Ani kameleon, ani trybun. DAVID BOWIE na ekranie
Styczeń jest miesiącem dwóch rocznic związanych z Davidem Bowiem (1947–2016): jubileuszu urodzin (8 stycznia) i śmierci (10 stycznia). To dobra okazja, żeby przyjrzeć się jego dorobkowi filmowemu.
Kompozytor, piosenkarz, muzyk, multiinstrumentalista, malarz, konceptualista, pionier internetu, aktor. Jak zauważył wiele lat temu Andrzej Kołodyński: „Bowie nie przestaje być idolem piosenki, którego drażniąca muzyka i jedyny w swoim rodzaju sposób interpretacji potrafi elektryzować tłumy. Czy jest także aktorem? Należałoby powiedzieć, że nigdy być nim nie przestaje – ale aktorem, który całą swą sztukę poświęca kreowaniu siebie” [1]. Rzeczywiście, artysta ten nieustannie stwarzał kolejne persony na estradzie i na ekranie: Major Tom, Ziggy Stardust, Aladdin Sane, Halloween Jack, Thin White Duke, Thomas Jerome Newton, John Blaylock, Król Goblinów Jareth, Nathan Adler… Tak naprawdę nawet David Bowie stanowił rolę, jaką przybrał David Robert Jones, bo tak naprawdę nazywał się autor „Heroes”. Wielokrotnie podkreślał, że jest przede wszystkim pisarzem, aktorem i wykonawcą, a dopiero potem muzykiem. „Odkryłem, że jestem osobą, która potrafi wcielać się w różnych ludzi” – opowiadał Russellowi Harty’emu podczas wywiadu w 1973 roku. „Zawsze uważałem się za kolekcjonera, który gromadzi osobowości i pomysły”.
Bowie rzeczywiście miał niebywały talent do wymyślania siebie na nowo, co skłoniło dziennikarzy do przypięcia mu łatki kameleona. Jest to jedno z największych nieporozumień wokół artysty, który zdecydowanie odcinał się od podobnych określeń. Jak sam mówił w wywiadzie z 2003 roku: „To kawał leniwego dziennikarstwa z kilku powodów. Jednym z nich jest oczywiście to, że kameleon zawsze próbuje wtopić się w otoczenie, a nie wydaje mi się, żeby to było właśnie to, z czego jestem znany” [2]. W książeczce dołączonej do kompilacji The Deram Anthology 1966–1968 zacytowano podobne słowa Bowiego jeszcze z 1993 roku: „Dla mnie kameleon jest czymś, co kamufluje się tak, aby jak najbardziej upodobnić się do swego otoczenia. Zawsze sądziłem, że robię coś dokładnie przeciwnego”. Przygotowując w 2013 roku obszerny artykuł o Bowiem dla magazynu „Alterpop”, zatytułowałem go Portret antykameleona, ale był to głos wołającego na puszczy. Wypunktowane przez artystę „leniwe dziennikarstwo” powielające klisze o „kameleonie” nadal funkcjonuje na łamach wielu znanych tytułów medialnych (przykłady pierwszy, drugi, trzeci i czwarty).
Podobnej ignorancji w sprawie Bowiego jest znacznie więcej – również na niniejszym portalu, w artykule o najlepszych rolach filmowych artysty. Autor tego tendencyjnego i nierzetelnego tekstu próbował na siłę połączyć kolorową błyskawicę zdobiącą twarz Bowiego na okładce płyty Aladdin Sane (myląc ją przy okazji z The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders From Mars; to dwa różne albumy o zupełnie innych szatach graficznych) z symbolem Strajku Kobiet. Ale jego autorka – graficzka Ola Jesionowska nigdy nie powiedziała, że inspirowała się Bowiem. W jednej z rozmów z prasą wyznała tylko, że błyskawica miała mówić „Uważaj, ostrzegamy. Nie zgadzamy się na odbieranie kobietom ich podstawowych praw”, a „ostrzegawczy charakter tego znaku jest czytelny dla wszystkich ludzi na świecie, niezależnie od kraju czy języka”. Sam artysta też pewnie nie byłby zadowolony z takiego powiązania, bo już wcześniej protestował, gdy zrobiono zeń ikonę środowisk LGBT: „Nie chciałem nieść sztandaru przed żadną grupą społeczną. […] Zwracały się do mnie różne organizacje. Nie chciałem tego. Nie czułem się częścią żadnej grupy” [3].
