search
REKLAMA
Recenzje

NIEPOKONANA JANE

Jacek Lubiński

31 marca 2017

REKLAMA

Oczywiście ten niespełna stuminutowy metraż można by było z powodzeniem wydłużyć i odpowiednio spokojnie dopieścić wszelakie relacje, nadać im dodatkowej głębi. Niemniej w samym sercu Niepokonanej Jane wszystko wydaje się być na miejscu, a całe to „preriowe romansidło” jest na tyle zgrabnie zaaranżowane, że zatwardziałych kowbojów nie wystraszy raczej sprzed ekranu, a kowbojkom pozwoli się rozmarzyć – w końcu wolno im. Zdecydowanie gorzej prezentuje się to, co umieszczono na peryferiach wielkiej miłości, skryte w jej cieniu, czyli generalnie wszystkie rzeczy odpowiedzialne za napędzanie akcji.

Chociaż mamy aż trzech bad guyów, z których można by było wycisnąć wiele dobra – Ewan McGregor, Boyd Holbrook i niejako powielający swój wizerunek z Westworld Rodrigo Santoro – to ostatecznie raczej nieinwazyjnie przemykają oni w tle. Santoro ma co prawda mocne wejście i jak zwykle przekonującą aparycję, ale bardzo szybko się z nim żegnamy. Holbrook w roli niezrównoważonego psychola ledwie zaznacza się w całej historii. A McGregor wpierw strzela iście komiksowe grymasy, wydając się zbyt kolorowym jak na tego typu kino, pociągniętym za grubą kreską przeciwnikiem, po czym… znika na pół filmu, stanowiąc raczej czysto teoretyczne zagrożenie dla naszych bohaterów. W dodatku poziom umiejętności i granice człowieczeństwa wszystkich trzech do samego końca pozostają enigmą. O pełnokrwistej, emocjonującej konfrontacji, na którą czeka się z niecierpliwością od pierwszych scen, nie ma więc mowy.

Zresztą także na płaszczyźnie technicznej tak zwanego szału nie ma. Jasne, trudno wymagać od kosztującego „marne” dwadzieścia pięć milionów dolarów, niezależnego przedsięwzięcia, żeby wyglądało jak najlepszy blockbuster sezonu. Sęk w tym, że Niepokonanej Jane brakuje realizacyjnego nerwu, który utrzymałby nas na krawędzi fotela. I chociaż zdjęcia są pierwsza klasa, to wizualnie absolutnie film nie zachwyca. Wielki, wybuchowy finał potrafi co prawda zaskoczyć swym nagłym początkiem, lecz sam w sobie jest ukazany niezwykle chaotycznie i nad wyraz nieefektownie. Niektóre ujęcia wyglądają wręcz tak, jakby twórcy nie tyle próbowali ukryć budżetowe mankamenty, co wstydzili się pokazać swoje kaskadersko-pirotechniczne sztuczki.

Nie pomaga również fakt, że ostatnie minuty filmu i owszem, aż płoną, ale od braku logiki, konsekwencji w budowaniu napięcia oraz bezsensownego celebrowania wytartych do cna schematów, zarżniętych dodatkowo przesadnie oczywistym i zbędnym w sumie happy endem. Zważywszy, że większość aktorów miała na planie wyraźną frajdę, a niektórzy naprawdę włożyli serce w swoją pracę, gotowy materiał bywa chwilami aż nadto bolesny.

Nie oznacza to, że jest to kino złe. Doborowa obsada, poprawna realizacja i te parę scen-perełek sprawiają, że z początku jawi się wyjątkowo udanie.

Niestety im dalej w las, tym gorzej, więc gdy w końcu na czarnym tle zaczyna pojawiać się litania nazwisk wszystkich zaangażowanych w projekt, jak na dłoni widać zmarnowany potencjał scenariusza, który w 2011 roku widniał na czarnej liście najlepszych niezekranizowanych tekstów w Hollywood. Przez te pięć lat przeszedł jednakże przez prawdziwe piekiełko realizacyjne, nie miał także szczęścia do promocji (wystrzałowa premiera we Francji została opóźniona przez huczniejsze ataki terrorystyczne). Nie dziwota, że gdy w końcu trafił na kinowe ekrany wybranych krajów, okazał się prawdziwym niewypałem finansowo-artystycznym. Jego przewrotne rodzime tłumaczenie można zatem traktować jako swoistą przestrogę.

Jane być może wygląda zjawiskowo, jest odważna i potrafi pociągać za spust, ale zakulisowe niesnaski zbyt łatwo rozłożyły to dziewczę na łopatki. Cierpi więc ona, cierpi i widz. Ucierpiała także kariera pochodzącej ze Szkocji Ramsay. Zamiast wysokiej gaży i potencjalnego zaproszenia do pierwszej ligi reżyserka otrzymała od wytwórni pozew sądowy, który z pewnością mocno ostudził jej zapał do podobnych przygód, a jej koleżankom zabił zaufanie do gatunku. Dziki Zachód pozostaje zatem ściśle męską gałęzią dziesiątej muzy, na której im więcej jednookich twórców siedzi, tym lepiej dla filmów.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/ https://pertanian.hsu.go.id/vendor/ https://www.opdagverden.dk/ https://pertanian.hsu.go.id/vendor/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/app/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/wp-content/data/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/dashboard/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/vendor/ https://kesbangpol.sulselprov.go.id/assets/ https://info.syekhnurjati.ac.id/vendor/