SPIRALA: NOWY ROZDZIAŁ SERII PIŁA. „Siedem” to to nie jest
W 2010 roku na ekrany kin trafiła siódma część serii Piła, szumnie reklamowana jako ostatni jej rozdział i zrealizowana w technice 3D (oczywiście tylko po to, by rzucić w widzów wnętrznościami), co doskonale wpasowało się w ówczesną modę. Kilka lat później okazało się, że twórcy jednak jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa i w 2017 na ekranach pojawiła się Piła: Dziedzictwo, zmiażdżona przez krytyków – co jest właściwie standardem w tym cyklu – ale będąca sukcesem w box offisie. Na kolejny rozdział serii przyszło nam poczekać cztery lata.
Inicjatorem powstania Spirali był Chris Rock, który wciela się w filmie w główną rolę. Grany przez niego Zeke to detektyw od lat pozostający w cieniu swojego ojca (Samuel L. Jackson), niezbyt lubiany przez kolegów z pracy. Gdy w mieście pojawia się naśladowca Jigsawa, Zeke i przydzielony mu partner zostają wciągnięci w wyszukaną grę.
Trudno nazwać mi Spiralę częścią głównej serii. To bardziej spin-off odwołujący się do wydarzeń z cyklu głównie za pomocą słownych odniesień do działalności Jigsawa, ale skupiony na zupełnie nowych bohaterach i w żaden sposób niepodejmujący wątków z części 1–7 i Dziedzictwa. Na stanowisko reżysera powrócił po przerwie Darren Lynn Bousman (to czwarta Piła w jego dorobku), jednak Spirala nie przypomina poprzednich odsłon w jego wykonaniu. Poprzednie Piły – nie licząc oryginału – opierały się na schemacie, wedle którego bohater lub ich grupa w zamkniętej przestrzeni musieli mierzyć się z pułapkami, a obok toczyło się postępowanie. Spirala wydaje się z kolei czerpać z Siedem Davida Finchera (choć absolutnie nie jest to sugestia, że stoi na przynajmniej zbliżonym poziomie) czy nawet pierwszego filmu z serii, do którego twórcy mrugają zresztą okiem. Detektywi tropią zabójcę, po drodze znajdując już po fakcie jego kolejne ofiary, a Zeke zmaga się dodatkowo z własną przeszłością i traktuje sprawę bardzo osobiście. Chris Rock jako fan serii także mocno zaangażował się w projekt i postanowił sam ponieść Spiralę na swoich barkach, odchodząc od swojego komediowego wizerunku, choć niektóre jego sceny zostały napisane tak, jakby Rock mimochodem chciał jednak przemycić na ekranie któryś ze swoich stand-upów. Ostatecznie najciekawiej wypadają jego krótkie interakcje z Samuelem L. Jacksonem, jednak potencjał ich trudnej relacji nie został wykorzystany i sprowadzono go do stereotypów – a szkoda, bo pewne motywy mogłyby w innym wypadku mocniej wybrzmieć. Jackson ma zresztą niewielką rolę i gra typowego Samuela L. Jacksona, a mimo to najbardziej zapada w pamięć dzięki swojej charyzmie.
Scenarzyści Josh Stolberg i Peter Goldfinger (odpowiedzialni także za Dziedzictwo) próbują pogłębiać postaci, głównie za sprawą obowiązkowych w serii retrospekcji, ale ma to raczej marny skutek, a bohaterowie pozostają nam obojętni. Powracającym motywem jest niemoralność policji, ale Stolberg i Goldfinger ostatecznie się po tym prześlizgują. Zeke i jego towarzysze głównie przemieszczają się z miejsca na miejsce, rzucają frazesy, robią obolałe miny i ruszają dalej, odhaczając kolejne punkty prowadzące do rozwiązania zagadki i znaku rozpoznawczego Piły, a więc końcowego twistu. Ten – przyznam – nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, choć to może kwestia tego, że twórcy serii w poprzednich odsłonach wspinali się na takie wyżyny absurdu, że trudno już o jakiekolwiek zaskoczenia. Zostaje ziewanie.
W porównaniu do części 2–7 i Dziedzictwa, gdzie charakterystyczne dla serii pułapki były mnożone przez scenarzystów, w Spirali jest ich stosunkowo niewiele i zajmują mało czasu ekranowego. Nie zmienił się jednak sposób ich prezentacji – chaotyczny montaż, nagłe zbliżenia, wszystko w akompaniamencie krzyków ofiar. Scenarzyści tradycyjnie nie mają litości dla ludzkiego ciała i prześcigają się w pomysłach na narzędzia tortur. Wyrywane języki, odrywane palce, szkło zatopione w skórze – Bousman ma doświadczenie w znęcaniu się nad bohaterami, więc w tym zakresie fani gore powinni być usatysfakcjonowani.
Spirala finansowo radzi sobie najgorzej z dotychczasowych odsłon serii. Może to wina pandemii, a może jednak zmęczenia materiału. Można docenić ambicje, szkoda tylko, że nie idą one w parze z zaangażowaniem widza. Wolałem już niemal serialową fabułę głównej serii, gdzie bzdura goniła bzdurę, ale mimo wszystko walka obcych sobie ludzi o przetrwanie generowała jakiekolwiek emocje, a nieobecny w Spirali Tobin Bell magnetyzował i wyciągał co się dało z koślawych scenariuszy. Nowa Piła nie jest nawet tak zła, że aż dobra, nie stanowi guilty pleasure, nie pomaga jej wyraźnie większy budżet – jak na projekt powstały z sympatii do serii zaskakująco dużo tu miałkości. Furtka na sequele jednak jest, więc jeszcze kilka ofiar zapewne zostanie w przyszłości pozbawionych kończyn.