Dziś łatwo zapomina się też o fascynacji Bowiego hitlerowskimi Niemcami, co stanowi sporą rysę na wizerunku rzekomego rzecznika lewicy. „Mogłem być Hitlerem w Anglii, to nie byłoby trudne” [4] – mówił na łamach „Rolling Stone” w 1976 roku. W innych wywiadach rozpływał się nad medialnym geniuszem Goebbelsa i architekturą Speera. Później tłumaczył się, że były to brednie megalomana uzależnionego od kokainy. Należy tu podkreślić, że Bowie nie był faszystą ani rasistą, wystarczy zresztą spojrzeć na etniczne pochodzenie wielu jego współpracowników, małżeństwo z somalijską modelką Iman czy krytykę MTV za marginalizowanie czarnych artystów. Coming out Bowiego w 1972 roku – nawet jeśli nieszczery – z pewnością dodał odwagi gejom skrywającym swoje skłonności. To wszystko nie oznacza jednak, że chciał być on czyimkolwiek reprezentantem. „Jestem apolityczny” – deklarował w 1977 roku. „Przyjęcie ostatecznego punktu widzenia jakiejś grupy ludzi i powiedzenie: »To są moi ludzie« byłoby dla mnie katastrofą”. Wszyscy, którzy chcą zaanektować Bowiego dla „naszej sprawy”, albo o tym zapominają, albo tego nie wiedzą.
Bowie nie nadaje się na trybuna lewicy z jeszcze innej przyczyny: był stuprocentowym kapitalistą i biznesmenem. W 1997 roku jako pierwsza gwiazda pop wypuścił autorskie obligacje, tzw. Bowie Bonds – papiery wartościowe zabezpieczone aktywami przychodów ze sprzedaży płyt i kupione za 55 milionów (!) dolarów przez spółkę inwestycyjną Prudential Financial. Rok później założył swój własny serwis internetowy BowieNet – protoplastę dzisiejszych serwisów antyspołecznościowych, który poza dostępem do ekskluzywnych treści oferował też płatny dostęp do internetu i konta mailowe; na stronie BowieArt można było zaś kupić obrazy, grafiki i rzeźby z prywatnej kolekcji artysty. Na przełomie wieków Bowie uruchomił swój własny bank oferujący szereg usług finansowych, w tym przelewy internetowe i karty kredytowe z wizerunkiem artysty. W udzielonym w tym czasie wywiadzie dla BBC zapewniał, że jako człowiek pochodzący z klasy robotniczej używa pieniędzy do inwestowania w sztukę i nowe technologie. Po śmierci Bowiego jego majątek oszacowano na – zależnie od źródła – 100 do 230 milionów dolarów.
Być może wspomniane wcześniej elukubracje w rodzaju „kameleona” i „ikony lewicy” wynikają właśnie z mieszanki braku wiedzy, kulturowego zawłaszczenia i myślenia życzeniowego, co przypomina doszukiwanie się twarzy Jezusa w zaciekach na oknie. A wystarczy przecież trochę researchu, żeby nie zatriumfowało leniwe dziennikarstwo. Prowadzę ten research na prywatny i zawodowy użytek od ponad 25 lat – tyle czasu Bowie jest obecny w moim życiu. Większość płyt znam na pamięć, łącznie z historią ich powstania, obejrzałem też wszystkie filmy i wideoklipy z jego udziałem oraz niezliczoną liczbę wywiadów. Przeczytałem też kilkanaście biografii, sam napisałem sporo recenzji, artykułów, analiz i relacji. Dwukrotnie byłem na koncercie Bowiego w Berlinie w latach 2002–2003, bo jego występ w Polsce w 1997 roku odwołano z powodu nikłego zainteresowania. Kiedy artysta zmarł w 2016 roku, nagle okazało się, że wszyscy są jego fanami i znawcami – łącznie z zoomerami, którzy w pośpiechu nabijali sobie statystyki na Spotify. Łącznie z redaktorami radiowej „Trójki”, którzy latami nie puszczali jego piosenek na antenie.
