Filmy, które OCENILIŚMY NISKO, ale myślimy o nich POZYTYWNIE
Rozum mówi jedno, a serce drugie. Tym razem w naszym cyklu Szybka piątka piszemy o filmach, którym nie wystawiliśmy wysokiej noty, ale mimo to – gdy o nich myślimy – nie dominują negatywne odczucia.
Mary Kosiarz
1. Wszystko za życie – być może nie jestem fanką pójścia na łatwiznę z niektórymi rozwiązaniami fabularnymi, być może nie jestem fanką wrzuconego od niechcenia wątku z Kristen Stewart i może nie zawsze podobała mi się gra Emile’a Hirscha, jednak mimo tych wszystkich wad Wszystko za życie dziwnym trafem stało się dla mnie jedną z najbardziej inspirujących filmowych historii. Samotna przygoda Chrisa McCandlessa na Alasce za każdym razem mnie porusza i odblokowuje specjalną furtkę w moim sercu, a jego filozoficzne przemyślenia o drodze, w jaką zmierza współczesny świat, wiele zmieniły w moim sposobie jego percepcji. O muzyce Eddiego Veddera mogłabym z rumieńcem na twarzy napisać osobny esej, a żeby spędzić z Chrisem kolejne dwie godziny, zawsze z ochotą wyjmę z życiorysu kilka obowiązków.
2. Iluzja – wyjątkowo przepadam za filmami o Czterech Jeźdźcach i ich bardziej lub mniej magicznych sztuczkach. I jest mi z tym bardzo dobrze. Na przełomie lat słyszałam już wiele zarzutów padających pod adresem Iluzji, z którymi z bólem serca w większości musiałam się zgodzić – dziur fabularnych nie brakuje, akcja popada w jakieś zupełnie odjechane rejony mniej więcej od połowy seansu, a wątek z ojcem głównego bohatera pojawia się niemal znikąd, bez choćby maleńkiej wcześniejszej wskazówki w grze Marka Ruffalo. A jednak za każdym razem pozwalam dawać się oczarować tej czwórce charyzmatycznych złodziejaszków i przymykać oko na te kilka błędów, bez których Iluzja byłaby naprawdę dobrym heist movie.
3. Hiacynt – uwielbiam klimat tego filmu, uwielbiam grę wschodzącej gwiazdy polskiego kina Huberta Miłkowskiego i równie świetnego Tomasza Ziętka, szanuję też poruszenie tematu prześladowania osób homoseksualnych w czasach PRL-u, którego nikt jak dotąd nie odważył się na polskim ekranie poruszyć. Nieco zawiódł mnie jednak scenariusz, koniec końców sprowadzający się do taniego trójkąta miłosnego i nieco spłaszczonej chemii między filmowym Arkiem i Robertem. Mimo wszystko to kino odważne, przewrotowe, wiernie odwzorowujące historię i niosące głębokie przesłanie, szczególnie w obecnych niezbyt sprzyjających różnorodności czasach.
4. Cząstki kobiety – zbiegiem okoliczności moja ulubiona rola Vanessy Kirby to Martha w Cząstkach kobiety, które mogły być, lecz nie są filmem wybitnym. Choć dramatyczna scena porodu i śmierci dziecka zawsze wzbudza we mnie ciarki, tak samo jak cała reszta aktorskich popisów w dramacie Kornéla Mundruczó, za każdym razem kończąc ten seans, odczuwam niedosyt. Zbyt mało wyraziste zakończenie, zbyt mało wyczuwalna chemia między Kirby a LaBeoufem, brak tąpnięcia, dzięki któremu Cząstki kobiety zostawiłyby w moim sercu jeszcze bardziej pamiętny ślad.
5. Teściowie – kontynuacja kinowego hitu sprzed 2 lat już we wrześniu i mimo relatywnie niskiej oceny, jaką wystawiłam pierwszej części, z przyjemnością wybiorę się na seans kolejnych perypetii tytułowych teściów. Zbyt teatralne aktorstwo momentami nieco mnie przytłaczało, a i nie wszystko wydawało mi się w tej całej weselnej dramie realne, ale koniec końców nad filmowym kunsztem i przesłaniem zwyciężyła dobra rozrywka i nie tak banalny pomysł na scenariusz.
