OBROŻA. Science fiction będące wielkim końcem kariery Rutgera Hauera?
A może ona skończyła się już wcześniej, gdzieś w okolicach Krwi bohaterów? W 1994 roku był jeszcze jeden mocno niedoinwestowany i niszowy film pt. Vaterland Christophera Menaula. Do dzisiaj pamiętam nowiutką folię na kasecie VHS i całkiem jak na tamte czasy dobrej jakości projekt okładki, przynajmniej pierwszej strony. Miał to w dystrybucji Warner Home Video, a więc trochę lepsza firma niż np. pachnące krakowską Halą Targową czy Stadionem Dziesięciolecia Video Rondo. W Vaterland Rutger Hauer jeszcze trochę rozbłysnął, ale to już był koniec. Czy jednak, jak twierdzą niektórzy, w Obroży dał z siebie jako aktor wszystko, co najlepsze, przypominając jaką legendą był w latach 80.? Faktem jest, że bez niego produkcja nie byłaby nawet przeciętna. Film w reżyserii Lewisa Teague’a ukazał się w Polsce w dystrybucji VIM-u, a to już właściwie go pozycjonowało w historii kina science fiction, podobnie jak schyłkową karierę Hauera.
Pisząc o końcu kariery Rutgera Hauera, nie mam oczywiście na myśli tego, że zniknął z kina. Zagrał jeszcze mnóstwo lepszych i gorszych ról, lecz stopniowo przeszedł na drugi plan i do ról epizodycznych. Z lat 80. pamiętamy go jednak jako nietuzinkowego złoczyńcę, a i charyzmatycznego protagonistę. Rządził pierwszym planem i zapisywał się w świadomości widzów. Ten stan nie mógł trwać wiecznie, ale trwał zbyt krótko. W latach 90. Rutger Hauer się już nie odnalazł jako główna postać w fabułach. A czy w Obroży mu się faktycznie udało?
Zacznijmy od tego, że starsze filmy science fiction nieraz używały określenia „kiedyś w przyszłości” lub czegoś w tym stylu, żeby uzasadnić brak stylizacji świata przedstawionego i tym samym obniżyć koszty. Tak stało się w przypadku Obroży. Niedaleka przyszłość to właściwie rzeczywistość nam współczesna, a dzisiaj już nawet przeszłość. Już wtedy, na początku lat 90. klimat produkcji był zadziwiająco retro, jak z lat 80. Wszystko przez mały budżet. Tanimi dekoracjami, prezentacją rozwarstwionego, biednego społeczeństwa i więzienia zakamuflowano technologiczne zmiany w przyszłości. Z perspektywy lat wygląda do jednak nazbyt telewizyjnie, ciasno, a nawet teatralnie. W ramach samego science fiction zobaczyć można jedynie detale, nazbyt dyskretne, żeby ulepić z nich spójny świat przyszłości. Jak zawsze też nie zadbano o muzykę – znani kompozytorzy kosztują fortunę, co słychać, nie zawsze stylistycznie odkrywczo, ale jednak słychać. Krew nie wygląda jak krew, walczący bohaterowie często nie dotykają siebie przy ciosach, a supernowoczesne więzienie z przyszłości dysponuje tylko starymi samochodami land rover. Trzon fabuły jest ciekawy, lecz jej rozwinięcie do bólu standardowe, bez twistów, z szablonowym czarnym charakterem. Oczywiście naczelnik więzienia musiał być zły, a przyjaciel zdradzić. Kobiety w filmie, chociaż ładne, są elementem zbędnym dla losów głównego bohatera, przypiętym do niego na siłę. Gwoździem do trumny produkcji jest udźwiękowienie.
A jak wypada legendarny Rutger Hauer? Głosy oceniające jakość jego udziału w filmie, są dość sprzeczne. Jedni uważają, że zagrał genialnie, ale chyba kierują się wyłącznie irracjonalnym sentymentem, a inni zauważają, że ikona Łowcy androidów w ogóle się nie postarał. Mają rację. Nawet w ruchach widać ociężałość aktora. Dubli w filmie było mało. Hauer sporo improwizował, co widać. Niekiedy mylił ruchy, ale ujęć już nie powtarzano, a można by je sprawdzić, przeanalizować i nakręcić lepiej. Nie było jednak na to ani pieniędzy, ani czasu. Obiektywnie trzeba stwierdzić, że nie jest to jedna z lepszych ról Rutgera Hauera. Znacznie lepiej wypadł w Vaterland, filmie o 3 lata późniejszym, lecz jakże bardziej dopracowanym pod względem jakości świata przedstawionego, gdy III Rzesza wygrała II wojnę światową. W postaci Xaviera Marcha udało mu się zaprezentować bohatera tragicznego i charyzmatycznego, co zupełnie nie wyszło w Obroży. Może byłoby lepiej, gdyby scenariusz pozwolił genialnemu elektronikowi Frankowi Warrenowi, tak zawzięcie nie udawać niechęci do kobiet. Dużą część jego podróży z Tracy Riggs wypełniają dość sztuczne kłótnie o przekraczanie granicy bliskości, czego Frank zawzięcie sobie nie życzy. Poza tym: im bliżej końca, tym klimatu science fiction coraz mniej, a film zamienia się w zwykłą opowieść sensacyjną klasy B nakręconą w latach 80. Koniec jest zwieńczeniem tego przewidywalnego dzieła, a mi jako widzowi przykro, że legenda Rutgera Hauera trwała zbyt krótko, bo rozmyła się już na początku lat 90. Nic jednak straconego, po latach aktorowi udało się wrócić do wielkiego kina, już nie na pierwszy plan, ale regularnie zaznaczał swoją obecność chociażby u Christophera Nolana i Roberta Rodrigueza.
Co zaś do filmu Obroża, kiedyś, w czasach VHS, oglądałem go z wypiekami na twarzy. Dzisiaj trudno mi znaleźć odpowiednie podsumowanie słowami prócz stwierdzenia z żalem, że nie mam ochoty więcej wracać do tej produkcji. Przypadkowo jednak znalazłem w sieci (scifimoviepage.com) dobry opis na koniec. Ktoś miał podobne odczucia i dobrze ubrał je w słowa.
Decidedly average and predictable affair set in the near future about a high-tech prison in which prisoners are made to wear collars that will explode if they stray more than 100 yards from a prisoner wearing a matching collar. Problem is that no-one knows whose collars matches whose. Film doesn’t live up to its interesting premise and soon degenerates into a standard crime thriller.