicie odmieniło jego postrzeganie przez widzów. Pozwólcie, że wam przypomnę, na czym ów zwrot akcji polegał. Hans i Anna zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia tuż przed koronacją Elsy na królową Arendelle. Posiadająca moc przywoływania zimy i zamieniania wszystkiego w lód Elsa, w przypływie złości, nie potrafiąc zrozumieć, jak jej siostra Anna mogła tak bezgranicznie zaufać oraz oddać swoje serce i rękę pierwszej napotkanej osobie, przemienia Arendell w zimowe królestwo, a sama ucieka w góry. Anna postanawia odnaleźć siostrę i przekonać ją do powrotu na tron. Podczas swojej nieobecności funkcję władcy ma sprawować Hans. Przy pomocy niejakiego Kristoffa, jego renifera i bałwana Olafa Anna odnajduje Elsę, ale ta nie ma zamiaru wracać do Arendelle i dodatkowo pod wpływem emocji niechcący wbija lodowy cierń w serce siostry. Annie pozostaje niewiele czasu na przeżycie. Jej serce rozgrzać może jedynie dowód wielkiej miłości, jakim miał być pocałunek ukochanego. Bohaterka wraca więc do Arendelle, aby książę Hans ją uratował. Ten zbliża swoją twarz do twarzy Anny i zamiast pocałować księżniczkę, mówi, że nikt jej tu nie kocha. Naprawdę! Tak właśnie jej powiedział! Hans jednym zdaniem z czarującego, dobrodusznego, troskliwego i odważnego księcia z bajki zmienia się w jednego z najbardziej cynicznych i wyrachowanych czarnych charakterów w kolekcji Disneya. Drogie dzieci – bo przecież głównie do was skierowana jest ta baśń – nie martwcie się, uczucie szoku wreszcie zniknie, ale wiedzcie, że takie jest właśnie życie. Ludzie, którzy wydają się waszymi najlepszymi przyjaciółmi, miłością waszego życia, mogą was skrzywdzić, zniszczyć jednym zdaniem. Oglądałem Krainę lodu już kilka razy, szukałem w niej elementów, które wcześniej zdradzałyby prawdziwe zamiary Hansa. Nic, zero, null. Żadnych zmrużonych oczu, żadnych knowań na boku. Za każdym seansem jednak ten sam szok. To samo zaskoczenie. Kraina lodu to przełomowa animacja Disneya. I nie chodzi tu wcale o to, jak pięknie wygląda. Dotychczasowe produkcje amerykańskiego giganta kazały mi twierdzić podczas oglądania Frozen, że skoro mamy dwóch przystojnych jegomościów i dwie piękne księżniczki, to na koniec otrzymam happy end. Na przykład wspólnie zorganizowane zaślubiny dwóch par. Tymczasem to, do czego przyzwyczaiłem się w poprzednich filmach Disneya, zostaje tu wreszcie dostrojone do rzeczywistości. Miłość to uczucie, którym powinno się darzyć najbliższą rodzinę. Miłość pomiędzy dwiema niespokrewnionymi osobami to natomiast najczęściej projekt długoterminowy. Projekt, w którym poznajemy zarówno drugą osobę, jak i siebie. Wielokrotne oglądanie Krainy lodu jest więc nie tylko za każdym razem fascynującym, ale również pełnym dopasowanych do rzeczywistości morałów przeżyciem.
