WIEDŹMIN (2001). Czy faktycznie jest się czego wstydzić?
Muszę jednak oddać filmowi Brodzkiego sprawiedliwość, gdyż wbrew wystosowanej w stosunku do niego krytyce, nie potrafię określić go mianem jednoznacznie złego, zepsutego dzieła. Ma on bowiem także niepodważalne zalety, o których bardzo często się zapomina. Zalety, które o dziwo są na tyle ewidentne, że po latach bardzo często to one dominują w moim wspomnieniu, wypierając realizacyjną amatorszczyznę bijącą od projektu. O czym mowa? O aktorstwie i muzyce.
Istniał duży potencjał w pojedynkach, ponieważ wcielający się w głównego bohatera Michał Żebrowski został do ich kręcenia należycie przygotowany. Pod okiem mistrza aikido, Jacka Wysockiego, aktor odbył morderczy trening – ćwiczył sześć miesięcy po sześć godzin dziennie, dla uatrakcyjnienia walk wykorzystując do tego japońską katanę. Jak już wspomniałem, nie udało się jednak zrobić użytku z tej wartości. Będę się jednak upierał, że Żebrowski wykonał swoje zadanie najlepiej, jak potrafił. Już samym wyglądem idealnie pasuje do roli Geralta z Rivii, ale to nie jedyny atut jego kreacji. Jest zimny i bezwzględny, ale skrycie także bardzo czuły, co odpowiada książkowemu charakterowi postaci. Na nic zdała się zatem petycja części fanów Wiedźmina, którzy tak bardzo nie wierzyli w aktora, że postanowili oprotestować jego udział zbieraniem przeciwko niemu podpisów. Aktor jednak wstydu nie przyniósł – po latach z pewnością stanowi najjaśniejszy punkt filmu.
Podobne wpisy
Ale nie on jedyny błyszczy. Grażyna Wolszczak swym wdziękiem olśniewa, a tajemniczością intryguje, lecz jej postać została wyjątkowo źle rozpisana – przynajmniej w wersji kinowej – gdyż pojawiając się i rozpalając serce Geralta, ponownie znika bez większego uzasadnienia i nie zostawia po sobie nawet kurzu. To kolejny z zaprzepaszczonych potencjałów. Zachwycający jest jednak Zbigniew Zamachowski w roli Jaskiera, który jako klasyczny sidekick protagonisty wnosi do historii wiele humoru i naturalnego luzu, niezbędnych w kontekście drętwoty całości produkcji. Dalej, na drugim planie, znaleźć można kilka wpadek. Na przykład czarnemu charakterowi, w osobie Macieja Kozłowskiego, ewidentnie brakuje czegoś między nogami, bo choć stroi groźne miny, to jednak z punktu widzenia zaciętości wyjątkowo powściągliwie postać została zbudowana. Z drugiej jednak strony mile spędza się czas z Anną Dymną, która z urzekającą swobodą wcieliła się w Nenneke, tworząc najlepszą rolę kobiecą filmu.
Na koniec prawdziwa wiśnia zaczepiona na tym zakalcowym cieście. Muzykę do filmu skomponował Grzegorz Ciechowski, czyli słynny Obywatel G.C., lider zespołu Republika. Dla artysty, który wcześniej niejednokrotnie wspierał produkcje filmowe swoim melodiami, była to jednak ostatnia przygoda z kinem, gdyż jak pamiętamy, zmarł w grudniu 2001, dwa miesiące po premierze Wiedźmina. Za pracę przy adaptacji opowiadania Sapkowskiego Grzegorz Ciechowski został wyróżniony nagrodą Orła. I oczywiście była to nagroda w pełni zasłużona. Powiedzmy to wprost – muzyka w Wiedźminie robi temu filmowi cały klimat. Gdybym miał wybrać jakiś ulubiony moment filmu, to nie byłby ani żaden pojedynek, ani dialog, ale każdorazowe, samotne pojawienie się Michała Żebrowskiego na koniu, na tle pięknych polskich krajobrazów, przy dźwiękach bębenkowego motywu przewodniego. Małe cudo.
Nie, nie jest to dobry film. Tak, ewidentnie coś poszło nie tak podczas jego kręcenia. Owszem, może on służyć jako przykład źle poprowadzonej produkcji, złych decyzji i zawiedzionych oczekiwań. Ale jestem daleki od jednoznacznego mieszania Wiedźmina z błotem. Na nader przyzwoite aktorstwo dobrze się patrzy, a zaskakująco dobrej muzyki dobrze się słucha. Ponadto bije od całości jakiś trudny do zdefiniowania, swojski – bo słowiański – klimat, jakby z miejsca rozgrzeszający wszelkie ekranowe dziwadła. To w końcu polskie fantasy, na Boga, czego się spodziewaliście? Jeśli ten fantastyczny gatunek przetwarza rzeczywistość, dając jej alternatywę, acz zachowując owej rzeczywistości strukturę, to z bogatą w niedoróbki i inne mniejsze partactwa polskością Wiedźmin ma wiele wspólnego. Nie ma w tym jednak krzty uniwersalizmu.