NOC OCZYSZCZENIA: ŻEGNAJ AMERYKO. Dreszcze ideologicznego radykalizmu
W świecie amerykańskiego wysokobudżetowego thrilleru nie ma w ostatnich latach większego fenomenu niż seria Noc oczyszczenia. Przyzwyczajeni niezliczoną ilością tytułów z pogranicza grozy i akcji, trudno było bowiem przewidzieć istnienie serii podważającej znany stereotyp dotyczący tego typu masowych widowisk – każda kolejna część zawsze traci w końcu na jakości, za sprawą czy to zmiany reżyserskiej, budżetowych cięć, czy doszczętnej eksploatacji fabularnego motywu. Przykładów jest tu co niemiara, od klasyków spod znaku Koszmaru z ulicy wiązów czy Halloween, po nowsze niepowodzenia późniejszych części Piły, Obecności i Oszukać przeznaczenie. Rewolucyjny koncept pierwszej odsłony tych serii pozostawał powodem popularyzacji marki i trwałego ugruntowania w kanonie, kolejne jednak zostały (często słusznie) pozapominane, rozwadniając pierwotny koncept zarówno płytką powtarzalnością, jak i redefinicją w rejonach kampowego, B-klasowego absurdu. Nieczęste wyjątki pokroju Piły III tylko mocniej mocowały regułę w zbiorowej świadomości; sequel popularnego straszaka z jakimś dalekim numerkiem już na zawsze kojarzy się w końcu z tanią, budżetową adaptacją z kosza DVD za 5 złotych, znajomym terenem, bezpiecznie kiepską kanapową rozrywką.
Na odwróceniu tej tendencji zasadzał się będzie fenomen Nocy oczyszczenia – serii z każdą kolejną częścią dokonującej spektakularnej zwyżki formy, owocującej w dodatkowe konteksty społeczne i polityczne, w końcu z epizodu na epizod po prostu lepszej i bardziej widowiskowej filmowo. Seria zaczynająca jako kameralne home invasion w miarę budżetowych i popularnościowych wzrostów przerodziła się finalnie w thrillerowy blockbuster; przestrzenna podróż Nocy oczyszczenia wychodzi tu z poziomu rabowania jednego domu do ogólnopaństwowej ideologicznej wojny. Artystyczny sukces serii nie jest podyktowany jednak wzrostem skali, a wzrostem znaczenia społecznego kontekstu, czyniącym z obowiązkowej masakry jedynie środek wyrazu politycznego komunikatu. To właśnie w serii Jamesa DeMonaco będzie najciekawsze; ideologiczna podbudowa, w pierwszych odsłonach zdająca się jedynie pretekstem, finalnie przyćmiewa najatrakcyjniejsze wizualnie wybuchy i morderstwa. Stanie się ona istotna właściwie dopiero na poziomie trzeciej odsłony – pierwsza Noc oczyszczenia i Noc oczyszczenia: Anarchia osadzały swoje fabularne motywy w rzeczywistości owładniętej opacznie rozumianym świętem wolności, pozwalającym cywilom na funkcjonowanie w rzeczywistości przymykającej oko na jakiekolwiek łamanie prawa. Robiły to jednak dość powierzchownie, wykorzystując koncept, ale nie wchodząc w światotwórczą logiczną podbudowę. Bogaci bohaterowie, dla których Purge zawsze oznacza natłok zabezpieczeń odcinający ich od corocznej anarchii i bezprawia, dawali może, na zasadzie charakterologicznego oderwania od święta, łatwiejszą drogę do utożsamienia się widza, ale zamykali potencjał realnego zgłębienia świata, czyniąc z pierwszych dwóch odsłon nic ponad krwawą kinową rozrywkę.
Rewolucja nadchodzi przy okazji Czasu wyboru; dwutorowo prowadzona narracja pozwalała jednocześnie skupić się na widzowskiej perspektywie (pani polityk, dążąca do wykreślenia corocznego święta z kalendarza), jak i na urozmaicenie rzeczywistości filmowej o kontekst klasowy (czarnoskóry sklepikarz, który z uwagi na finansowe problemy postanawia bronić z karabinem swojego dobytku). Element społeczny wzbogacił sensy wewnątrz opowieści; noc oczyszczenia przestała być absurdalnym świętem wolności i stała się populistyczną rządową zagrywką, wymierzoną w najbiedniejszych, uciążliwych dla skrajnej liberalnej partii, jednocześnie najmniej przygotowanych do obrony z grupami rzezimieszków mordujących ludność na ulicach. Noc oczyszczenia: Żegnaj Ameryko, będzie szło w tę retorykę jeszcze dalej, z ogromną wartością dla samego filmu.
