search
REKLAMA
Ranking / Zestawienie

ZWROT AKCJI CZY RACZEJ ZWROT BILETU? Najgorsze filmowe “plot twisty”

Szymon Skowroński

26 sierpnia 2018

REKLAMA

Lubicie ten moment, kiedy wszystko wskazuje na to, że mordercą jest ogrodnik, a potem jedna drobnostka – dowód rzeczowy, dziwne zachowanie, kwestia dialogowa – sprawia, że fabuła wywraca się do góry nogami i winnym okazuje się wprowadzony w pierwszym akcie kierowca taryfy, który w dodatku jest po prostu schizofrenicznym alter ego rzeczonego ogrodnika? Takim chwilom podczas seansów filmowych towarzyszą często pozaekranowe kwestie (zza czwartej ściany) w stylu: „O kurde, nie powiedziałbym!” albo „A nie mówiłam?!”. “Plot twisty”, czyli po naszemu zwroty akcji, należą do ulubionych narzędzi narracyjnych autorów kryminałów, thrillerów i horrorów. Szczególnie popularne były w połowie lat dziewięćdziesiątych – wtedy, dzięki świeżości i brakowi powszechnego dostępu do Internetu, faktycznie zaskakiwały. Dziś coraz trudniej wyprowadzić widownię na manowce. Przyzwyczajeni do schematów, czujni na ukryte przekazy, wprawieni w rozpracowywaniu scenariuszy na części pierwsze, wpatrzeni w ekrany o wysokiej rozdzielczości, nieskrywające żadnych tajemnic, oczekujemy coraz więcej. A oto lista filmów, w których zwroty akcji nie udały się w najmniejszym stopniu…

Uwaga! Spoilery! Czytacie na własną odpowiedzialność!

Iluzja (2013), reż. Louis Leterrier

Przykład filmu, który udaje sprytniejszy, niż jest w rzeczywistości. Jestem przekonany, że scenarzyści mieli serce po właściwej stronie i chcieli zapewnić widzowi rollercoaster wrażeń i ciąg P O T Ę Ż N Y C H zwrotów akcji. W końcu to film o magii i iluzji. To, co na papierze, w formie scenariusza, mogło wydawać się znakomite, w filmie po prostu nie działa. Zbyt mało czasu poświęcono postaciom, ich motywacjom i charakterom, a zbyt dużo uwagi i talentu zostało zaprzepaszczonych na wymyślenie intrygi tak misternej i skomplikowanej, że aż – paradoksalnie – banalnej i niedorzecznej. Twistów jest tu co najmniej kilka, stopień ich wymyślności rośnie wraz z malejącym prawdopodobieństwem. Ostatecznie film wyprowadza widza na manowce tak głębokie, że przestaje się tak naprawdę liczyć, co się dalej stanie. Równie dobrze w scenariuszu mogliby pojawić się kosmici – autorzy nadal mogliby pochwalić się nieoczekiwanym zwrotem akcji. Kiedy więc wszystko powoli zmierza do finału i okazuje się, że postać Marka Ruffalo stoi za tym całym zamieszaniem, zamiast udawać zaskoczonych, możemy co najwyżej ziewnąć.

Vanilla Sky (2001), reż. Cameron Crowe

Być może obejrzałem ten film zbyt późno, a być może Cameron Crowe przeszarżował w konstrukcji misternej intrygi, która okazuje się prowadzić do prostego, ogranego chwytu: to wszystko było snem. Zaledwie dwa lata wcześniej Tom Cruise zagrał w nieco podobnym filmie: Oczach szeroko zamkniętych. U Stanleya Kubricka dryfowaliśmy na pograniczu jawy i snu, do końca nie przekonując się, co było czym. Vanilla Sky kończy się trochę jak Czarnoksiężnik z Oz… tylko w Czarnoksiężniku… to działało. Najgorsze, co może przytrafić się filmowi, który na deser zostawia teoretycznie wielki zwrot akcji, to fakt, że zza drzwi kuchni zapach tego deseru ulatnia się już dużo, dużo wcześniej. Można pomyśleć: a może jednak dam się zaskoczyć? A rozczarowanie jest tym większe, gdy zaskoczenie nie przychodzi.

Contratiempo (2016), reż. Oriol Paulo

Intryga jest tu całkiem niezła. Scenariusz trzyma się kupy, wszystko z siebie całkiem logicznie wynika. Charakterów postaci nie uświadczymy, a całość wygląda jak dwugodzinny spot reklamowy salonów meblowych i linii ubrań, ale w tym momencie nie ma to znaczenia. Otóż hiszpański thriller zaskakuje widza w stylu komiksów o Kaczorze Donaldzie – i mam wrażenie, że Kaczor mógłby się przez to porównanie poczuć obrażony. Scenarzysta i reżyser Oriol Paulo chce, abyśmy przecierali oczy z niedowierzania, że jedna z bohaterek przez cały film nosiła… maskę! I nie była tym, za kogo się podawała. Pani Doubtfire spotyka Scooby Doo w thrillerze, który chce być traktowany poważnie. Nie ze mną te numery.

REKLAMA