FATALNIE PRZYJĘTE filmy, którym warto dać DRUGĄ SZANSĘ
Powodów, dla których publiczność i/albo krytycy źle przyjęli niżej wymienione filmy, jest dużo. Dobór aktorów, czasy powstania, lepsze lub po prostu inne poprzednie wersje itp. Szczególnie ważną jednak rolę wśród tych wszystkich powodów odgrywa irracjonalny resentyment, sprowokowany np. personalnym stosunkiem do reżysera, poprzednimi wcieleniami aktorskimi głównego bohatera, kultowym statusem adaptowanej literatury, poruszanymi w danej produkcji kontrowersyjnymi problemami społecznymi itp. Żadna z tychże przyczyn nie dotyczy dzieła filmowego jako takiego, lecz subiektywnego stosunku do owych narracji. Złudzeniu temu ulegają zarówno widzowie, jak i krytycy, często podporządkowujący się mentalnie reakcji większości. Zobaczmy więc, co jest „nie tak” z poniższymi tytułami.
Zardoz (1974), reż. John Boorman
Podobne wpisy
„Strzelba to dobro. Penis to zło” – to jeden z bardziej sugestywnych cytatów z niejakiego Zardoza, narratora, złoczyńcy, demiurga, szarej eminencji, która z jednej strony miała za zadanie dać nam, widzom, mnóstwo rozrywki, a z drugiej skłonić do poważnego namysłu nad problemami, które spotkają ludzkość w przyszłości. Dlaczego stało się więc inaczej? Zardoz Johna Boormana dla dzisiejszego widza jest obciachowy, banalny, nie wywołuje żadnych refleksji i nawet nie jest przytaczany jako przykład filmowej egzotyki. Został po prostu zapomniany w ramach gatunku fantasy i science fiction. Co najwyżej ktoś sobie o nim przypomni w ramach wymieniania najbardziej dziwnych, żeby nie powiedzieć najgorszych ról Seana Connery’ego. W nim upatrywać należy porażki całego filmu. Zbyt zakochaliśmy się w Connerym jako Jamesie Bondzie, że przestaliśmy dopuszczać do świadomości, że mógł grać inne role, zwłaszcza bez garniturów, tylko półnagi w czerwonych majtkach, macając piersi i próbując zgwałcić pogrążone w letargu kobiety lub gwałcąc te zdobyte w walce z wrogiem. Warto jeszcze wspomnieć o scenie z erekcją na widok Charlotte Rampling. Taki Sean Connery zbyt rzadko pojawiał się na ekranie, żeby konserwatywni widzowie odlepili swój subiektywny osąd od dystyngowanie wykorzystującego kobiety Jamesa Bonda. W rzeczy samej Zardoz onirycznie pokazuje naszą ludzką dwulicowość i sposoby kontroli popędów stosowane od setek lat przez klasy, które dostąpiły szansy sprawowania władzy, oraz to, jak one same ulegają nieświadomie socjotechnicznym metodom przez siebie stosowanym, co prowadzi do klasowych przemian społecznych dostrzegalnych dopiero na przestrzeni stuleci. Warto dać drugą szansę Zardozowi, tym razem analizując go przez pryzmat socjologiczny. Stwierdzenie, że jest to produkcja kręcona pod wpływem popularnego w latach 70. LSD, jest dużym spłyceniem sensu filmu.
Zodiak (2007), reż. David Fincher
Określenie „źle przyjęte” jest w tym jedynym wypadku nieprawidłowe. Zodiak nie był i nie jest źle przyjętym filmem, lecz bardzo niedocenionym. Mało tego, wśród widzów z biegiem lat wydaje się również tytułem coraz bardziej zapomnianym. Patrząc na liczbę nagród, które zdobył, kuriozalne jest, że szacowna Akademia Filmowa w ogóle nie zauważyła tej produkcji. Gra aktorska, scenariusz, reżyseria, zdjęcia. Nic, zupełnie nic. David Fincher w 2007 roku jakże sugestywnie odtworzył klimat filmu sensacyjnego z lat 70. Teraz już rozumiem, że ta chęć filmowych powrotów do minionych czasów mogła zaważyć na decyzji realizacji Manka. Wydaje się osobliwe, że nikt tego nie docenił. Nie można o tym filmie zapomnieć, dlatego wykorzystałem okazję, żeby o nim napisać w tym zestawieniu.