Los Angeles i Waszyngton zastępuje tu bowiem Teksas, a grupę Amerykanów o zróżnicowanej klasowej przynależności garstka meksykańskich imigrantów, szukających w Stanach Zjednoczonych mitycznego amerykańskiego snu. Inna lokalna specyfika będzie otwierała koncept Nocy oczyszczenia na inne społeczne znaczenia i sensy; codzienna rzeczywistość drży tutaj z powodu rasistowskiego napięcia, meksykański napływ odbiera kowbojom narodowy autorytet, a ograniczone, niskopłatne miejsca pracy wywołują nie tylko klasową, ale i przynależnościową frustrację. W niesprzyjającym świecie musi odnaleźć się Adela i Juan, polityczni uchodźcy z Meksyku; ta pierwsza ciepło idealizująca moc amerykańskich możliwości, gdy jej mąż niepewnie nastawiony jest do wymuszonej ucieczki z ojczyzny. Skala mobbingu, uszczypliwości i rasowych uprzedzeń wciąż narzuca na niego łatkę obywatela drugiej kategorii, a jej dalsza eskalacja nachodzi na rozpoczęcie corocznej nocy oczyszczenia, zabarwionej w teksańskim słońcu przede wszystkim niuansem nacjonalistycznym, przekładającym się na zagładę etnicznych mniejszości w pierwszej (i często jedynej) kolejności. Szczęśliwie dla bohaterów lęk przed zagładą podczas święta wolności nie znajdzie swojego makabrycznego końca – ukryte w schronie miejscowych Meksykanów i otoczone wyposażonymi w karabiny najemnikami małżeństwo bezpiecznie będzie mogło spędzić noc, by kolejnego dnia spokojnie wrócić do niesprzyjającej, ale bezpiecznej rzeczywistości. Jednak do czasu – oryginalny tytuł The Forever Purge odsłania wprost fabularny twist. Rzeczywistość piątej filmowej odsłony Nocy oczyszczenia to świat tak podporządkowany kontrolowanej anarchii, że całkowicie nieprzygotowany na sprzeciw. Wobec tego gdy po skończonym dniu zorganizowane grupy postanawiają wydłużyć sobie anarchistyczne wakacje, państwowa ingerencja okazuje się niewystarczająca, a forsowany sen skrajnie liberalnej wolności przemienia się w antyregulacyjny, niekontrolowany społecznie koszmar niekończącej się czystki.
Od tego momentu film dominuje zbiór samochodowych i pieszych sekwencji ucieczek; zagrożone meksykańskie małżeństwo wraz z przypadkowo złożoną grupą stają się bowiem jednym z głównych, bardziej atrakcyjnych celów dla oczyszczających obywateli. Tu pojawia się wyraźna (w kontekście poprzedników) gatunkowa rewolucja obrazu Everardo Gouta – Żegnaj Ameryko być może zaczyna się jak horror o kameralnej inwazji w obliczu braku prawnych konsekwencji czynów, ale w miarę powiększania się skali konfliktu rośnie też wachlarz reżyserskich ekspresyjnych możliwości. To, co zaczyna się jako wizja z pogranicza horroru i thrillera, przemienia się finalnie w totalną globalną rozwałkę spod znaku katastroficznego San Andreas czy późniejszych części Szybkich i wściekłych. I, w jakiś pokrętny sposób, ta zupełnie niespodziewana od serii Nocy oczyszczenia eskalacja konfliktu do absurdalnych rozmiarów zaskakująco dobrze wpisuje się w obecne czasy globalnej, równie bagatelizowanej z perspektywy czasu pandemii. W obiektywie Gouta nie jest to jednak jak najbardziej namacalny wirus, a ksenofobiczna ideologia nienawiści, podsycona nieokiełznanym, libertariańskim pierwiastkiem. Ideologia usprawiedliwiana finalnie państwowymi regulacjami i patriotyzmem wolnościowej narracji, która, jasne, jest przesycona i wyolbrzymiona na potrzeby kina rozrywkowego, ale odnajduje intuicje w rzeczywistych skrajnościach amerykańskiej politycznej debaty. Społeczne napięcia filmu Gouta to proste, ale niezwykle skuteczne aluzje do zagrożeń Trumpowskiej retoryki i nasilania się ideologicznych napięć, z wielkim murem na granicy USA i Meksyku, a także policyjną rasistowską brutalnością na czele. Metafory, symbole i społeczne odniesienia reżysera nie są zapewne najsubtelniejsze w swojej formie (chociażby wysprejowane „Budujmy mosty, nie mury” na ścianie jednej z teksańskich kamienic), ale ten polityczny impet w połączeniu z totalną thrillerową rozwałką świadczyć będzie o sile działania Żegnaj Ameryko – filmu niepozostawiającego miejsca na niuanse i detale, na relatywizmy i symetryzm. Czołobitny przekaz nie niesie za sobą być może społecznie rewolucyjnego potencjału, ale w tak niewinnym ideologicznie nurcie mainstreamowego horroru gwarantuje na pewno co najmniej odbiorczy dyskomfort, bo też odniesienia do światopoglądowych amerykańskich batalii nie są w stanie umknąć nawet najbardziej ślepo nastawionemu na rozrywkę odbiorcy.