„Harry Potter i więzień Azkabanu” (2004)
Tym razem propozycja dla lubujących się w plot twistach starszaków. Harry Potter i więzień Azkabanu to nie tylko najlepsza filmowa część całej magicznej serii zrealizowanej na podstawie słynnych książek J.K. Rowling, ale również jedna z najciekawszych kinematograficznych propozycji dla młodzieży w całej historii X muzy. Swoją wyjątkowość zawdzięcza przede wszystkim niezwykłej wyobraźni i odwadze Alfonso Cuaróna, który w Więźniu Azkabanu zaserwował odbiorcom kilka zaskakujących zwrotów akcji. Mój ulubiony plot twist z trzeciej części przygód młodego czarodzieja z blizną w kształcie błyskawicy na czole dotyczy urządzenia o nazwie Zmieniacz Czasu. Dla wielu widzów i czytelników HP wspomniany Zmieniacz Czasu to rzecz dość problematyczna. Osobliwy wehikuł czasu przysporzył zresztą bólu głowy samej Rowling, która dopiero po stworzeniu Więźnia Azkabanu zdała sobie sprawę, że pozostawienie w serii tak potężnego przedmiotu mogłoby źle wpłynąć na dalszy ciąg jej historii (patrz: książka i sztuka Harry Potter i przeklęte dziecko). Autorka postanowiła więc, że wszystkie Zmieniacze Czasu zostaną zniszczone podczas bitwy w Sali Czasu Departamentu Tajemnic. Chociaż wielu odbiorców filmowej trzeciej części przygód Harry’ego Pottera docenia ją za całokształt, to nie potrafi nie punktować w niej logicznych dziur związanych z podróżą w czasie, paradoksów. Według nich na przykład paradoks powstaje wtedy, kiedy Harry z przyszłości ratuje samego siebie przed śmiertelnym pocałunkiem Dementora, co byłoby niemożliwe, ponieważ jego dusza została stracona w przeszłości. Kilkukrotne obejrzenie adaptacji Cuaróna pozwoliło mi zrozumieć, że skoki na linii czasu w uniwersum HP mają swoje zasady, jak również, że historia przedstawiona przez meksykańskiego reżysera także pod tym względem nie posiada słabych punktów. Podróże w czasie w Więźniu Azkabanu nie zmieniają bowiem przeszłości. Ta została już ustalona. Zmieniacz Czasu tworzy drugiego Harry’ego i drugą Hermionę z przyszłości, jednak zdarzenia wciąż toczą się tak, jak miały się potoczyć. Należy zrozumieć, że w danym miejscu i czasie było dwóch Harrych i dwie Hermiony, a ich wersje z przyszłości ratują od śmierci wersje z przeszłości, czyli kształtują teraźniejszość. W Więźniu Azkabanu nie ma więc paradoksów, ponieważ nikt nie wskrzesił tu nikogo za sprawą podróży w czasie i nie zmienił biegu wydarzeń. Powiecie, że to nieprawda, bo przecież w przeszłości kat ściął Hardodzioba. Czyżby? Widzieliście ten moment? Jeśli tak, to proponuję wam obejrzeć Więźnia Azkabanu raz jeszcze.
„Przeznaczenie” (2014)
Skoro już jesteśmy w temacie filmowych podróży w czasie, to przyjrzyjmy się tym z nich, w których paradoksy mają miejsce. I nie musi to bynajmniej oznaczać błędu. Będzie to bowiem tzw. paradoks predestynacji, albo inaczej pętla przyczynowa. Takim właśnie motywem posłużyli się bracia Spierig w często niesprawiedliwie zapominanym filmie science fiction Przeznaczenie. Końcowy plot twist Przeznaczenia może powodować opad szczęki albo dezorientację. Tymczasem sprawa jest dość prosta: John to Jane, a Jane to John, Syczący Bombiarz to też Jane i John, barman to również Jane i John, nawet Niezamężna Matka są Johnem i Jane. John i Jane są swoimi dziećmi, rodzicami, dziadkami, babciami. Są też dziećmi, rodzicami, dziadkami i babciami Syczącego Bombiarza, barmana i Niezamężnej Matki. Wbrew pozorom zwroty akcji nie służą tu jednak wyłącznie szokowi. Są normalnym następstwem nienormalnych zdarzeń. Po ułożeniu sobie w głowie fabuły albo rozrysowaniu na kartce pętli przyczynowych warto zagłębić się w historię Johna i Jane jeszcze kilka razy. Zauważymy bowiem wówczas, że Przeznaczenie to opowieść o tym, w jaki sposób kształtuje nas przeszłość i czy możemy się od niej uwolnić. To film o poszukiwaniu własnej tożsamości, o traumie, o tym, że przemoc rodzi przemoc, a także o iluzji wyboru i wolnej woli.