Bad Boy (2020), reż. Patryk Vega
Zgadza się. Często wracam do tego tytułu, bo jest on niesprawiedliwie traktowany. Patryk Vega jest reżyserem, który odniósł sukces. Jakkolwiek będą na to stwierdzenie utyskiwali liberałowie, lewicowcy, ateiści i innej maści przeciwnicy konserwatyzmu. Nic na to nie poradzą i ich lament nad Vegą jest wyrazem li tylko ich bezsilności, bo oto cytujący Biblię Patryk Vega uzyskał to, o czym wielu może jedynie marzyć – rzeszę fanów i sławę. Oczywiście tzw. jakość intelektualna owych miłośników to inna sprawa, lecz to akurat nie ma znaczenia. Rzesza ludzi to zawsze ogromna siła medialnego przekazu do wykorzystania, czym Vega zręcznie się posługuje. Co do Bad Boya zaś – o tym, za co tę produkcję należy docenić, pisałem już w swojej recenzji zaraz po premierze. W przypadku reżysera natomiast chciałbym, żeby był traktowany obiektywnie. Hejt na Bad Boya w głównej mierze wynika z niemożności zaakceptowania osoby reżysera i jego konserwatywnych wyczynów. To, że Vegę należy za coś zganić, to jedna rzecz, ale to wcale nie oznacza, że nie można go za coś innego pochwalić. Nikomu z tego powodu intelektualistyczna korona z głowy nie spadnie. Oczy diabła były żenującym widowiskiem, podobnie jak Botoks, ale Bad Boy, tak wnikający w psychikę kiboli? Śmieszą te co bardziej agresywne i niestety lewicowe utyskiwania na np. brutalizm Vegowskiego języka, podczas gdy nikomu nie przeszkadza bluzganie w Psach czy Samowolce. Założę się, ze gdyby Vega nakręcił film pod pseudonimem, zyskałby on zupełnie inne recenzje. Reżyser jako socjolog z wykształcenia powinien zrobić taki eksperyment, właśnie teraz, gdy jego produkcje tak polaryzują widownię.
Zabójczy widok (1985), reż. John Glen
Co jakiś czas powraca pytanie, ile lat jeszcze będzie realizowana seria filmów o przygodach Jamesa Bonda – trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt? Wydaje się, że nic tej serii nie może powstrzymać, chociaż dzisiaj, w okresie pandemii i ciągłego przesuwania piątego odcinka z Danielem Craigiem, perspektywa kolejnych Bondów wydaje się bardziej wątpliwa niż kiedyś. Hejt na Rogera Moore’a w tej roli jednak nie powstrzymał serii ani nie zmniejszył liczby jej fanów. Tak, na Moore’a spadło tyle szlamu ze względu na irracjonalną miłość do Seana Connery’ego, że kolejnemu odtwórcy roli Bonda było naprawdę trudno wrócić na szczyt. Timothy’emu Daltonowi się ta sztuka nie udała. Dopiero GoldenEye z Pierce’em Brosnanem wyprowadził całą serię na nowe tory. W pewnym sensie próbował zrobić to Roger Moore. Bond w jego wydaniu przestał być nadczłowiekiem. Stał się bliższy widzowi, swojski, rozweselający go, nawet za cenę kiczu. A już naprawdę trudno uwierzyć w opinie, że antagoniści w Zabójczym widoku są zbyt mało charakterystyczni. Nawet pomijając osobliwą relację i osobowości, urody zarówno Grace Jones, jak i Christophera Walkena są tak niespotykane, że nie sposób ich zapomnieć.