Z renesansem popularności Bowiego, który prawem rynku zbiegł się w czasie z jego śmiercią, nie wiązało się jednak odnowienie zainteresowania jego filmografią złożoną z ponad trzydziestu ról w kinie, teatrze i telewizji. Szkoda tym większa, że Bowie był najlepszym aktorem wśród muzyków. Na jego imponujący dorobek składają się zarówno kreacje dramatyczne, jak i komediowe – w obu konwencjach był równie przekonujący, czego dowodzą role m.in. w Człowieku, który spadł na ziemię (1976) Nicolasa Roega z jednej strony i w serialu Statyści (2006) Ricky’ego Gervaisa z drugiej. Często potrafił przyćmić swoją osobowością innych aktorów w ciągu zaledwie kilkuminutowego epizodu. Był aktorem z krwi i kości – stapiał się z postacią do tego stopnia, że „prawdziwy” David Bowie (czyli właściwie kto?) znikał pod kostiumem przybysza z obcej planety, prastarego wampira, zaginionego agenta czy rzymskiego prokuratora. Wcielając się w Josepha Merricka w sztuce Człowiek słoń (1980), Bowie całkowicie zrezygnował z protez i makijażu, a swój występ oparł wyłącznie na języku ciała i modulacji głosu. Efekt był wprost piorunujący.
Kariera aktorska Bowiego rozpoczęła się jeszcze pod koniec lat 60., niemal równolegle do jego poczynań w przemyśle muzycznym. Ale pierwsze próby nie były zbyt zachęcające: awangardowy krótki metraż (The Image, 1969), dziwaczna pantomima (Pierrot in Turquoise, 1970), anonimowy ogon w komedii (Początkujący żołnierz, 1969) – żaden z tych występów nie przyniósł Bowiemu rozgłosu. Zaoferowano mu główną rolę w pełnometrażowym filmie dopiero wówczas, gdy był już znanym muzykiem – po obejrzeniu dokumentu BBC Cracked Actor (1975) Alana Yentoba brytyjski reżyser Nicolas Roeg powierzył artyście tytułową kreację w Człowieku, który spadł na ziemię. I był to strzał w dziesiątkę, bo powściągliwy sposób bycia i androgeniczna powierzchowność Bowiego predestynowały go do zagrania delikatnego przybysza z innej planety (słusznie przyznano mu za to Saturn Award). Od tamtej pory artysta stworzył trzy tuziny kreacji (również w dubbingu) – czasem głównych, czasem epizodycznych, ale zawsze wyróżniających się w jakiś osobliwy sposób i przez to zapadających w pamięć. Przyjrzyjmy się zatem bliżej filmografii Davida Bowiego.
[1] A. Kołodyński, Kusiciel z Labiryntu, w: „Film” nr 8 (2016) (21 lutego 1988), s. 10.
[2] N. Pegg, The Complete David Bowie (New Edition: Expanded and Updated), tłum. własne, London 2009, s. 7.
[3] M. Spitz, David Bowie. Biografia, tłum. R. Sidor, A. Staszewska, B. Kubacki i J. Lubicz, Wrocław 2013, s. 212.
[4] P. Gillman, L. Gillman, Alias David Bowie, tłum. własne, London 1987, s. 529.
„The Pistol Shot” (1968)
Teatr telewizji w ramach serii Theatre 625 emitowanej na kanale BBC2. W tym odcinku w reżyserii Johna Gibsona na podstawie noweli Aleksandra Puszkina Wystrzał Bowie pojawił się w scenie z choreografią Lindsaya Kempa – słynnego mima, którego był uczniem (niektórzy twierdzą, że także kochankiem). Odcinek uchodzi za zaginiony, toteż nie sposób ocenić ani filmu, ani roli Bowiego.
„The Image” (1969)
Krótkometrażowy film Michaela Armstronga, brytyjskiego filmowca znanego głównie z horrorów The Haunted House of Horror (1969) i Znak diabła (1970). The Image opowiada o malarzu, twórcy portretu chłopca, który pewnego dnia ożywa i schodzi z płótna, aby gnębić autora. Milczącą zjawę zagrał Bowie i zrobił to na tyle sugestywnie, że jego występ w tej miniaturze robi wrażenie.