„Nowy początek” (2016)
Denis Villeneuve to wyjątkowy reżyser. Unikatowość jego twórczości polega na tym, że chociaż realizuje inteligentne filmy na własnych zasadach, to doskonale wie, jak przekonać do nich nie tylko wytrawnych widzów. Jego dzieła wzbudzają bowiem silne emocje. Nowy początek jest tego idealnym przykładem. Chociaż uwielbiam każde dzieło Kanadyjczyka, to chyba żadne nie wstrząsnęło mną tak, jak Nowy początek (tak, oglądałem Pogorzelisko). I możecie nazwać mnie popieprzonym masochistą, ale uwielbiam wracać do tego filmu. Zwrot akcji w Nowym początku pozwala zrozumieć widzom, że sceny, w których Louise (fenomenalna Amy Adams) spędza czas ze swoją córką, nie miały wcale charakteru retrospekcji. Narodziny i śmierć Hannah dopiero nadejdą, a Louis o tym wie. Wie, że już wkrótce straci dwie najważniejsze dla siebie osoby. Wie jednak również, że w ciągu kilkunastu najbliższych lat spędzi najszczęśliwsze chwile swojego życia. Ktoś powie, że bohaterka filmu Villeneuve’a nie mogła tym tragicznym nie tylko dla siebie wydarzeniom zapobiec, bo według deterministycznej koncepcji filozoficznej istnieje tylko jedna ustalona ścieżka, a wolna wola nie istnieje. Racja! Czy jednak umniejsza to tragicznemu wydźwiękowi Nowego początku? No nie. W trakcie trzeciego seansu omawianego filmu twórcy Diuny zmieniłem swoje postrzeganie na jego temat. Niezwykle trudno było mi bowiem do tego momentu zupełnie odrzucić chronologię wydarzeń. Wciąż chciałem Nowy początek układać, stronicować. Wreszcie jednak zrozumiałem, że nie ma to większego sensu. Że w ten sposób zawsze będę patrzył na Louise jak na postać tragiczną. Odrzucenie chronologii wydarzeń i skupienie się na celu, jak nauczały Heptapody, pozwoliło przecież głównej bohaterce zaakceptować los. Louise zrozumiała, że jej celem było ofiarowywanie i otrzymywanie miłości, nawet jeśli wiązało się to z chwilami potwornego bólu.
„Donnie Darko” (2001)
Oto kolejna produkcja, w której czas odgrywa znaczącą rolę. Przypomnę, że w zakończeniu Donniego Darko Richarda Kelly’ego dowiadujemy się, że główny bohater umiera w wyniku nieszczęśliwego wypadku – jego pokój zostaje zmiażdżony przez silnik samolotu. Tak! Kultowy Donnie Darko to dziwny i surrealistyczny film, ale nie oznacza to wcale, że jest pozbawiony sensu. Wielokrotny seans debiutu Kelly’ego pozwala na wiele interpretacji, przez co z fascynującego i efektownego bełkotu, jakim może się jawić po pierwszym obejrzeniu, przemienia się w wielowymiarową oraz odjechaną opowieść o poświęceniu. Niezależnie od tego, czy większość tego, co zobaczyliśmy w ciągu czasu trwania Donniego Darko, było zaledwie snem głównego bohatera, czy rojeniem jego schizofrenicznego umysłu, czy też może, jak chciała tego Roberta Sparrow, Donnie był Żywym Odbiornikiem, którego zadaniem było odesłanie Artefaktu (silnik samolotu) do pierwotnego wymiaru, dzięki czemu, oddając swoje życie we Wszechświecie Pierwotnym, powoduje zapadnięcie Wszechświata Stycznego i tym samym ratuje świat przed zagładą, otrzymujemy film-zjawisko. Zjawisko, które w zależności od tego, jak się do niego zabierzesz, może cię rozbawić, zasmucić, przestraszyć lub rozczulić. Wszystko przez ten cholerny determinizm: każdy, kto się urodził, umrze kiedyś w samotności.
