STARSZA PANI ZNIKA. Dzieło sztuki czy tylko zręczna sztuczka mistrza Hitchcocka?
Gdy mowa o Alfredzie Hitchcocku, pierwsze, co przychodzi na myśl, to oczywiście Psychoza, potem Ptaki, Zawrót głowy, Okno na podwórze, Nieznajomi z pociągu, a w dalszej kolejności tytuły, które znają już chyba głównie zapaleni miłośnicy kina – Północ – północny zachód, Cień wątpliwości, Rebeka, Osławiona i wiele innych. Wyliczanka niczego sobie, bo i genialny reżyser należał do bardzo płodnych twórców, swymi kolejnymi dziełami mocno odciskając piętno na kinie. Można wziąć dowolną pozycję z dorobku Hitchcocka i na jej podstawie sprawdzić, jak bardzo zmieniło ono sztukę filmową. Idąc tym tropem, należałoby przyjąć, że każdy film Anglika jest dziełem sztuki, nawet te, które trudno uznać za udane, jak choćby Rozdarta kurtyna, Topaz czy Podejrzenie. A co z tytułami jawnie rozrywkowymi, nie roszczącymi sobie żadnych pretensji do bycia czymś więcej niż tylko wyjątkowo sprawnym, z czasem wręcz rewolucyjnym rzemiosłem?
Starsza pani znika (1938) powstała jeszcze w Anglii i była przedostatnim filmem Hitchcocka przed wyjazdem do Hollywood, gdzie zadebiutował oscarową Rebeką. Wcześniej reżyser dał się poznać jako autor ekscytujących thrillerów (39 kroków, Człowiek, który wiedział za dużo), potrafiący niepozorny materiał literacki zamienić w pełne świeżych inscenizacyjnych pomysłów kino. Tytułem być może najbardziej żywotnym z tamtego okresu twórczości Hitcha jest mocno komediowy dreszczowiec, niepozbawiony klasy i uroku, lecz również typowo eskapistyczny, posiadający frapujący punkt wyjścia i idący w stronę nie do końca poważnego rozwiązania. W gruncie rzeczy dużo filmów słynnego reżysera można tak określić, na czele z dużo późniejszym Północ – północny zachód, ale skoro tematem cyklu jest czarno-białe kino, pozostańmy przy nim.
Akcja ekranizacji powieści Ethel Liny White rozgrywa się w fikcyjnym kraju, Brandice, gdzie mająca wyjść wkrótce za mąż Brytyjka Iris Henderson przygotowuje się do podróży powrotnej do swej ojczyzny. W gospodzie, w której się zatrzymała, najpierw spotyka tytułową panią Froy, byłą guwernantkę, obecnie turystkę podróżującą po Europie, później zaś Gilberta Redmana, wiecznie wesołego badacza muzyki ludowej, choć początkowo dla Iris denerwującego impertynenta. Poznajemy też Chartersa i Caldicotta, spieszących się na rozgrywki krykieta, parę kochanków z problemami, słynnego chirurga oraz sporą grupkę cudzoziemców. Wszyscy oni spotykają się w jadącym do Anglii pociągu, lecz gdy w pewnym momencie pani Froy znika, Iris okazuje się być jedyną, która ją widziała. Nikt z pasażerów nie przyznaje się, że miał styczność z kobietą, a wszelkie próby udowodnienia jej istnienia kończą się niepowodzeniem. Czy starsza pani jest tylko urojeniem dziewczyny, czy też za jej zniknięciem kryje się jakaś niepokojąca tajemnica?
Nietrudno nazwać film Hitchcocka prototypem współczesnego thrillera rozgrywającego się w pociągu, choć również nie tylko tam. Ten sam pomysł wyjściowy napędza również Plan lotu, w którym Jodie Foster przeszukuje lecący samolot w poszukiwaniu swojej być może istniejącej córki, a skoro jesteśmy przy tym tytule, warto wymienić również niedawne propozycje z Liamem Neesonem, czyli Non-Stop i Pasażera. Echa Hitchcocka pobrzmiewają w obu dosyć wyraźnie, nawet gdy zagłuszane są przez bijącego ludzi Irlandczyka. Starsza pani znika ma zatem niezaprzeczalne znaczenie dla dzisiejszego kina, służąc za wzór umiejętnego wykorzystania praktycznie tylko jednego miejsca akcji, jego zalety bycia w ciągłym ruchu oraz zagadki zbyt atrakcyjnej, aby móc ją ot tak porzucić, choć przecież Iris nie jest w żaden sposób związana z panią Froy. Można w tym zresztą dopatrywać się wielkości Hitchcocka, który przedkłada tajemnicę nad wiarygodność, unikając pytań o powód dziewczyny, dla którego tak bardzo zależy jej na odnalezieniu właściwie obcej kobiety (oczywiście wyłączając ludzką życzliwość i altruizm).