„Początkujący żołnierz” (1969)
Komedia wojenna Johna Dextera to gorzka satyra (nieco w duchu Lindsaya Andersona i Richarda Lestera) na temat stłumienia powstania malajskiego przez brytyjską Wspólnotę Narodów w latach 50. XX wieku. Bowie miga na ekranie przez dwie sekundy jako pijany żołnierz popychany przez kolegę, a epizod ten był tak nieistotny, że nazwisko artysty nie pojawiło się nawet w napisach.
„Pierrot in Turquoise or The Looking Glass Murders” (1970)
Prawdziwe dziwadło – spektakl telewizyjny Briana Mahoneya na podstawie sztuki pantomimicznej napisanej przez Lindsaya Kempa i Bowiego. Fabuła opowiada o Pierrocie, który dokonuje zbrodni pod wpływem chorej miłości do dziewczyny. Bowie z lwią grzywą wystąpił jako Chmurka, czyli jednoosobowy chór grecki, który siedzi na drabinie, sypie brokatem i wykonuje kilka piosenek.
„Człowiek, który spadł na ziemię” (1976)
Pierwsza główna rola w pełnometrażowym filmie. W tym arcydziele science fiction Nicolasa Roega artysta wcielił się w Thomasa Jerome’a Newtona – kruchego przybysza z kosmosu, który podróżuje na Ziemię, aby ratować swą ginącą od suszy planetę, lecz uzależnia się od ziemskich rozkoszy (seks i alkohol) i nie może już wrócić. Wstrząsająca, wielopoziomowa i niepowtarzalna kreacja.
„Zwyczajny żigolo” (1978)
Bowie jako Paul von Przygodsky – weteran pierwszej wojny światowej, który błąka się po Berlinie w poszukiwaniu pracy i w końcu zostaje żigolakiem oferującym swe usługi samotnym bogatym wdowom. Film w reżyserii Davida Hemmingsa jest niedorzeczny, ale realia Republiki Weimarskiej odtworzono z pietyzmem, a widoku Bowiego niosącego pod pachą świnkę nie da się zapomnieć.
„My, dzieci z dworca Zoo” (1981)
Ponury, naturalistyczny film Uliego Edela o berlińskich narkomanach powstał na podstawie słynnej książki Christiane Felscherinow. Autorka była wielbicielką Bowiego i po raz pierwszy zażyła heroinę po jego koncercie. Artysta pojawia się tu jako on sam właśnie w scenie występu, a ścieżka dźwiękowa rozbrzmiewa jego utworami (m.in. „Heroes”, Station To Station, Warszawa i Stay).
„Baal” (1982)
Pierwsza pełnowymiarowa sztuka w dorobku Bertolta Brechta posłużyła za źródło tego spektaklu telewizyjnego w reżyserii Alana Clarke’a. Bowie wcielił się w tytułową rolę – wybitnego muzyka i poety, który jest zarazem zapijaczonym abnegatem i mordercą. Dla tej ze wszech miar interesującej roli Bowie dał się odważnie oszpecić (nadpsute zęby, tłuste włosy, zaniedbany zarost itd.).
„Bałwanek” (1982)
Krótkometrażowy film animowany Dianne Jackson na podstawie książki Raymonda Briggsa to już klasyka wyspiarskiej telewizji, a jego emisja w święta Bożego Narodzenia od ponad czterdziestu lat jest niepisaną tradycją w Wielkiej Brytanii. Bowie w charakterze narratora otwiera tę wzruszającą bajkę o pewnym chłopcu i jego ulepionym ze śniegu przyjacielu, który niespodziewanie ożywa.
„Zagadka nieśmiertelności” (1983)
Stylowy horror Tony’ego Scotta rozpoczyna się jedną z najwspanialszych scen w historii kina: oto do wtóru piosenki Bela Lugosi’s Dead grupy Bauhaus para eleganckich wampirów (David Bowie i Catherine Deneuve) poszukuje ludzkich przekąsek w mrocznym klubie. Ze swoją niepokojącą powierzchownością Bowie jako powściągliwy John Blaylock wypadł bardzo przekonująco.
„Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence” (1983)
W tym przejmującym dramacie wojennym Nagisy Ōshimy artysta zagrał majora Jacka Celliersa – niepokornego jeńca wojennego przetrzymywanego w japońskim obozie jenieckim. Buntownicza i nieprzejednana natura Celliersa sprawia, że zakochuje się w nim dowódca obozu kapitan Yonoi. Brawurowa rola w tym znakomitym filmie należy do najlepszych w dorobku Bowiego.
„Żółtobrody” (1983)
W 1982 roku Bowie wypoczywał na wczasach w Meksyku, gdzie spotkał Grahama Chapmana i Erica Idle’a. Po krótkiej rozmowie artysta zgodził się pojawić w epizodycznej roli pirata, który nosi na plecach gumową płetwę rekina. Występ w tej absurdalnej komedii na tropach Monty Pythona to typowe cameo – Bowie nie został nawet wymieniony w napisach. Ale widać, że bawił się setnie.
„Jazzin' for Blue Jean” (1984)
Krótki metraż zrealizowany przez Juliena Temple’a na potrzeby singla Blue Jean z płyty Tonight to niemal nieznana perła w koronie filmografii Bowiego. Artysta pojawił się tutaj w podwójnej roli: fajtłapowatego Vica, który próbuje umówić się z piękną nieznajomą, oraz kapryśnego piosenkarza Screamin’ Lorda Byrona. W tej pierwszej kreacji Bowie ukazał swą wielką vis comica.
„Ucieczka w noc” (1985)
Smakowity epizod w komedii Johna Landisa u boku Jeffa Goldbluma i Michelle Pfeiffer. Bowie wystąpił jako płatny zabójca Colin Morris, a jedną z najbardziej spektakularnych scen z jego udziałem jest sekwencja walki na noże z postacią graną przez innego rockmana Carla Perkinsa. Film dowodzi też, że jeśli nawet David Bowie nie wygląda dobrze z wąsem, to nikt nie wygląda.
„Absolutni debiutanci” (1986)
Oparty na prozie Colina MacInnesa musical w reżyserii Juliena Temple’a to bombastyczny dwugodzinny wideoklip ze szczątkową fabułą i żałosnym aktorstwem (trochę jak Barbie), któremu nie pomógł nawet Bowie w epizodycznej i mocno przerysowanej roli potentata reklamowego Vendice’a Partnersa. Jedyną zaletą tego fatalnego filmu jest porywający przebój Bowiego Absolute Beginners.
„Labirynt” (1986)
Król Goblinów Jareth wodzący na pokuszenie nastoletnią Sarę w filmie fantasy Jima Hensona – to z pewnością jedna z najbardziej rozpoznawalnych ról Bowiego. Twórcy znakomicie wykorzystali androgeniczną i niepokojącą powierzchowność oraz ambiwalentną seksualność artysty, który na potrzeby Labiryntu nagrał też pięć piosenek. Dla dzisiejszych czterdziestolatków rzecz kultowa.
„Ostatnie kuszenie Chrystusa” (1988)
Dokonana przez Martina Scorsese ekranizacja powieści Nikosa Kazantzakisa wywoła kontrowersje pośród niektórych chrześcijan (głównie katolików), których rozwścieczyło liberalne potraktowanie Ewangelii. Bowie zagrał tu Poncjusza Piłata, który skazał Jezusa na śmierć. Współczesny angielski artysta w wyciszonej roli starożytnego rzymskiego prokuratora wypadł nadzwyczaj przekonująco.
„Życie jak sen” (1991)
Ten nieco zapomniany już sitcom emitowany na antenie HBO w latach 1990–1996 opowiada o losach nowojorskiego redaktora, który próbuje ułożyć sobie życie po rozwodzie. Bowie pojawił się gościnnie w odcinku pt. The Second Greatest Story Ever Told: Parts 1 & 2 jako Roland Moorecock, ekscentryczny reżyser o niewyparzonym języku. Występ będący czystym komediowym złotem.
„The Linguini Incident” (1991)
Niezależna, ekscentryczna komedia romantyczna z wątkiem kryminalnym – brzmi kuriozalnie, a jednak działa. Opowieść o kelnerce, która chce zostać żeńskim odpowiednikiem Houdiniego, oraz brytyjskim barmanie próbującym zdobyć zieloną kartę poprzez zaaranżowane małżeństwo ma niepowtarzalną, nieco surrealistyczną atmosferę, a Bowie jako Monte jest w swoim żywiole.
