JEDNOPOKOJOWE MIESZKANIE. Postapokaliptyczna satyra
Richard Lester jest Amerykaninem, który uchodzi za przenikliwego obserwatora brytyjskiej kultury. Jego głośne filmy z lat 60. – m.in. Sposób na kobiety (1965) oraz Noc po ciężkim dniu (1964) i Na pomoc! (1965) z udziałem Beatlesów – zapewniły reżyserowi miano jednego z najzdolniejszych kronikarzy Swingującego Londynu. Jednopokojowe mieszkanie to z kolei ostra satyra na wyspiarską mentalność.
Fabuła filmu jest pretekstowa, nieomal anegdotyczna. Kilka lat po atomowej zagładzie trzeciej wojny światowej, która trwała dwie i pół minuty i pochłonęła życie 40 milionów ludzi, w Anglii mieszka zaledwie dwadzieścia osób. Ocaleni błąkają się po zrujnowanym Londynie, próbując normalnie żyć i funkcjonować. Jest wśród nich trzyosobowa rodzina, która mieszka w wagonie kolejki podziemnej; są dwaj policjanci, którzy obserwują okolicę z dziwacznej konstrukcji łączącej wrak samochodu z balonem; jest oszalały samorządowiec, który spędza całe dni w schronie przeciwatomowym, gdzie snuje teorie spiskowe; pielęgniarz, który wystawia akty zgonu żyjącym i głosi pogląd, że zamiast powoływać na świat ludzi, lepiej zostawiać ich w odpowiednio urządzonych macicach; wreszcie Lord Fortnum, który obawia się, że zamienia się w… jednopokojowe mieszkanie.
Powyższe streszczenie nie jest w stanie oddać anarchii i szaleństwa, jakie przetaczają się przez ekran. Jednopokojowe mieszkanie przypomina zbiór luźno połączonych scenek – skeczy, których poziom abstrakcji przekracza nawet normy Latającego Cyrku Monty Pythona. W rzeczy samej późniejsza działalność słynnej trupy komediowej, a także solowe dokonania jej członków (zwłaszcza Terry’ego Gilliama), wydają się wiele zawdzięczać filmowi Lestera. Tutaj ludzie zamieniają się w mieszkania, szafy i papugi, nowym premierem Anglii zostaje się na podstawie wymiarów kończyn, a na królową Wielkiej Brytanii koronuje się pokojówkę byłej monarchini, bo ze wszystkich ocalałych to właśnie ona jest najbliżej w kolejce do tronu. Znamienna jest już absurdalna czołówka tego zwariowanego filmu, w której aktorzy zostali wymienieni nie alfabetycznie, lecz według wzrostu.
Ale w tym szaleństwie jest metoda. Jednopokojowe mieszkanie – filmowa adaptacja tak samo zatytułowanej sztuki teatralnej Spike’a Milligana i Johna Antrobusa – to kpina z brytyjskich cech narodowych: podtrzymywania pozorów za wszelką cenę, robienia dobrej miny do złej gry wbrew tragicznym okolicznościom i ślepej wiary w autorytety (polityczne, medyczne, wojskowe itd.); a przecież to właśnie one obróciły „starą dobrą Anglię” w postapokaliptyczną ruinę. Nikt nie używa słów typu „wojna” czy „bomba”, atomową zagładę nazywa się zaś eufemistycznie „nuklearnym nieporozumieniem”. Ten fikcyjny porządek jest utrzymywany na przekór wszechobecnej śmierci i zniszczeniu. Na tym nie koniec: punktem kulminacyjnym odbudowy cywilizacji jest euforyczny moment, w którym Wielka Brytania na powrót staje się atomowym mocarstwem.
Lester nie ma litości dla rodzaju ludzkiego, który postrzega jako żałosny i autodestrukcyjny gatunek rozwiniętego szkodnika. Nie jest w swej mizantropii może tak dosadny, jak Lindsay Anderson w Szczęśliwym człowieku czy zmarły niedawno Cormac McCarthy w swoich powieściach, ale i tak nie zostawia na ludzkości suchej nitki. O tym, że jego film jest w dalszym ciągu aktualny, świadczy chociażby obojętność przeważającej większości populacji wobec kryzysu klimatycznego. „Jakoś to będzie” – mówią rezolutni mieszkańcy zrujnowanego Londynu z końca lat 60. „Jakoś to będzie” – powtarza sobie człowiek A.D. 2023. Jednopokojowe mieszkanie to film fascynujący, nawet jeśli chwilami niespójny i chaotyczny. Daleko mu do obrazu wybitnego, a jednak wywołuje niepokój. Może dlatego, że dowodzi, iż od czasów zimnej wojny w ludzkiej mentalności nic się nie zmieniło.