Podobne:
Michał Kaczoń
1. Jupiter: Intronizacja – idealny przykład filmu z niską oceną, który przysporzył mi jednak masy ogromnej radochy. Właśnie dla takich filmów przewidziano serduszko przy ocenie, nawet jeśli wynosi ona 2/10. Bo cóż to było za przeżycie filmowe!! Opowieść o dziewczynie z Ziemi, która ze sprzątaczki staje się królową tajemniczej planety, bo ma taki sam genom, co kobieta, która rządziła tą krainą przed laty. Channing Tatum grający skrzyżowanie człowieka z psem i Mila Kunis, drapiąca go po uchu i mówiąca mu, że „zawsze lubiła psy”, czy wreszcie przerysowany, przegięty, acz wciąż zblazowany Eddie Redmayne w roli, która przyniosła mu Złotą Malinę. A! No i mój przeulubiony, bzdurny do granic możliwości cytat: „Pszczoły nie zadają pytań”, stanowiący odpowiedź na (sensowne) pytania o dziwne elementy fabuły. Widziałem ten film raz (!) i to w 4DX, a do dziś pamiętam naprawdę wiele. Wspaniałe gówno! Nie zapomnę go nigdy.
2. The Room – pewnie lekki cheating, bo The Room to przecież film kultowy, celowo okrzyknięty „najgorszym filmem świata”, który jednak przysparza masy pozytywnych wrażeń, głównie ze względu na swoją przeuroczą nieudolność. Bo „The Room” to nawet nie sam film, co grupowe przeżycie, doznanie, moment graniczny bycia kinomanem, jak wejście do jakiegoś elitarnego klubu.
Do dziś pamiętam swój pierwszy seans tego filmu, w domu studenckim w Kopenhadze, gdy podczas interaktywnego seansu rzucaliśmy plastikowymi łyżkami za każdym razem, gdyż ramka ze zdjęciem tego przedmiotu pojawiła się na ekranie. Wspaniałe, grupowe doznanie. (Jakże pięknie, że piszę te słowa dziesięć lat potem, siedząc w samolocie, by ponownie pojechać do tego pięknego miasta. Sorry za tę prywatę, ale lubię takie smaczki i „mrugnięcia okiem od wszechświata”, jak usłyszałem w jednym z oglądanych niedawno filmów: Nawiedzony dwór Disneya). No, ale wracając do tematu – nie będzie przesadą, jeśli zadeklaruję, że The Room to niezwyczajna produkcja. Ten film to życie! Anyway, how’s your sex life?!
3. Titane – mam spory problem ze zwycięzcą Złotej Palmy w Cannes, bo strukturalnie ten film nie do końca mi siada – po piorunującym początku później nie wywołuje już tak silnych emocji i to Mięso uważam za bardziej spełniony film. Niemniej mam wobec niego sporo ciepłych uczuć, bo przysporzył mi wielu fajnych, stymulujących dyskusji i w zasadzie został w głowie na dłużej.
4. Piękna katastrofa – najnowszy film na tej liście – popłuczyny po przesadzonej serii After, ale tym, co tu działa, jest spora samoświadomość twórców oraz kilka scen, które są tak głupie, że aż piekielnie zabawne. Pierwszy raz od dawna popłakałem się ze śmiechu. Dzieło bzdurne i przesadzone, ale w odpowiednim towarzystwie, jest ideolo.
5. Kronika – film określany czasami jako „Blair Witch z supermocami” z powodu fajnej formuły found footage wykorzystanej do opowiedzenia tej historii nie zaskarbił mojego serca po pierwszym seansie. Jednak od tego czasu dostrzegam, jak wiele innych filmów próbuje nawiązywać do zaprezentowanego tu stylu, co sprawia, że w mojej głowie stał się jakąś ciekawą cezurą, do której porównuje się inne dzieła. I widzę wtedy, że nawet pewne uchybienia tego filmu w jakiś sposób mogły być jego siłą. Kurde – chyba muszę zrobić sobie jakiś rewatch!
PS Z początku nie wiedziałem, jak dobić do pięciu tytułów, ale finalnie złapałem ich nawet więcej. Więc tylko podzielę się, że innymi dziełami, które oceniłem nisko, a wspominam ciepło, są: „Step Up 2”, „Josie i kociaki” czy „Moonfall”.