„Twin Peaks: Ogniu krocz za mną” (1992)
Obecność artysty na ekranie była tak magnetyczna i elektryzująca, że nawet w epizodach potrafił on skraść innym aktorom czas ekranowy. Tak było w przypadku zaledwie kilkuminutowej roli w filmie Davida Lyncha, w którym Bowie pojawił się jako Phillip Jeffries – zaginiony od dwóch lat agent, który pojawia się nagle w budynku FBI, wypowiada kilka enigmatycznych słów i znów znika.
„Full Stretch” (1993)
Jeszcze jeden występ Bowiego w telewizji – tym razem w brytyjskim sitcomie o byłym sportowcu, który zakłada serwis limuzynowy świadczący usługi szoferskie dla bogaczy i celebrytów. Serial nie odniósł sukcesu (powstało zaledwie sześć odcinków) i dziś jest znany wąskiemu gronu wtajemniczonych oraz wielbicielom Bowiego, który w odcinku Ivory Tower zagrał samego siebie.
„Basquiat – Taniec ze śmiercią” (1996)
Kolejna po Człowieku, który spadł na ziemię i Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence wybitna rola dramatyczna Bowiego, który w filmie Juliana Schnabla wcielił się Andy’ego Warhola. Krytycy nie bez racji pisali, że Bowie czuje się w roli Warhola niczym w drugiej skórze. Piosenkarz osobiście znał „papieża pop artu” i nawet poświęcił mu piosenkę Andy Warhol na płycie Hunky Dory.
„Il mio West” (1998)
Rozgotowany spaghetti western z elementami komediowymi Giovanniego Veronesiego to zapewne jeden z najgorszych filmów na niniejszej liście. Wymuszona fabuła, nonsensowna historia, irytujący głos aż dwóch (!) narratorów zza kadru, znudzony Harvey Keitel oraz David Bowie jako zły do szpiku kości rewolwerowiec o swojsko brzmiącym nazwisku Jack Sikora. To nie mogło się udać.
„Wojna gangów” (1998)
W tym ponurym kryminale Bowie jako chłodny gangster Bernie ma w sumie dziesięć minut czasu ekranowego, ale grana przez niego postać jest kluczowa dla rozwoju wątłej fabuły. Największy atut filmu to gęsta atmosfera, niestety całość rujnują scenariuszowe braki i popisy taneczne (sic!). Zaskakująco dobrze wypadł tu inny muzyk – Goldie w roli psychopatycznego Terry’ego.
„The Huner” (1999)
Balansujący na granicy horroru i erotyki serial wyprodukowany przez studio Ridleya i Tony’ego Scottów (w Polsce emitowany latem 1999 roku na Canal+). Gospodarzem drugiego sezonu był David Bowie, który wystąpił też w odcinku pt. Azyl jako Julian Priest – kontrowersyjny artysta wzorowany na Damienie Hirście. Nie jest to jednak najlepszy występ artysty. Ani najlepszy serial.
Omikron: The Nomad Soul (1999)
Jedyna w tym zestawieniu gra wideo – mroczna przygodówka, w której gracz steruje detektywem prowadzącym śledztwo w sprawie brutalnych morderstw na planecie Phaenon. David Bowie nie tylko użyczył swego głosu i wizerunku postaci Boza, ale i wraz z gitarzystą Reevesem Gabrelsem napisał dziesięć piosenek, które ukazały się również na płycie Hours… z tego samego roku.
„Sekret pana Rice” (2000)
Raz jeszcze Bowie wymieniony w czołówce jako pierwszy ma w sumie najwyżej dziesięć minut czasu ekranowego; raz jeszcze sceny z jego udziałem to najlepsze momenty tego taniego filmidła, które opowiada o trudnych sprawach (choroby, śmierć) w sposób nieprzystający do ich ciężaru. Bowie jako tajemniczy pan Rice wypadł świetnie, ale całość przypomina sentymentalny telefilm.
