search
REKLAMA
Recenzje

MOI SYNOWIE. Bez subtelności [RECENZJA]

Nominowana w 2024 r. do Złotego Lwa produkcja właśnie wchodzi do polskich kin.

Agnieszka Stasiowska

3 września 2025

REKLAMA

Delphine i Muriel Coulin tym razem podjęły temat lęku przed radykalizacją polityczną młodych, która rozbija rodziny od wewnątrz.

Polityka w rodzinie, rodzina w polityce

Nastroje polityczne we Francji, które – podobnie jak w Polsce – coraz silniej rezonują ekstremizmem, zainspirowały siostry Coulin do przedstawienia historii Pierre’a (nagrodzony za tę rolę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji Vincent Lindon) i jego dwóch synów – starszego, od zamiłowania do piłki nożnej nazywanego Fusem (Benjamin Voisin), i młodszego Louisa (Stefan Crepon). Podczas gdy 20-letni Louis rozpoczyna studia na Sorbonie i jest powodem dumy rodzicielskiej, Fus porzuca treningi na rzecz faszystowskich bojówek. Pierre z przerażeniem obserwuje, jak dziecko, które do tej pory doskonale rozumiał, staje się dla niego kimś obcym.

Moi synowie to teatr trzech aktorów. Seans wypełniają emocje, których nie brakuje w typowych relacjach rodzinnych. Ojciec, wychowujący synów samotnie po śmierci matki, z jednej strony jest dumny z tego, jak sobie radzą i z radością wypuszcza ich w świat, z drugiej nie potrafi zluzować kontroli, jaką nad nimi sprawuje. W naturalnym odruchu chronienia ich przed tym, co uważa za zagrożenie, wchodzi na wojenną ścieżkę. Fus, którego poglądy są nie do zaakceptowania przez ojca i niezrozumiałe dla brata, tym silniej się w nie angażuje, im większy czuje opór ze strony najbliższych. Louis tkwi w klasycznej pułapce między młotem a kowadłem – z jednej strony cieszy go akceptacja ojca i rozpiera duma z własnych osiągnięć, z drugiej miłość do brata nie pozwala mu całkowicie się od niego odciąć.

Trzej aktorzy – trzy drogi

Vincent Lindon jest w swojej kreacji tak naturalny, że momentami widz traci kontakt z rzeczywistością i patrząc w jego zatroskaną, zmęczoną twarz, czuje się częścią jego dramatu. Bezradny w swoim zagubieniu, Lindon wydaje się rozkładać ręce – zresztą, w pewnym momencie mówi wprost słowami scenariusza „Nie wyobrażałem sobie, że może się tak stać”. Jego syn, którego matka czule nazywała Fus, jego dziecko, które dzieckiem nigdy być nie przestanie, umknął całkowicie spod jego wpływu i – jak to się kiedyś mówiło – „wpadł w złe towarzystwo”. Kiedy? Jak? Pierre rozpaczliwie stara się odnaleźć ten moment, w którym zerwała się – wydawałoby się – niezniszczalna nić porozumienia. Równocześnie usiłuje zatrzymać to, co na jego oczach rujnuje rodzinę. Lindon prowadzi tę postać w sposób godny wszelkich wyróżnień.

Towarzyszący mu młodzi aktorzy podążają za nim – no może nie jak za panią matką, ale jak za czułym ojcem. Stefan Crepon w roli spokojnego Louisa mógłby łatwo pozostać w cieniu doświadczonego Lindona i ekspresyjnego Voisina. Tymczasem subtelnie, lecz stanowczo zaznacza swoją obecność i nie pozwala się zepchnąć na margines. Choć to konflikt między Fusem a ojcem jest trzonem fabuły, Crepon w roli Louisa przypomina, że Moi synowie to nie opowieść o starciu ojca z synem, ale studium rodziny.

Benjamin Voisin w roli Fusa pozornie miał najłatwiejsze zadanie. Jako uosobienie radykalizacji młodzieży mógł swoją postać skonstruować na zasadzie stereotypu, nawet przerysowanego. Poszedł jednak inną drogą, znacznie ciekawszą. Jego Fus do ostatniej sceny to chłopak, w którego ostateczny upadek trudno uwierzyć. Twórczyniom filmu udało się tak poprowadzić trójkę bohaterów, że Moi synowie są dziełem przede wszystkim kładącym nacisk na lęk przed rozpadem więzi i brak możliwości – a niejednokrotnie i umiejętności – porozumienia wśród tych, którzy są sobie najbliżsi.

Niebezpieczne podziały

Naturalnie Moi synowie to także przestroga. Film nie daje się zamknąć w czterech ścianach rodzinnego dramatu i nie bawi się w subtelności. Bez pardonu pokazuje konsekwencje tego, co dziś dzieje się w wielu miejscach – nie tylko we Francji, ale i na naszym własnym podwórku. Siostry Coulin stawiają zdecydowany komentarz do rzeczywistości, w której radykalne ideologie coraz odważniej wchodzą do naszych domów i rozbijają najtrwalsze więzi. Ostrzegają wprost: polityczne spory nie kończą się w parlamencie, ale potrafią niszczyć wspólnoty i rodziny. W tym znaczeniu Moi synowie są bardziej reportażem niż metaforą – i właśnie to czyni ich tak niepokojącymi.

Agnieszka Stasiowska

Agnieszka Stasiowska

W filmie szuka różnych wrażeń, dlatego nie zamyka się na żaden gatunek. Uważa, że każdy film ma swojego odbiorcę i kiedy nie przemawia do niej, na pewno trafi w inne, bardziej skłonne ku niemu serce.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA