ARCYDZIEŁA, KTÓRYCH NIE BYŁO. Najlepsze niepowstałe filmy
Produkcja filmów czasem niczym nie różni się od gry w totka. Szanse, że jakiś pomysł ujrzy w swej gotowej formie światło kinowego projektora, bywają bowiem równie nikłe. Dlatego też w historii X muzy sporo jest przypadków głośnych dzieł, o których dziś możemy jedynie poczytać, bo nawet jeśli dostały zielone światło, to mimo wszystko nie powstały. Parę razy poruszaliśmy już na naszych łamach ten problem – pisząc a to o planach starych mistrzów celuloidu, a to o porzuconych przez wytwórnie filmach superbohaterskich. Nie powtarzając za nimi, oto ósemka innych świetnie zapowiadających się projektów oryginalnych – czyli bez uwzględniania potencjalnych remake’ów i sequeli – które przepadły w produkcyjnym piekle. Kolejność alfabetyczna.
Isobar
To miał być film na miarę Obcego, choć zdecydowanie bardziej przebojowy. Zresztą przez długi czas do projektu przypisany był Ridley Scott, a posępna scenografia i koncept potwora wyszły ponownie spod rąk H.R. Gigera (część z nich twórca wykorzystał potem, pracując nad Gatunkiem), do którego później dołączył także Rick Baker. Tym razem rzecz dzieje się na Ziemi, w postapokaliptycznej przyszłości, gdzie przewożony w tajemnicy superpociągiem potwór – w zależności od wersji skryptu hybryda kosmity i eksperymentu medycznego – wydostaje się na wolność, terroryzując pasażerów (wśród nich m.in. Kim Basinger, Waltera Matthau, Sophię Loren, Jima Belushiego i głównego herosa, Sylvestra Stallone’a) oraz, rzecz jasna, grożąc zagładą całej ludzkości. Podobnie jak w przypadku Xenomorpha, także i to trudne do rozgryzienia monstrum wykorzystuje swoje ofiary, w tym wypadku wysysając z nich potrzebną mu do dalszej egzystencji wodę…
Steven de Souza (Szklana pułapka) był tu jednym z autorów scenariusza, choć ten przez lata jego koledzy zmieniali wielokrotnie, często dostosowując historię do nowych trendów. Początki projektu – w Hollywood znanego także pod tytułem The Train lub Dead Reckoning – sięgają jeszcze czasów pierwszego Predatora, a za jego produkcję odpowiadać mieli Joel Silver oraz słynne studio Carolco. Upadek tego ostatniego był gwoździem do trumny całego przedsięwzięcia, choć to zabiły przede wszystkim liczne różnice artystyczne, brak zdecydowania i przerost ambicji zaangażowanych osób nad treścią. Obecnie prawa do Isobara trzyma odpowiedzialny za Dzień Niepodległości duet Dean Devlin-Roland Emmerich, który w drugiej połowie lat 90. także miał pociągowy koszmar zrealizować. Nie wyszło. I chociaż tematu nigdy tak naprawdę nie zamknięto, to obecnie szanse na jego powstanie są niewielkie. Co ciekawe, Devlin i Emmerich nie mieli szczęścia także do innego dużego tytułu, który chcieli wypuścić pod swoim szyldem – katastroficznego Supertankowca.
Krucjata
Przypuszczalnie jedno z najsłynniejszych i zarazem najbardziej odważne z niezrealizowanych dzieł. Jak zdradza sam tytuł, rzecz dotyczyła średniowiecznych wypraw chrześcijan przeciwko Arabom. Za kamerą stanąć chciał Paul Verhoeven, a przed nią Arnold Schwarzenegger. Czyli miało być bezkompromisowo i krwawo. I jednocześnie drogo. Pomysł, o którym głośno zrobiło się w połowie lat 90., miał być bowiem połączeniem Conana Barbarzyńcy i Lawrence’a z Arabii, a co za tym idzie, kosztować krocie. Arnie miał zagrać niejakiego Hagena – złodzieja i niewolnika, który dołącza do pierwszych krucjat, w trakcie których ludzkie odnóża latają na wszystkie strony, a gwałty są na porządku dziennym. Jednocześnie miał to być film ambitny, czyli jak najbliższy faktom, niejednoznaczny i niebędący jedynie bezustanną jatką bez ładu i składu, nawet jeśli ostatecznie stawiający na porywającą widownię przygodę, w której jest też miejsce na bogactwo i romans.
Podobne wpisy
Nie powinno dziwić, że i za tym tytułem stało przez dłuższy czas Carolco. Jednak już przed bankructwem wytwórni Krucjata stanowiła bardziej jeden wielki problem, którego nikt nie potrafi rozwiązać, aniżeli gotowy hit kinowy. Austriacki Dąb mocno napalił się na tę historię, lecz nie pomagał jej swoimi innymi filmami, jakościowo oraz pod względem kasowym układającymi się w coraz bardziej nieprzewidywalną sinusoidę. Także Verhoeven po sukcesie Nagiego instynktu dość szybko stracił swoją pozycję kasowego reżysera. Tradycyjnie scenariusz poprawiano w nieskończoność, starając się znaleźć złoty środek między rozrywką i bezwzględnością świata przedstawionego. I choć na „zbyt drogi na R-kę, za twardy dla młodzieży” film oraz na samego Schwarzeneggera wydano miliony w preprodukcji, a finalny skrypt był chwalony na wszystkie strony, to do zdjęć ostatecznie nie doszło przed końcem dekady. A gdy kolejni producenci brnęli w koszta w oczekiwaniu na cud, nadszedł 9/11. Nagle islamscy terroryści w jakiejkolwiek formie przestali być „cool” i Krucjata ponownie wróciła do poprawek. A potem Ridley Scott zrobił Królestwo niebieskie… Dziś Krucjata w swej oryginalnej formie nie ma najmniejszych szans na ujrzenie światła dziennego, co wiąże się nie tylko ze zbyt zaawansowanym wiekiem zainteresowanych, lecz przede wszystkim drażliwą sytuacją i wszechobecną poprawnością polityczną. Zważywszy na temat, drzemie w tym wszystkim olbrzymia przewrotność losu.