TYRANOZAUR. Człowiek pogryzł psa
Po filmach Alana Rickmana, Gary’ego Oldmana i Tima Rotha – czas na omówienie obrazu innego brytyjskiego aktora, który stanął po drugiej stronie kamery. Tyranozaur to surowa medytacja nad przemocą i gniewem.
Dla każdego, kto kiedykolwiek miał psa, pierwsze minuty Tyranozaura będą trudne do zniesienia. Oto niejaki Joseph, sfrustrowany wdowiec, kopie na śmierć swojego czworonożnego pupila. Jeżeli film zaczyna się od sceny takiego ciężaru, to można się domyślać, że będzie to opowieść o dalszym upadku albo o odkupieniu – albo o jednym i drugim. I tak rzeczywiście jest, bo Joseph upada dalej: rozbija szybę na poczcie, terroryzuje wyrostków w miejscowym pubie, w końcu trafia do sklepiku Hannah, gdzie obraża i doprowadza właścicielkę do łez. Hannah także jest pokiereszowana przez życie. Jej mąż, okrutny maczo James, regularnie ją poniża, bije i gwałci, a ona szuka zapomnienia w modlitwie i alkoholu. Josep chce obronić kobietę przed zwyrodnialcem – i tu pojawia się szansa na pokutę. Ale czy można chronić innych, gdy samemu na oślep rozdaje się ciosy?
Tyranozaur powstał jako rozwinięcie krótkometrażowego filmu Dog Altogether (2007), za który Paddy Considine otrzymał Srebrnego Lwa w Wenecji oraz nagrody BAFTA i BIFA. W obu tytułach główne role zagrali Peter Mullan i Olivia Colman. Obie produkcje mają swe źródło w dzieciństwie Considine’a, który dorastał na biednym councilowskim osiedlu w środkowej Anglii – i choć reżyser zastrzegał, że nie jest to film autobiograficzny, to jednocześnie przyznawał, że Joseph ma coś z jego ojca. Interesująco przedstawia się też porównanie Tyranozaura z Jestem Joe Kena Loacha. Joseph z filmu Considine’a to Joe z filmu Loacha, który nigdy nie przestał pić i pogrążył się w spirali cierpienia. Tych dwóch bohaterów łączy nie tylko imię i zacięta twarz Mullana, ale również skłonności (auto)destrukcyjne i zarazem próby przezwyciężenia swoich słabości.
Jest to jeden z najbardziej gniewnych, gorzkich i gwałtownych filmów, jakie powstały w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatniego półwiecza. Skalą furii może równać się chyba tylko z Nagimi Mike’a Leigh i Nic doustnie Gary’ego Oldmana. Tyranozaur jest obrazem, przy którym sztandarowe dzieła „młodych gniewnych” brytyjskiego kina jawią się niczym filmy familijne. Considine przeprowadza atak na fałszywe wartości współczesnego społeczeństwa, celując szczególnie w toksyczną męskość, uosabianą tutaj przez Jamesa (znakomity Eddie Marsan). Zuchwałość twórcy polega na tym, że atak ten dokonuje się za pośrednictwem postaci, z którą trudno sympatyzować – Joseph jest wszak agresywnym alkoholikiem, w którym nie zachodzi żadna zmiana. Potwierdzeniem tej tezy jest jedna z ostatnich scen, gdy Joseph znów zabija psa, domykając koło przemocy.
Podwójne zabójstwo zwierząt spina klamrą fabułę Tyranozaura, ale pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami Considine ukazał całą wielowymiarowość Josepha. Ten sam człowiek, który odrąbał łeb pitbullowi lokalnego dresiarza, codziennie odwiedza umierającego na raka przyjaciela, opiekuje się zaniedbywanym chłopcem z sąsiedztwa i próbuje pomóc Hannah – udziela jej schronienia, gdy ta ucieka od męża, jest nawet gotów wyręczyć ją w wyrównaniu rachunków z Jamesem. A kiedy wspomina swoją zmarłą żonę, która cierpiała na nadwagę, przepełnia go poczucie winy za sposób, w jaki ją traktował. Przy tej okazji ujawnia się zresztą geneza metaforycznego tytułu Tyranozaur. Kto chce dowiedzieć się, co on tak naprawdę oznacza, powinien sięgnąć po ten brutalny, lecz wybitny film o tym, jak łatwo wpaść w otchłań nienawiści – i jak trudno się z niej wydostać.