„Widzę, widzę” (2014)
Dotarliśmy do nieco bardziej mrocznych klimatów, a zatem przed wami studyjny horror rodem z Austrii. Widzę, widzę Severina Fiali i Veroniki Franz myli tropy albo podaje wskazówki dotyczące plot twistu już na poziomie samego tytułu. Wszak wskazuje on dwa takie same słowa (polski tytuł jest dosłownym tłumaczeniem oryginalnego), co bezpośrednio odnosi się do głównych bohaterów filmu, czyli bliźniaków Lukasa oraz Eliasa, a także do gry słownej, która ma ogromne znaczenie pod koniec obrazu. Wspomniani Lukas i Elias żyją pod jednym dachem z matką, która niedawno przeszła operację plastyczną twarzy i chodzi w zabandażowanej głowie. Chłopcom trudno rozpoznać w niej swoją rodzicielkę. Kobieta nie pozwala wedrzeć się do domu słonecznym promieniom, nie potrafi znieść nawet odrobiny hałasu, jest zimna i zdystansowana wobec nich. Bliźniacy zaczynają więc podejrzewać, że pod ciasno owiniętymi bandażami kryje się ktoś, kto na pewno nie jest ich matką. Pewnego dnia przywiązują kobietę do łóżka i poddają torturom, aby ta wyjawiła prawdę o sobie. Okazuje się, że jest matką, ale zmagając się z problemami psychicznymi, nie potrafi już porozumieć się z Lukasem. Czyżbym zapomniał o Eliasie? Nie! Podczas sceny tortur dowiadujemy się bowiem, że Elias przez cały czas trwania filmu istniał wyłącznie w umyśle Lukasa. Albo inaczej. Tak twierdzi matka albo osoba, która się za nią podaje. Jak zginął Elias? Gdzie jest ojciec tej rodziny? Dlaczego matka zachowuje się tak wrogo wobec jedynego syna? Dlaczego zapomniała tak wielu ważnych o sobie i dzieciach rzeczy? Na te pytania nie znajdziemy w Widzę, widzę odpowiedzi. Znajdziemy natomiast ironiczny, rozpadający się obraz uśmiechniętej matki i jej synów. Produkcja Fiali i Franz to niezwykle niepokojące kino. Chociaż zbrodni dokonuje tu dziecko, to i tak większość odbiorców skieruje winę za przerażające zakończenie w stronę matki. Mimo że nie wiemy, co dokładnie stało się przed jej powrotem z bandażami na twarzy, oczekujemy od niej pomocy dla Lukasa i Eliasa (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że już go nie ma). Chłopcy są nieufni wobec matki, nie dlatego, że już jej nie rozpoznają. Chodzi o to, że zmieniła się jej postawa wobec nich. Czy rzeczywiście była ich matką? Muszę chyba obejrzeć ten film jeszcze raz, aby to potwierdzić.
„Sierota” (2009)
Zapewne większość z nas ma wśród znajomych kogoś, kto lubi chwalić się, że dla niej lub dla niego nie istnieje plot twist, którego by nie przewidziała/przewidział. Macie dość zapewnień w stylu: „przecież to było jasne, że on był duchem” albo „od początku wiedziałam/wiedziałem, że to on był mordercą”? Na koniec zestawienia przygotowałem tytuł, który pragnę zadedykować właśnie wszystkim plot twistowym cwaniakom. Serio! Jeżeli ktokolwiek z was w czasie seansu Sieroty domyślił się, że 9-letnia Esther była tak naprawdę 33-letnią Leeną z niedoczynnością przysadki mózgowej, to na mojej dłoni wyrośnie kaktus. Sierota poza szokującym zwrotem akcji zasługuje na aplauz głównie ze względu na niesamowitą grę aktorską Isabelle Fuhrman. To, co wyczynia tu niespełna 12-letnia wówczas dziewczynka, przechodzi ludzkie pojęcie. Fuhrman nie tylko zrównuje się pod względem gry aktorskiej z jak zwykle zjawiskową Verą Farmigą, ale momentami znacząco ją prześciga. Thriller Colleta-Serry, wyprodukowany między innymi przez Leonarda DiCaprio zwraca również uwagę mroczną atmosferą, świetnym montażem i efektami dźwiękowymi. Chociaż chyba nic w czasie trwania Sieroty zdaje się nie wskazywać jednoznacznie na ostateczny szokujący twist, to nie sposób nie uznać go za satysfakcjonujący i właściwie logiczny względem wcześniejszych wydarzeń. Zwrot akcji w filmie Colleta-Serry staje się naturalnym wypełnieniem finałowej zagadki. Wiemy, że to Esther stoi za wszystkimi złymi rzeczami dziejącymi się u Colemanów. Do tego momentu nie wiedzieliśmy jednak dlaczego i jak to w ogóle możliwe. Wszystko to powoduje, że do Sieroty warto zasiąść raz jeszcze. Najlepiej w towarzystwie kogoś, kto pozjadał wszystkie rozumy.