KRET. Takie były czasy…
Autorem tekstu jest Ewelina Świeca.
Kret jest pełnometrażowym debiutem fabularnym Rafaela Lewandowskiego, reżysera polsko-francuskiego pochodzenia, wychowanego we Francji, obecnie mieszkającego w Polsce. Wcześniej Lewandowski wyreżyserował kilka dokumentów i krótkometrażówek. Skąd Francja w życiu reżysera? Otóż, w latach 60. ojciec Lewandowskiego wyjechał do Francji i tam pozostał, poślubiając Francuzkę. Jednocześnie nie zrzekł się obywatelstwa polskiego. Za granicą wspomagał działalność opozycyjną Polaków. Lewandowski junior przez całe życie miał kontakt z polską kulturą, odwiedzał kraj pochodzenia ojca. W filmie Kret mamy szansę obejrzeć współczesną Polskę, „rozliczającą” się z widmem PRL-u, a wszystko to ukazane jest z perspektywy polsko-francuskiego i młodego (w czasie stanu wojennego miał około 10 lat) autora.
Akcja filmu rozgrywa się w dzisiejszych czasach, rodzina składająca się z młodego małżeństwa (Paweł i Ewa) z dzieckiem oraz ojca Pawła, Zygmunta, wiedzie szczęśliwe, acz skromne i utrudzone, życie. Ewa zajmuje się domem i dzieckiem, mąż wraz z teściem kursują między Polską a Francją, sprowadzając do sklepów odzież używaną. Jest jeszcze jeden członek rodziny, nieco uśpiony, budzi się w miarę, jak postępuje opowieść, mianowicie: widmo przeszłości peerelowskiej działalności Zygmunta. Zygmunt Kowal, bohater solidarnościowy, w czasie stanu wojennego przewodził strajkowi w jednej ze śląskich kopalń. W czasie strajkowych zamieszek zginął górnik, tak się składa, że był to ojciec Ewy. Rana przeszłości wydaje się być zagojona, a jednak spokój rodzinny zakłóca proces w sprawie śmierci ojca Ewy, który jest grzebaniem w ranie rodzinnej, co bardzo irytuje Zygmunta. Wszystko się komplikuje, gdy bohater (narodowy) zostaje oskarżony o współpracę z peerelowskimi SB i jest obwiniany za śmierć ojca swojej synowej.
Temat dobrze nam znany, tutaj zostaje przedstawiony w formie rodzinnego dramatu z wątkami politycznymi. Nie polityka lecz relacje i perypetie rodzinne odgrywają tu główną rolę. Najistotniejszy wydaje się układ syn-ojciec w konfrontacji z uwikłaniem w polityczno-historyczny rozrachunek z przeszłością. Syn musi się zmierzyć z prawdą, którą ukrywa ojciec. Na idealnej postawie ojca powstaje rysa, która ma to do siebie, że może się przekształcić w przepaść.
I o ile można się zastanawiać, ile polityki, patriotyzmu i rozliczeń jest w tym filmie, to podciąganie go do rangi thrillera wydaje się przesadzone. Zważając na sposób przedstawienia historii, montaż i zdjęcia, to te elementy dopiero pod koniec stają się ostrzejsze: akcja przyspiesza, montaż nabiera tempa, zdjęcia robią się „straszniejsze”. Straszniejsze to dużo powiedziane, bo, na przykład, ukazanie byłego działacza SB – staruszka na emeryturze wyłaniającego się z ciemności, balansuje na granicy realizmu i groteski. Tak samo kulminacja filmu (nie zdradzając jej treści) wydaje się groźna ze względu na miejsce akcji (ukryta w lesie chatka) i spotkanie przeciwników, jednak w ogólnym rozrachunku wypada dość normalnie, jak na thriller…
Wszystko zawdzięczamy scenariuszowi (Iwo Kardel i Rafael Lewandowski), który skupia się na aspekcie rodzinnym i socjologicznym oraz cały czas utwierdza nasze przekonania, co do feralności postawy idealnego ojca, teścia, dziadka. W filmie podejrzanie dużo uwagi poświęca się obserwacji życia rodziny Zygmunta, z nim na czele. Trudno uciec od myśli, że na pewno coś złego się wydarzy.
O przezroczystym stylu filmu, oprócz scenariusza, montażu i linearnej fabuły, decydują jeszcze: muzyka – typowo ilustracyjna (Jérôme Rebotier) i zdjęcia Piotra Rosołowskiego (Królik po berlińsku, 2009), który w codzienność życia rodzinnego wplótł ujęcia ukazujące urokliwy zimowy krajobraz Polski (Bielsko-Biała, Szczyrk).
Podobne wpisy
Należy wspomnieć o obsadzie. Najbardziej przekonuje rola Zygmunta, w którą wcielił się, obecnie bardzo popularny, Marian Dziędziel, z resztą nagrodzony za nią w tym roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (drugoplanowa rola męska). Dobrze wypadła Magdalena Czerwińska, grająca Ewę. Aczkolwiek jej postać wydaje się być zbyt enigmatyczna, ale to już bardziej brak wynikający ze scenariusza. Zachwyca Wojciech Pszoniak w roli Stefana Garbarka, byłego kapitana SB. Artyzm jego gry nieco wypływa nad sposób gry reszty ekipy aktorskiej, bo scena odczytu oświadczenia w sądzie jest zagrana z takim namaszczeniem i pietyzmem, że przyćmiewa całą resztę filmowych postaci. Inne sceny z jego udziałem: już wspominane wyłanianie się z ciemności, które jednocześnie będzie dla nas objawieniem prawdy, albo przemowa Garbarka-mędrca, która reasumuje cały PRL z największą sprawiedliwością. Z jednej strony można się nie przyczepiać, ale z drugiej czegoś zabrakło – mam na myśli kreację Borysa Szyca, grającego główną rolę filmowego Pawła. Z kolei role: szefa “Solidarności” w kopalni – Bartłomiej Topa, i kuzyna Zygmunta, Tadeusza – Sławomir Orzechowski, są trochę napuszone, przypominając o polskiej martyrologii.
Reżyser zgrabnie wszczepił w tkankę filmu francuskie (wynikające z jego doświadczenia) elementy – wyjazdy ojca i syna po towar do Francji, mieszkający tam kuzyn rodziny, czy też francuska Polonia.
Oglądając Kreta odnosi się wrażenie ułożonych puzzli. Historia stanowi całość i jest przedstawiona z dystansem, jakoś delikatnie, nawet jeśli w fabule pojawiają się dylematy, spory czy śmierć. Niejednoznaczność postawy człowieka żyjącego w trudnych czasach i próby rozliczenia go z działalności w przeszłości przedstawiono w sposób, który wydaje się dawać odpowiedzi i rozwiązanie tej kontrowersyjnej sprawy. Niejednoznaczna postawa zostaje solennie (rodzinnie) usprawiedliwiona. Przesłaniem Kreta może być IV. przykazanie Dekalogu (Czcij ojca swego i matkę swoją), mówiące o szacunku i miłości do rodziców, którzy są w stanie zrobić bardzo dużo dla swoich dzieci. Trafnie podsumowuje ono pouczające słowa Garbarka wypowiadane do Pawła: Nie oceniaj ojca pochopnie. Sam byś tak postąpił. Na koniec dodaje usprawiedliwiające wszystko zdanie: Takie były czasy, mój kochany…