Noc oczyszczenia: Anarchia
Cechą charakterystyczną ubiegłorocznej „Nocy oczyszczenia” był nader interesujący pomysł wyjściowy. Według niego, USA przyszłości stało się miejscem w którym stopa przestępczości znajduje się na niemal zerowym poziomie. Udało się to osiągnąć za sprawą wprowadzenia w życie specjalnego prawa, według którego w konkretnym dniu społeczność posiada przyzwolenie na dokonywanie wszelkiej maści występków. Podczas jednej nocy zatem ludzie całkowicie legalnie mogą porzucić krępujące ich okowy norm, przepisów i paragrafów, by dać upust swoim morderczym żądzom. Powiedzieć jednak, że pomysł ten nie został w filmie należycie wykorzystany, to daleki eufemizm tego, czym w rezultacie „Noc oczyszczenia” okazała się być. Jak sprawa ma się z kontynuacją? Zdecydowanie lepiej, ale o żadnych jakościowych wyżynach nie może być mowy.
Tym razem twórca filmu James DeMonaco, klaustrofobiczne domostwo zamienił na otwarte miasto. Zmiana lokacji wyszła filmowi na dobre. W przestrzeni miejskiej dżungli kryje się bowiem wiele scenariuszowych możliwości, do tego by rzucić bohaterom kłody pod nogi. Na takim tle da się poniekąd dojrzeć niewinne nawiązania do „Ucieczki z Nowego Jorku” – postkatastroficznego klasyka Johna Carpentera. Jako widzowie mamy także możliwość ujrzenia tego, co najbardziej oddziaływało na wyobraźnie przy okazji mierzenia się z częścią pierwszą – mianowicie tego jak wielka jest skala dokonywanych czystek. Za sprawą ograniczeń budżetowych nie dało się jednak zobrazować tego odpowiednio znacząco. Cieszą natomiast poszczególne rozwiązania fabularne, które obliczone na odziaływanie zaskoczeniem, spełniają się w swej roli dobrze. Ich wprowadzenie oczywiście nie byłoby możliwe ponownie ograniczając akcję do ciasnego domostwa. Mnie bodaj najbardziej podobał się zwrot, w którym schwytani bohaterowie stali się przedmiotami zainteresowania licytujących się bogaczy. Rezultat tej aukcji z pewnością każdy z was potrafi dopisać sobie sam.
Innym znaczącym wyróżnikiem „Nocy oczyszczenia: Anarchii” w stosunku do swojego poprzednika, jest osoba protagonisty. W końcu otrzymaliśmy bohatera z krwi i kości, z wiarygodnie rozpisaną motywacją. Wcielił się w niego Frank Grillo, a głównym wyznacznikiem jego gry są niespożyte pokłady charyzmy. Bezpłciowy Ethan Hawke z części pierwszej powinien brać u niego lekcje. Aktor, który zwykł występować na drugim planie, w końcu otrzymał okazję do zaprezentowania szerszego wachlarza swych umiejętności i – co istotne – należycie okazję tą wykorzystuje. Grillo nie wysila się by pozyskać nasze zainteresowanie, pozwala by za niego robiła to aura tajemniczości unosząca się nad jego postacią. Poza tym, wyraźnie do twarzy mu z giwerą i życzyłbym sobie widzieć go na pierwszym planie kina akcji częściej.
Efekt dobrze poprowadzonej postaci głównej psuje jednak reszta towarzystwa, na którą protagonista został przez scenarzystę poniekąd skazany. Para odczuwająca kryzys związku oraz młoda matka i jej nastoletnia córka – dawno nie dane mi było przeżywać losu tak irytującego zespołu. Za sprawą logiki postępowania oraz przypisanych do ich ust kwestii, nie da się patrzeć na tych przyjaciół w niedoli inaczej niż z uczuciem zażenowania. Oni aż proszą się by dokonać na nich czystki. Śmiem twierdzić, iż podwyższyłbym filmowi ocenę o gwiazdkę lub dwie, gdyby główny bohater był samotnym mścicielem, który wychodzi na ulicę w noc oczyszczenia i postanawia zaprowadzić na nim porządek według własnych, konkretnie podbudowanych zasad. Nie uważam, by tak rozpisana charakterystyka postaci uległa wyświechtaniu, tym bardziej w przypadku filmu, który w swej stylistyce wyraźnie odnosi się do tradycji kina klasy B.
Na koniec pozwolę sobie na odrobinę refleksji. Otóż bez względu na to, jak przeciętnym widowiskiem jest sequel „Nocy oczyszczenia” wciąż potrafi on zadawać intrygujące w swym filozoficznym charakterze pytania. W dawnych czasach rolę dyspensy dla spuszczenia ze smyczy swych żądz pełnił okres karnawału. To wtedy przymykano oko na rozpustę, mięsne obżarstwo, taniec i inne porywcze zachowania po to, by społeczeństwo odpowiednio wyszalało się przed nadchodzącym okresem Wielkiego Postu, pełnego ograniczeń. Można zatem mniemać, iż przybieranie dziwacznych kostiumów było także sposobem na zachowanie anonimowości w odbywającym się koncercie zmysłów. Znamienne jest jednak, iż już wtedy zauważono, że zwierzęca natura każdego z nas może potrzebować czegoś w rodzaju „wybiegu”.
Z odpowiednią dozą przesady rozwiązanie to przetworzył DeMonaco. W swej wizji pozwolił jednak społeczeństwu na zdecydowanie więcej, skupiając się głównie na potrzebie zabijania. Z karnawału zapożyczył jednak maski i założył je na twarze tych, którzy decydują się na najdalej idące występki. Socjologii kończyć jednak nie trzeba, by zauważyć jak grubymi nićmi szyta jest idea, na której opiera się „Noc oczyszczenia”. Drzemiące w nas zalążki zła w swej skomplikowanej zasadzie są czymś czego ram nie da się w żaden sposób określić, ponieważ posiadają zbyt zindywidualizowany charakter. Nie można zatem założyć, iż wyznaczenie dwunastu godzin dyspensy na mord, da nam gwarancję, iż resztę dni w roku całe społeczeństwo będzie przeżywać w harmonii. Podejrzewam, iż takiego efektu nie osiągnęlibyśmy nawet wówczas, gdybyśmy każdego dnia wyznaczali godzinę czystki. Gdy bowiem damy naszym instynktom odpowiednio racjonalne przyzwolenie do nieograniczonego działania, płynące z tego konsekwencje mogą być nie do opanowania. Ale warto jest wysuwać pewne hipotezy i między innymi temu służy motyw przewodni filmu DeMonaco.