Filip Pęziński
1. Adwokat – zaczynam od tytułu, który przyszedł mi do głowy pierwszy w kontekście tego zestawienia, czyli kolaboracji Ridleya Scotta i nieżyjącego już Cormaca McCarthy’ego. Widziałem ten film w dniu premiery (czyli już 10 lat temu!) i wtedy uznałem za pretensjonalny bełkot bez fabuły. Przez tę bitą dekadę jednak nigdy nie pozbyłem się go z głowy i wciąż w mózgu pulsują mi jego sceny i dialogi. Warte odświeżenia, bo Adwokat to w mojej głowie film bardzo dobry, nawet jeśli mi się nie podobał.
2. Superman – przyznaję, że nigdy nie byłem fanem filmów z Christopherem Reeve’em jako Supermanem, ale też nie potrafię nie docenić jego ogromnego wkładu w całą amerykańską popkulturę, a w filmy superbohaterskie już po prostu kluczową, niemal biblijną. Stąd szanuję film Richarda Donnera i regularnie do niego wracam. Nawet jeśli zestrzał się w mojej ocenie dość niewdzięcznie.
3. Batman i Robin – jeszcze jedna superbohaterszczyzna i film bez wątpienia kulawy, dziwny, źle rozplanowany, kiczowaty. A przy tym dający mi radości więcej niż niejeden współczesny blockbuster. Bez wątpienia znajduje się na liście moich ulubionych filmów.
4. Zabójcze ciało – po scenarzystce Juno spodziewałem się więcej i seans skończyłem skrajnie rozczarowany. Było to jednak 14 lat temu i dzisiaj myślę, że wtedy nie zrozumiałem Zabójczego ciała, a estetyka horroru była mi tak obca, że nie potrafiłem docenić filmu z Megan Fox w roli głównej. Dzisiaj myślę o nim jako godnym przedstawicielu nowej fali horroru i tzw. nurtu good for her.
5. Speed Racer – kiczowata i pokraczna adaptacja cenionego anime to jedyny film sióstr Wachowskich, który oceniłem negatywnie. Widzę w nim jednak wszystko, za co uwielbiam ich filmografię, i myślę tylko w pozytywnych aspektach.
Łukasz Budnik
1. Mamma Mia! – fabuła, która istnieje tylko po to, żeby aktorzy zaśpiewali piosenki zespołu Abba. Film naiwny i wypełniony kliszami. Choć doskonale zdaję sobie z tego sprawę, to bawię się na nim wybornie i lubię do niego wracać. Swoje robi na pewno sympatia do Abby, ale pomimo wad trudno nie czerpać mi radości z oglądania, jak Pierce Brosnan wypruwa sobie żyły, śpiewając S.O.S.
2. Seria Piła – pozwolę sobie umieścić tutaj całą serię, bo większość części cyklu Piła oceniłem skrajnie nisko, a mimo to traktuję go jako guilty pleasure. Jest coś ujmującego w tej intrydze rodem z telenoweli, gdzie Jigsaw nawet po swojej śmierci realizuje plany ustalone lata wcześniej, bezbłędnie przewidując każdy najmniejszy ruch swoich ofiar. Seanse wspominam naprawdę ciepło (o ile wypada tak powiedzieć o cyklu, w którym postaci muszą odrąbywać sobie kończyny), udana okazała się także dziesiąta część, czyli prequel osadzony między „jedynką” a „dwójką” (a jak inaczej?).
3. Kto tam? – oryginalnie Knock Knock, czyli ten film, w którym Ana de Armas i Lorenza Izzo robią piekło Keanu Reevesowi. Do dziś mam dylemat, czy miał to być film na poważnie, czy jednak zgrywa. Choć nie oceniłem go wysoko, to seans wspominam znakomicie, a monolog Reevesa z frazą „Starfish! Husbands!” i uwagami o darmowej pizzy to KINO.
4. Godzilla – film Garetha Edwardsa jako całość znużył mnie i okazał się poniekąd rozczarowaniem, ale łapię się na tym, że gdy go wspominam, to wyłącznie w pozytywnych kategoriach. To dlatego, że zazwyczaj myślę głównie o tych kilku doskonale zaaranżowanych scenach z tytułowym monstrum (Honolulu!), które naprawdę robią wrażenie.
5. Incredible Hulk – nie wystawiłem tej odsłonie MCU wysokiej oceny, a mimo to zawsze ciepło o niej myślę. Nie lubię tutejszego designu Hulka i tego, jak został stworzony w CGI, ale doceniam Nortona jako Bannera i – z perspektywy czasu – prostotę tego filmu.