Gout grać jednak będzie politycznym komentarzem nie tylko w kreacji świata i etnicznych problemów bohaterów, ale także w sposobie emocjonalnego odbioru scen akcji, po które domyślnie w końcu widz przychodzi do kina. Nasycone wybuchami, morderstwami i wandalizmem sekwencje imponować tu będą skalą, ale i niebanalną inscenizacją – wystarczy przytoczyć choćby nakręconą na jednym ujęciu sekwencję przeprawy ulicami El Paso, wprost cytującą wizualnie legendarną sekwencję z Lecą żurawie. Mimo to, niezależnie od epickości oczyszczeniowej rozwałki, z reżyserskiego radaru nigdy nie znika ideologiczny kontekst Żegnaj Ameryko. Płonące samochody i mordowani ludzie nie są tu elementem ani widzowskiej przyjemności, ani eskapizmu, ani nawet uczucia perwersyjnego podniecenia płynącego z oglądania niemoralnych czynów czystego zła, jak działo się to w horrorowej Pile. Dla Nocy oczyszczenia tak pożądana thrillerowa przemoc przybiera formę odrażających egzekucji, panicznej niepewności i moralnej jednoznaczności. W tym sensie dzieło Gouta staje się prawie antythrillerem, obrazem bliższym mainstreamowej, wysokobudżetowej wariacji na temat Funny Games Hanekego niż jakiemukolwiek ekscytującemu dreszczowcowi ostatnich lat. Popowe tropy radości na twarzy z wymierzanej moralnej sprawiedliwości oczywiście pojawiają się obowiązkowo na odbiorczej twarzy, ale za często przyćmiewane są bezradnością i etycznym obrzydzeniem, by było to dla widza jakkolwiek oczyszczające. Przemoc Żegnaj Ameryko staje się więc kolejnym narzędziem światopoglądowego kazania reżysera, dezorientując gatunkowe przyzwyczajenia widza i zmuszając go ponownie do refleksji nad sensem politycznego radykalizmu. W ramach thrillera, którego cały potencjał zawiera się przecież w atrakcyjności fizycznych starć, Gout pozwala sobie na obdarcie przemocy z fajności dla szerszego społecznego komentarza. Żegnaj Ameryko nie jest wcale rewolucyjny i nowatorski w tymże koncepcie, ale w ramach popcornowej rozrywki szokuje jednak drastycznym odcięciem się od bezpieczeństwa, wyważenia i bezstronności gwarantującej na papierze większy komercyjny potencjał.
Tym więc, co zdaje się największym absurdem kolejnej już masowo produkowanej odsłony franczyzy Nocy oczyszczenia, jest fakt, w jaki sposób reżyser potrafi przefiltrować obowiązkowe dla serii koncepty przez moment dziejowy, najbardziej szalone lata ostatnich dekad, z wirusową eskalacją, ideologicznym radykalizmem i światopoglądowymi wojnami na czele. I nawet jeśli robi to zbyt wprost, nie przejmując się subtelnościami czy poziomami metafor (dość przytoczyć umoralniające antyrasistowskie dialogi pomiędzy głównymi bohaterami), łatwo jest wybaczyć tę scenariuszową indolencję, usprawiedliwić ją celem i realną misją. Chęć wpłynięcia na rzeczywistość, lekcja czy może nawet kazanie Gouta, bezceremonialnie punktującego problemy amerykańskiego społeczeństwa to w końcu coś, czego wewnątrz taśmowo produkowanych remake’ów i sequeli nie spodziewał się chyba nikt, i to realne zaangażowanie w obrębie thrillerowego tasiemca trzeba, mimo problemów, wychwalać pod niebiosa.