„Empty” (2000)
Bowie był wieloletnim współpracownikiem artysty multimedialnego Tony’ego Ourslera, który odpowiadał m.in. za projekcje wideo na koncercie z okazji 50. urodzin Bowiego w 1997 roku oraz reżyserię wideoklipu do utworu Where Are We Now? z 2013 roku. Empty to czterominutowy film będący częścią większej instalacji; Bowie z pomalowaną na jaskrawo twarzą pełni funkcję narratora.
„Zoolander” (2001)
Niedorzeczna komedia Bena Stillera o tępym i zadufanym w sobie modelu Dereku Zoolanderze, który zostaje uwikłany w próbę zabójstwa prezydenta Malezji, to dość celna satyra na świat modelingu i przemysłu rozrywkowego. Bowie pojawia się w filmie tylko na kilka minut jako on sam – sędzia w pojedynku między Zoolandarem a jego rywalem Hanselem. Typowe cameo, ale zapada w pamięć.
„The Rutles 2: Can't Buy Me Lunch” (2003)
Ten film Erica Idle’a to kontynuacja mockumentu All You Need Is Cash (1978) o fikcyjnej grupie rockowej wzorowanej na Beatlesach. Bowie jako on sam dwukrotnie komentuje karierę The Rutles, z kamienną twarzą wypowiadając największe bzdury. Z nieznanych powodów najlepsza scena z udziałem artysty została wycięte z montażu, ale można obejrzeć ją w serwisie YouTube.
„Statyści” (2006)
W każdym odcinku znakomitego serialu Ricky’ego Gervaisa pojawia się co najmniej jedna gwiazda (filmowa, telewizyjna lub muzyczna), która gra wyolbrzymioną wersję samej siebie, swego rodzaju autoparodię czy autokarykaturę. W drugim odcinku drugiej serii tą gwiazdą jest David Bowie, który w kolejnym przebłysku komediowego geniuszu śpiewa utwór ośmieszający głównego bohatera.
„Prestiż” (2006)
Christopher Nolan twierdził, że David Bowie był właściwie jedynym kandydatem do roli Nikoli Tesli. Artysta znakomicie wywiązał się ze swego zadania – oglądając go na ekranie, widzi się nie słynnego piosenkarza, lecz błyskotliwego wynalazcę. Sam film można zaś traktować jako dzieło autodemaskatorskie o samym Nolanie: hochsztaplerze, za którego sztuczkami nie kryje się zupełnie nic.
„Artur i Minimki” (2006)
Waleczny rycerz Maltazar był jednym z najdzielniejszych (i największych wzrostem) Minimków, lecz traumatyczne doświadczenia wypaczyły jego umysł i ciało. Kiedy plemię Maltazara odwróciło się od niego, przeklęty wojownik stał się imperatorem Necropolis. Bowie użyczył swojego głosu Maltazarowi w angielskiej wersji filmu. W kolejny częściach zastąpił go inny muzyk – Lou Reed.
„SpongeBob Kanciastoporty” (2007)
Bowie był wielbicielem tego zwariowanego serialu animowanego dla dzieci, który oglądał ze swą wówczas kilkuletnią córką Alexandrią Zahrą, toteż bez wahania zgodził się podłożyć głos Jego Królewskiej Mości, króla Atlantydy, który pojawia się w odcinku pt. Atlantyda Kanciastyda. Co ciekawe, postać ta ma oczy w różnych kolorach – zupełnie jak człowiek, który użyczył jej głosu.
„Sierpień” (2008)
W tym nierównym filmie Austina Chicka o rodzącym się rynku internetowym przełomu XX i XXI wieku główne role zagrali Josh Hartnett i Adam Scott. Bowie pojawia się w końcówce Sierpnia jako Cyrus Ogilvie – bezwzględny rekin finansjery i inwestor, który składa głównemu bohaterowi propozycję nie do odrzucenia. Jak zwykle w jego przypadku jest to epizod wyrazisty i pamiętny.
„Bandslam” (2009)
Ostatnia rola filmowa. Niewiele ponad jednominutowa scena z udziałem Bowiego odtwarzającego Bowiego to jedyna godna uwagi sekwencja w tym schematycznym i szablonowym filmie o Willu Burtonie, młodym muzyku z zespołu I Can’t Go On, I’ll Go On. Bowie ogląda zapis występu grupy na YouTubie, a potem wysyła maila do Willa z propozycją podpisania umowy nagraniowej.